[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ubikację umieszczono w wysokiej kabinie z drewna so-snowego, a spłukiwało się ją za pomocą rączki umieszczonej na łańcuszku.Ależ chłopcy będą zachwyceni!Obok umywalki, na grzejniku z brązu, wisiały grube, zielone ręczniki.Jej pokój był zalany łagodnym, zimowym światłem.Punkt centralny stanowiłbiały, marmurowy kominek, nad którym wisiał obraz przedstawiający ogród wpełnym rozkwicie.Na łóżku z tiulowymi, białoróżowymi zasłonami leżało dużo jedwabnychpoduszek w delikatnych, pastelowych kolorach.Komoda z lustrem była wy-konana z mahoniu, podobnie jak urocza toaletka i bogato rzeźbiona szafa.−Czuję się jak Kopciuszek na balu.Roz postawiła walizki.−Mam nadzieję, że będzie wam wygodnie i że twoi chłopcy będą tu szczę-śliwi, ponieważ wkrótce zamierzam zaprząc cię do roboty.To wielki dom.Pewnego dnia David cię po nim oprowadzi.W każdym razie nie będziemy nasiebie wpadać.- Podwinęła rękawy koszuli i rozejrzała się po pokoju.- Nienależę do szczególnie towarzyskich osób, choć z przyjemnością przebywamz ludźmi, których darzę sympatią.Wydaje mi się, że ciebie polubię, Stello.Bo twoich synów już zdążyłam polubić.- Zerknęła na zegarek.- No, dobrze.Lecę na tę czekoladę - to coś, czego nigdy nie potrafię sobie odmówić - a po-tem zabieram się z powrotem do pracy.−Chciałabym jeszcze dzisiaj z tobą porozmawiać, przedstawić ci kilkapomysłów.−Dobrze.Znajdziesz mnie gdzieś na terenie.Po spotkaniu w szkole Stella ruszyła na poszukiwania Roz.Zamierzałazabrać ze sobą chłopców, ale nie miała serca odrywać ich od Davida.Tym razem ubrała się o wiele stosowniej: włożyła buty z wysoką cholewką,wytarte dżinsy i obszerny czarny sweter, po czym z teczką w ręku skierowała sięku sklepowi.Za ladą stała ta sama siwowłosa kobieta, tyle że tym razem obsługiwałaklientkę.Na kontuarze stała mała diffenbachia w wiśniowej doniczce, a takżecztery bambusowe pnącza związane ozdobnym sznurkiem, już włożone dopłaskiego, kartonowego pudełka.Na zapakowanie czekały woreczek kamieni iprostokątny, szklany pojemnik.Doskonale.−Czy jest tu Roz? - spytała Stella.−Och - Ruby machnęła ręką w stronę szklarni - gdzieś tam na pewno jąznajdziesz.Stella skinęła głową na radiotelefon.−Czy Roz ma ze sobą odbiornik? Ten pomysł wyraźnie rozbawił Ruby.−Uch.raczej nie sądzę.−Dobra.W takim razie ruszam na łowy.Tak nawet będzie zabawniej.Przedwyjściem zwróciła się w stronę klientki.−Łatwe w hodowli i atrakcyjne.- Skinęła głową na bambusy.- Będą do-skonale wyglądać w tym pojemniku.−Wymyśliłam, że ustawię je w łazience.Ładny i zabawny element.−Świetny pomysł.Taka kompozycja byłaby też doskonałym prezentem.Owiele oryginalniejszym od ciętych kwiatów.−- Że też sama o tym nie pomyślałam! Naturalnie.Wezmę więc jeszcze jedentaki zestaw.Stella posłała klientce promienny uśmiech, po czym skierowała się w stronęszklarni, gratulując sobie w duchu drobnego sukcesu marketingowego.Nie spieszyła się z odnalezieniem Roz - chciała osobiście sprawdzić stanzapasów, popatrzeć na okna wystawowe, rozeznać się w ciągach komunika-cyjnych.I zrobić kilka kolejnych notatek.Zatrzymała się na dłużej w cieplarni, by sprawdzić stan młodych sadzonek,wschodzących kiełków i roślin matecznych.Godzinę później dotarła do sekcji szczepów i hybrydyzacji.Usłyszała do-chodzące z wnętrza szklarni dźwięki muzyki - chyba The Corrs.Zajrzała do środka.Wzdłuż obu ścian stały długie stoły, a dwa kolejne ze-stawiono razem na środku.W ciepłym powietrzu unosił się zapach silikatu itorfu.Wszędzie wokół znajdowały się donice ze świeżymi krzyżówkami.Z kra-wędzi stołów zwieszały się tabliczki, przypominające szpitalne karty przyłóżkach pacjentów.W kącie stał komputer, a na monitorze, w rytm muzyki,wirowały kolorowe wzory.Na tacach leżały skalpele, nożyczki, wosk i taśma do mocowania świeżychszczepów.W głębi szklarni Roz pochylała się nad mężczyzną pochłoniętym jakąśprecyzyjną pracą.−To nie potrwa dłużej niż godzinę, Harperze.Ostatecznie ogrodnictwo należyrównież do ciebie.Musisz się więc z nią spotkać i wysłuchać, co ma dopowiedzenia.−Tak, zrobię to, oczywiście, ale, do cholery, jestem teraz zajęty.To tychciałaś, żeby tu zarządzała, więc po prostu pozwól jej zarządzać.Mnie tonie interesuje.−Istnieje jeszcze coś takiego jak dobre maniery - rzuciła Roz z irytacją.-Proszę cię więc, żebyś chociaż godzinę udawał, że udało mi się wpoić ci kil-ka z nich.Ta uwaga natychmiast przypomniała Stelli o wszystkich pouczeniach, jakimiczęstowała własnych synów.Parsknęła śmiechem, lecz na szczęście szybkopokryła wesołość udawanym atakiem kaszlu.−Przepraszam, że przeszkadzam, ale chciałam.- Przystanęła przy jednej zdoniczek i zaczęła się przyglądać świeżo przeszczepionym pędom.- Niepoznaję tej rośliny.−Wawrzynek wilcze łyko - rzucił Harper, ledwo zaszczycając Stellę prze-lotnym spojrzeniem.−Ach, tak.Zimozielona odmiana.Widzę, że wolisz zrazy od oczek.Harper gwałtownie zwrócił się w jej stronę.Był uderzająco podobny domatki - te same silnie zarysowane kości policzkowe i ciepłe w kolorze oczy.Włosy miał zdecydowanie dłuższe niż Roz, ściągnięte w kucyk kawałkiem rafii.Był równie wysoki i smukły jak ona, i podobnie ubrany.−Wiesz coś o szczepieniu?−Poznałam tylko podstawy.Choć kiedyś samodzielnie eksperymentowałam zkameliami i mogę powiedzieć, że odniosłam sukces.Mam na imię StelliMiło cię poznać, Harperze.Wytarł dłoń o dżinsy, zanim wyciągnął ją w stronę Stelli.−Mama mówi, że zamierzasz nas zreorganizować.Takie są ogólne założenia.Mam nadzieję, że dla nikogo z nas nie będzie i oszczególnie bolesne.Nad czym teraz pracujesz? - Pochyliła się nad doniczkami.Nad zaszczepionymi roślinami rozpięto na czterech palikach przezroczysteplastikowe torebki [ Pobierz całość w formacie PDF ]
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie istnieje coś takiego jak doskonałość. Świat nie jest doskonały. I właśnie dlatego jest piękny.