[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jego myśl zaprzątał problem, w jaki sposób wejść w posiadanie statku Strombanniego i jak kontynuować rozmowę, nie wyjawiając, że nie posiada mapy.Zastanawiał się, kto, na Mitrę, naprawdę ma tę mapę.— Pozwól mi zabrać na pokład moich ludzi — rzekł.— Nie mogę opuścić mojej wiernej załogi…Strombanni prychnął wzgardliwie.— Czemu nie zażądasz mojego puginału, żeby mi nim poderżnąć gardło? Opuścić twoją wierną …phi! Zostawiłbyś swego brata w piekle, gdybyś coś przez to zyskał.Nie! Nie zabierzesz na pokład tylu ludzi, żeby mieć szansę wzniecenia buntu i przejęcia mojego statku.— Daj nam dzień lub dwa na przemyślenie tej propozycji — nalegał Zarono, usiłując zyskać na czasie.Strombanni rąbnął ciężką pięścią w stół, aż wino wytrysnęło z pucharów.— Nie, na Mitrę! Dajcie mi odpowiedź teraz!Zarono zerwał się na równe nogi, a szewska pasja wzięła w nim górę nad sprytem.— Ty barachański psie! Dam ci odpowiedź — prosto w bebechy…!Zerwał z ramion płaszcz i chwycił za rękojeść miecza.Strombanni podniósł się z rykiem, wywracając krzesło.Valenso skoczył ku nim, rozkładając ręce, gdy mierzyli się groźnym spojrzeniem z zaciśniętymi zębami, twarzami wykrzywionymi grymasem wściekłości i z mieczami na wpół wydobytymi z pochew.— Przestańcie! Zarono, obiecałem mu…— Niech demony zeżrą twoją obietnicę! — warknął bukanier.— Odejdź, panie — burknął pirat głosem zdradzającym żądzę mordu.— Dałeś słowo, że nie zostanę podstępnie zamordowany.Nie będzie pogwałceniem danej przez ciebie obietnicy, jeśli ja i ten pies skrzyżujemy ostrza w równym pojedynku.— Dobrze powiedziane, Strom! — rzekł głęboki, donośny głos, przepojony ponurą uciechą.Wszyscy odwrócili się gwałtownie, wytrzeszczając oczy i otwierając usta.Siedząca na schodach Belesa podskoczyła z mimowolnym okrzykiem.Jakiś człowiek wyszedł zza kotary zasłaniającej wejście do sąsiedniej komnaty i bez śladu wahania czy pośpiechu podszedł do stołu.Zdawało się, że natychmiast zdołał zapanować nad zebranymi, którzy poczuli, że sytuacja uległa nieoczekiwanej zmianie.Nieznajomy był wyższy i potężniej zbudowany od obu piratów, a jednak mimo swego wzrostu i wagi poruszał się z kocią zwinnością.Na nogach miał wysokie buty o wywiniętych cholewach i obcisłe bryczesy z białego jedwabiu.Rozpięty pod szyją, błękitny płaszcz o szerokich połach ukazywał białą jedwabną koszulę i szkarłatną szarfę opasującą go w talii.Płaszcz ozdabiały srebrne guziki w kształcie żołędzi, pozłacane mankiety i wyłogi oraz atłasowy kołnierz.Niemodnego od blisko stu lat stroju dopełniał lakierowany kapelusz.Uboku przybysza wisiał ciężki kord.— Conan! — wykrzyknęli obaj piraci, a słysząc to imię Valenso i Galbro wstrzymali oddech.— A któż by inny?Olbrzym podszedł do stołu, śmiejąc się szyderczo z ich zdziwienia.— Co… Co ty tu robisz? — wyjąkał seneszal.— Jak się tu dostałeś, nie proszony i nie zapowiedziany?— Wspiąłem się na palisadę od wschodniej strony, wtedy gdy wy, głupcy, spieraliście się przy bramie — odparł Conan po zingarańsku z barbarzyńskim akcentem.— Wszyscy w forcie wyciągali szyje na zachód.Dostałem się do dworu, kiedy Strombanni przechodził przez bramę.Od tej pory siedziałem w pokoju obok, słuchając waszej rozmowy.— Sądziłem, że nie żyjesz — rzekł powoli Zarono.— Przed trzema laty zauważono na przybrzeżnych rafach roztrzaskany kadłub twojego statku i od tej pory nikt już o tobie nie słyszał.— Nie poszedłem na dno razem z moją załogą — odpowiedział Conan.