[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Olcewicz położył przed nim pugilares z papierami i pomagał mu przeglądać je, pokazując bardziej charakterystyczne ustępy z poezyi, notatki i daty, któreby mogły potwierdzić przypuszczenia Sokolika.— Przepraszam was — mówił, — ale ja zawsze byłem przekonany, że wy ojca już nie macie; znam was przecie tyle lat, a nigdy poprzednio nie wspominaliście o swoim starym, więc zkądże teraz?.Lebicki westchnął ciężko i wymijajaco odparł:— To bardzo dawna historya!.Mój ojciec zginął bez wieści przed kilkunastu laty.— Ach, rozumiem, — tonem dyskretnego ubolewania szepnął student; — rozumiem teraz wasze wzruszenie.A toby było oryginalne, gdybyście go w takiej sytuacyi odnaleźli!.Co?.nie poznajecie pisma?.niema jakich poważniejszych śladów albo wskazówek w tych szpargałach?Sokolik głową kręcił zamyślony.Pismo ojca znał tylko z dawnych czasów, nie pamiętał go jednak tak dobrze, aby po niern jedynie mógł orzeknąć o tożsamości osoby; te wiersze wszelako, rysunki, aforyzmy, ten dyletantyzm życiowego rozbitka, widniejący ze wszystkiego, przystawał do jego charakteru i indywidualności.Olcewicz podszedł ku drzwiom, nachylił się do dziurki od klucza i próbował zaglądnąć do drugiego pokoju, ale nie mógł niczego dostrzedz, bo świeca w lichtarzu wypaliła się i zgasła, —celę więźnia zalegała ciemność; mimo to nie upomniał się o światło, nie naprzykrzał się swym ciemięzcom i wartownikom, pragnął okazać im w ten sposób swoją wyższość i wzgardę.Student zapalił mniejszą lampkę naftową i wszedł niespodzianie do sąsiedniego pokoju.Skazaniec siedział przy stole z rękoma skrzyżowanemi na piersiach, z głową opuszczoną nizko i zdawał się drzemać w tej pozycyi.Kiedy się ocknął nagle, zbudzony blaskiem wniesionej lampy, skrzywił niechętnie usta i rzekł, jakby do siebie:— Dziwny zwyczaj w tym domu, wchodzić zawsze w niestosownej chwili!.Stłumił ziewnięcie i otrząsnął się z dreszczem.— Prosiłem o pomarańczę, nie o światło — powiedział tonem wymówki, a raczej nagany do Olcewicza.— Przyznam się, że ta cała komedya zaczyna już być nudną.Trzymać kogoś pod kluczem całą noc i obchodzić się z nim gorzej, niż z pobytowym złodziejem na Pawiaku, to poprostu niegodne poważnej partyi.Chcę wiedzieć, kiedy nareszcie będę mógł ztąd wyjść?.Student z mimowolnym uśmiechem spojrzał na więźnia, który się dąsał, jak źle obsługiwany gość w hotelu, a nie jak człowiek skazany na rozstrzelanie za kilka godzin.— Mam nadzieję, że po wyświetleniu sprawy będziesz pan mógł odzyskać zupełną wolność, ale to tylko wyłącznie zależy teraz od pana.panie Lebicki! — odezwał się powoli z obliczonym efektem, kładąc umyślny nacisk na ostatnie słowa i śledząc z wytężoną uwagą wrażenie, jakie one zrobią na towarzyszu Dziesiątym.Ten zaś gdy posłyszał swoje nazwisko, drgnął, instynktownie poruszył się na krześle i zwracając głowę ku Olcewiczowi, spoglądał na niego ogromnie zdziwionym i wystraszonym wzrokiem.Zmieszany był, zaniepokojony, wytrącony z równowagi, ale zupełnie inaczej, niż wówczas przy badaniu, kiedy mu rzucono w twarz oskarżenie o kradzież pieniędzy u Bifferorowej.Miał minę człowieka, któremu nagle zdarto maskę z twarzy i na ukrytego w ciemnym zakątku rzucono niespodzianie światło elektryczne.— Lebicki?.— powtórzył nieśmiało, — Lebicki?.A.a pan zkąd.panu kto powiedział.moje nazwisko?.jakim sposobem?.Jąkał się i drżącym, złamanym głosem wymawiał wyrazy.Olcewiczowi ciężki kamień spadł z serca.— Powiedział mi to ktoś bardzo blizki panu, — odrzekł swobodniej z odcieniem uradowania, — ktoś, co jest właśnie tutaj i czeka, żeby się z panem przywitać.No, Sokolik,.wejdźcież, proszę! — zawołał przeze drzwi do drugiego pokoju.Instynktownie poruszyli się ojciec i syn w jednej chwili, jakby siłą popchnięci ku sobie, ale zarazem obu wstrzymało coś gwałtownie w miejscu i przedzieliło niby przegrodą nie do przebycia.Ojciec oparty o ścianę zaglądał z jakąś zakłopotaną nieśmiałością do syna za progiem, syn ze spuszczoną głową nie poważał się podnieść oczu i spotkać ze wzrokiem ojca.Stanęło między nimi lat kilkanaście rozłąki, cierpień, uraz, pokrzywdzenia z jednej, a poczucie winy z drugiej strony.Nie umieli się przywitać po tak długiem niewidzeniu, nie umieli przemówić do siebie, po tak niespodzianem spotkaniu.Stary Lebicki osłupiałym wzrokiem patrzał na syna długo, długo, a na ustach błąkał mu się ten bezmyślny jakiś, dziwaczny uśmiech, podobny raczej do nerwowego grymasu.— Mundziu, to ty? [ Pobierz całość w formacie PDF ]
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie istnieje coś takiego jak doskonałość. Świat nie jest doskonały. I właśnie dlatego jest piękny.