[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Szczę­ściem więc na­iw­ny stu­dent na­tra­fił na mar­gra­bie­go Mon­tri­ve­au, ko­chan­ka księż­nej de Lan­ge­ais.Je­ne­rał ten pro­sto­dusz­ny jak dzie­cię, ob­ja­śnił mu, że hra­bi­na de Re­staud miesz­ka przy uli­cy du Hel­der.Mło­dy, spra­gnio­ny świa­ta, tę­sk­nią­cy do ko­bie­ty, uj­rzał na raz dwa do­my otwie­ra­ją­ce się przed so­bą, mógł by­wać na przed­mie­ściu Sa­int-Ger­ma­in u wi­ceh­ra­bi­ny de Be­au­séant, a na Chaus­sée-d’An­tin uklęk­nąć przed hra­bi­ną de Re­staud; mógł jed­nym spoj­rze­niem ogar­nąć ca­ły sze­reg sa­lo­nów pa­ry­skich, wie­dząc, że jest mło­dzień­cem dość pięk­nym, by zna­leźć w ser­cu ko­bie­ty współ­czu­cie i opie­kę; czuł w so­bie dość am­bi­cji, by wsko­czyć na li­nę, po któ­rej trze­ba iść ze śmia­ło­ścią skocz­ka pew­ne­go sie­bie, a przy tym naj­ślicz­niej­sza z ko­biet mia­ła mu słu­żyć za ba­lans!Któż na miej­scu Eu­ge­niu­sza nie za­głę­bił­by się my­ślą w przy­szłość, któż nie ma­rzył­by o po­wo­dze­niach, ma­jąc gło­wę peł­ną my­śli po­dob­nych i wi­dząc oczy­ma wy­obraź­ni ob­raz wspa­nia­łej ko­bie­ty wzno­szą­cy się na tle roz­ża­rzo­ne­go tor­fu, po­mię­dzy ko­dek­sem z jed­nej, a nę­dzą z dru­giej stro­ny? Buj­na wy­obraź­nia ma­lo­wa­ła mu tak ży­wo przy­szłe roz­ko­sze, że za­czy­nał pra­wie wie­rzyć, iż pa­ni de Re­staud znaj­du­je się tuż przy nim, gdy na­gle gło­śne wes­tchnie­nie roz­le­gło się w ci­szy noc­nej i ozwa­ło się w ser­cu mło­dzień­ca jak chra­pli­wy od­dech ko­na­ją­ce­go.Otwo­rzyw­szy ostroż­nie drzwi, wy­szedł na ko­ry­tarz i spo­strzegł smu­gę świa­tła wy­my­ka­ją­cą się spod drzwi oj­ca Go­riot.Przy­szło mu na myśl, że są­siad mógł za­cho­ro­wać na­gle; zbli­żył się więc do drzwi, przy­ło­żył oko do dziur­ki od klu­cza i zaj­rzaw­szy w głąb po­ko­ju, spo­strzegł star­ca za­ję­te­go dziw­ną pra­cą.Za­ję­cie je­go wy­da­ło się Eu­ge­niu­szo­wi tak wy­stęp­nym, że po­sta­no­wił wy­świad­czyć spo­łe­czeń­stwu przy­słu­gę, śle­dząc noc­ne spraw­ki mnie­ma­ne­go fa­bry­kan­ta ma­ka­ro­nu.Oj­ciec Go­riot przy­twier­dził do li­stwy prze­wró­co­ne­go sto­łu pół­mi­sek srebr­ny wy­zła­ca­ny i ta­kąż wa­zę, na­stęp­nie wziął sznur i okrę­ciw­szy nim oba na­czy­nia wspa­nia­le rzeź­bio­ne, za­czął je ści­skać z nad­zwy­czaj­ną si­łą, jak gdy­by chciał zro­bić z nich jed­no­li­tą bry­łę me­ta­lu.— Cóż to za czło­wiek, u li­cha! — szep­nął Ra­sti­gnac, spo­glą­da­jąc na ży­la­ste ra­mio­na star­ca, któ­ry, oto­czyw­szy sznu­rem ka­wał sre­bra, gniótł je jak cia­sto, nie spra­wia­jąc naj­mniej­sze­go szme­ru.