[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.My, Amerykanie.Zanim skończył „Łysy Jim” z trzaskiem i hukiem zleciał ze stolika, Rooge podskoczył z zachwytu.„Łysy Jim” leżał na podłodze.Z policzka rozciętego o potłuczoną szklankę ściekała krew.- Widzicie, durnie - wołał Rooge.- Płacić pieniążki.Ja stawiam zawsze na dobry business.Mam dobrego niucha do pieniędzy.- Dlatego siedzisz w G-2 - krzyknął ktoś spośród tych, co stawiali na akrobatyczne umiejętności „Łysego Jima”,- A żebyś wiedział - odrzekł Roore - G-2 to najlepszy business.Lepszy niż twoje kanty z wódką z ryżu.Aha - zawołał zadowolony, widząc, że tamten cofnął się zdumiony, - Myś«lisz, że nic nie wiemy.Figę z makiem.Jutro przyjdziesz do mnie, to sobie pogadamy.Tak, tak, mój słodki Perkins.Rooge to stary wyga.Perkins zaklął i usiadł przy ich stoliku.Kieliszki zostały napełnione.Rooge schylił się w stronę siedzącego obok cywila.- Ja panu mówię, mister Hitchener, słuchaj pan moich rad.Chce pan zarobić dobry kusz, dawaj pan pięćdziesiąt tysięcy dolarów i robimy spółkę.Ta fabryka warta jest co najmniej dwadzieścia razy tyle.Ani się pan obejrzy, a już w kieszeni będziesz miał pół miliona, moja głowa w tym, żeby żadnego ryzyka nie było.Mój szef, ten baran Crosby, ma swój business i nie będzie nam przeszkadzał.Zwłaszcza, że teraz ma głowę zajętą jakimś paskudnym gachem, który zwiał z więzienia.Ale my go złapiemy i business ruszy.Roope to panu mówi.A Rooge, mister Hitchener, za darmo nie rzucił spokojnej roboty na giełdzie i nie poszedł przelewać krwi ta Amerykę.Business is business.Trzeba umieć zarobić na wojnie i na zwycięstwie.- Język mu się chwilami plątał, ale Hitchener słuchał uważnie, - Rozumiesz, Hitchener.Złapiemy tego Fukudę i zgnieciemy go jak pluskwę, et tak - zdusił pięścią kieliszek.- Wszystkich czerwonych zdusimy.Podniósł oczy i zobaczył kelnera.- Precz - wrzasnął - podsłuchujesz, o czym mówią amerykańscy oficerowie, japońska świnio.Precz, bo cię rozstrzelam.Wszystkich czerwonych rozstrzelam.Kelner znikł.Rooge posadził sobie na kolana dziewczynę i podał jej kieliszek wódki.- Pij mała.Znaj dobre serce porucznika Rooge’a.- Mister Rooge - trącił go Hitchener - czy ten pański business jest pewny?Rooge zaryczał.- Sto razy ci mówiłem, Hichener.Pamiętam, jak ci doradzałem kupno tamtej kopalni.Ile na tym zarobiłeś? Mi-lio-ny: A dzisiaj jest nowy business, I też będą miliony.Porcelana - dodał szeptem - będzie teraz potrzebna.Na porcelanie będziemy robić kokosy, Por-ce-la-na! - zanucił.Ogarnęła go znów pijacka wesołość.Szturchnął boleśnie dziewczynę.- Śmiej się mała.Bo jak rzucimy ci na głowę bombę atomową, to nie będziesz na to miała czasu.Zarechotał dumny ze swego dowcipu.Reszta towarzystwa też śmiała się do rozpuku.- A zresztą śmiej się nie z bomby atomowej.Śmiej się, mała, bo kto wie, jaką jeszcze broń wymyśli Ameryka.Zdrowie nowej bomby, panowie.Tylko czerwoni boją się atomów.Dla nas rzucić komuś bombę na głowę, to tyle, co raz splunąć, a dla nich to cały problem moralny.Zresztą, teraz musimy wypić.I już!IVOpowiadanie FukudyCzłowiek staje się maszynąWokoło panowała nieprzenikniona ciemność.Fukuda otworzył szeroko oczy.A jednak ciemność nie ustępowała.Czoło i twarz bolały go, piekąc niemiłosiernie.Uniósł głowę z poduszki.Ból wzmógł się.Usiłował zebrać rozpierzchające się myśli.Zaraz, zaraz.Dlaczego jest tak ciemno, gdzie się znajduję?.Aha.Z wolna w świadomości zaczęły wyrastać obrazy minionego dnia.Najpierw jakieś tłumy ludzi - to wiec.I jeszcze przemówienie.To on mówił.Teraz przypominał sobie wszystko po kolei.Aresztowanie, przesłuchanie na policji, jazdę samochodem, zgrzyt hamulców, piekący ból i nagłą ucieczkę.Potem wyrósł skądś przy nim jakiś człowiek, razem biegli przez ogrody, jechali ciężarówką.Teraz jest w mieszkaniu u tego doktora, który mu opatrzył obrażenia.A tamten? Gdzie teraz jest? Co robi? Myśl ta oślepiła go nagle i rozpaliła się gdzieś u samego szczytu czaszki.Fukuda uniósł się na rękach.I naraz uspokoił się.Tamten mu nie ucieknie.Trafił przecież na dobry i pewny ślad.I już go nie zgubi,Zaczął nasłuchiwać.Zza ściany dolatywał stłumiony ludzki szept, Fukuda wstał, syknąwszy, bo poczuł, jak wzmaga się ból w kolanie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie istnieje coś takiego jak doskonałość. Świat nie jest doskonały. I właśnie dlatego jest piękny.