— Trzebawiększego oceanu niż ten, żeby mnie utopić.Dopłynąłem do brzegu i próbowałem trochę żołnierki w czarnych królestwach, potem służyłem w armii króla Akwilonii.Można powiedzieć, że zdobyłem pewną pozycję — uśmiechnął się wilczym uśmiechem.—Przynajmniej do chwili, gdy pokłóciłem się z tym osłem, Numedidesem.A teraz do rzeczy, bracia złodzieje.Na schodach podekscytowana Tina ściskała Belesę i szeroko otwartymi oczami chłonęła tę scenę zza balustrady.— Conan! Pani, to Conan! Spójrz! Och, spójrz!Belesa spoglądała na niego jak na żywą legendę.Któż spośród mieszkańców wybrzeży nie słyszał okropnych, krwawych opowieści o Conanie, straszliwym rozbójniku, niegdyś kapitanie barachańskich piratów i jednym z najsłynniejszych morskich zbójów? Tuzin ballad opiewał jego gwałtowne, zuchwałe czyny.Tego człowieka nie sposób było lekceważyć; niespodziewanie wkroczył na scenę, tworząc nowy, niezwykle ważny wątek zagmatwanej fabuły.Przestraszona i zafascynowana Belesa w typowo kobiecy sposób zastanawiała się, jaki będzie jego stosunek do niej.Czy będzie to brutalna obojętność Strombanniego, czy gwałtowne pożądanie Zarono?Valenso dochodził do siebie po szoku, jakim był widok obcego w jego dworze.Wiedział, że Conan jest Cymeryjczykiem, urodzonym i wychowanym na pustkowiach dalekiej północy, a zatem jego fizycznych możliwości nie można mierzyć miarą cywilizowanych ludzi.Hrabiego nie dziwił fakt, iż tamten zdołał niepostrzeżenie wtargnąć do fortu, ale drżał na myśl o tym, że ten wyczyn mogą powtórzyć inni barbarzyńcy — na przykład ciemnoskórzy, milczący Piktowie.— Co tu robisz? — zapytał.— Czy przybyłeś morzem?— Przyszedłem z lasu — odparł Cymeryjczyk, ruchem głowy wskazując na wschód.— Żyłeś wśród Piktów? — zapytał zimno Valenso.W oczach olbrzyma błysnął gniew.— Nawet Zingarańczyk powinien wiedzieć, że między Piktami a Cymeryjczykami nigdy nie było i nie będzie pokoju — odparł.— Nasza waśń jest starsza niż ten świat.Gdybyś powiedział to jednemu z moich dzikich braci, rozłupałby ci czaszkę.Jednak ja żyłem dostatecznie długo wśród was, cywilizowanych ludzi, żeby zrozumieć waszą ignorancję i brak zwykłej uprzejmości; grubiaństwo każące pytać o cel przybycia człowieka, który zjawia się u waszych drzwi, przeszedłszy tysiąc mil głuszy.Nie szkodzi.Zwrócił się do dwóch piratów, którzy stali, patrząc na niego w ponurym milczeniu.— Z tego, co podsłuchałem — rzekł — wynika, że spieracie się tu o mapę.— To nie twoja sprawa — burknął Strombanni.— Czy to ta? — Conan uśmiechnął się złośliwie i wyjął z kieszeni kawałek pogniecionego pergaminu, pokrytego szkarłatnymi liniami.Strombanni podskoczył pobladły.— Moja mapa! — wykrzyknął.— Skąd ją masz?— Zabrałem ją twojemu zastępcy, Galakusowi, kiedy go zabiłem — odparł Conan z ponurą uciechą.— Ty psie! — Strombanni wrzasnął na Zarono.— Nie miałeś mapy! Okłamałeś…— Wcale nie mówiłem, że ją mam — warknął Zarono.— Sam siebie oszukałeś.Nie bądźgłupcem.Conan jest sam; gdyby miał tu swoich ludzi, już poderżnęliby nam gardła.Odbierzemy mu mapę…— Nawet jej nie dotkniecie! — zaśmiał się dziko barbarzyńca.Obaj piraci skoczyli na niego, klnąc wściekle.Zrobił krok w tył, zmiął pergamin w kulę i cisnął go w rozżarzone węgle na kominku.Strombanni z nieartykułowanym rykiem rzucił się w tę stronę, ale otrzymał potężny cios w ucho, który rozciągnął go półprzytomnego na podłodze.Zarono wyrwał swój miecz, lecz nim zdołał złożyć się do pchnięcia, kord Conana wytrącił mu broń z ręki [ Pobierz całość w formacie PDF ]
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie istnieje coś takiego jak doskonałość. Świat nie jest doskonały. I właśnie dlatego jest piękny.