— Mo­że to zło­dziej lub spól­nik zło­dziej­ski, któ­ry ży­je jak że­brak, uda­jąc głu­po­tę i nie­do­łę­stwo, aby tym bez­piecz­niej od­dać się swe­mu rze­mio­słu.— Stu­dent wy­pro­sto­wał się przy tych sło­wach, lecz po chwi­li przy­ło­żył znów oko do dziur­ki od klu­cza.Oj­ciec Go­riot od­wi­nął szpa­gat, ro­ze­słał na sto­le koł­drę i za­czął ta­czać bry­łę srebr­ną ro­biąc z niej wa­lec po­dłuż­ny; czyn­ność tę wy­ko­ny­wał z nie­po­ję­tą ła­two­ścią.— Chy­ba ten czło­wiek po­sia­da si­łę Au­gu­sta, kró­la pol­skie­go — szep­nął Eu­ge­niusz, wi­dząc, że wa­lec co­raz bar­dziej się wy­dłu­ża.Oj­ciec Go­riot po­pa­trzył ze smut­kiem na swe dzie­ło, łzy za­bły­sły mu w oczach i zdmuch­nął sto­czek, któ­ry przy­świe­cał je­go pra­cy, po czym no­we wes­tchnie­nie obi­ło się o uszy Eu­ge­niu­sza.— To wa­riat — po­my­ślał stu­dent.— Bied­ne dzie­cię! — za­wo­łał gło­śno oj­ciec Go­riot.Na te sło­wa Ra­sti­gnac po­sta­no­wił za­mil­czeć o noc­nej przy­go­dzie i nie są­dzić zbyt sro­go swe­go są­sia­da.Chciał już po­wra­cać do sie­bie, gdy po­sły­szał na­gle szmer dziw­ny: zda­wa­ło się, że ktoś w skar­pet­kach weł­nia­nych stą­pa po scho­dach.Eu­ge­niusz nad­sta­wił ucha i roz­po­znał rze­czy­wi­ście od­dech mia­ro­wy dwóch lu­dzi.Nie sły­szał ani skrzyp­nię­cia drzwi, ani wy­raź­ne­go stą­pa­nia, tyl­ko świa­teł­ko sła­be na­gle za­bły­sło na dru­gim pię­trze u pa­na Vau­trin.— Ile tu ta­jem­nic w tej go­spo­dzie miesz­czań­skiej! — po­wie­dział stu­dent, scho­dząc o kil­ka stop­ni ni­żej.Za­czął się przy­słu­chi­wać i po chwi­li dźwięk zło­ta obił się o je­go uszy.Świa­tło za­ga­sło wkrót­ce i zno­wu dał się sły­szeć po­dwój­ny od­dech, przy czym.nie moż­na by­ło roz­róż­nić ani otwie­ra­nia, ani za­my­ka­nia drzwi.Szmer sta­wał się co­raz słab­szy, w mia­rę jak się dwaj męż­czyź­ni od­da­la­li.— Kto idzie? — za­wo­ła­ła pa­ni Vau­qu­er, otwie­ra­jąc okno.— To ja po­wra­cam, ma­mo Vau­qu­er — ozwał się gru­by głos Vau­tri­na.— Jed­nak to coś dziw­ne­go! Krzysz­tof po­za­su­wał prze­cie ry­gle — mó­wił Eu­ge­niusz, wra­ca­jąc do swe­go po­ko­ju.— W Pa­ry­żu trze­ba czu­wać, że­by wie­dzieć wszyst­ko, co się dzie­je do­ko­ła.To, co sły­szał, prze­rwa­ło wą­tek mi­ło­snych i am­bit­nych roz­my­ślań [ Pobierz całość w formacie PDF ]
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie istnieje coś takiego jak doskonałość. Świat nie jest doskonały. I właśnie dlatego jest piękny.