[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Powiedziała z naciskiem, z niechęcią:– Ja pocieszać nie umiem, a i on tego nie zechce.Każ Marinie obejrzeć twoje suknie.Może trzeba będzie szyć nowe? A teraz idź, idź już.– I dorzuciła, patrząc na odchodzącą: – Lepiej.Teraz znacznie lepiej.Była to pochwala, ale gdy Anna wyszła, mruknęła do siebie pełna zdumienia:– Królową? Ona? Jak i Perché?*W początkach maja stan chorej Barbary byt już tak zły, że zaczęła się dusić, brakowało jej wciąż powietrza.Król, ukrywając rozpacz, łudził żonę nadzieją rychłego wyzdrowienia, pocieszał, jak umiał.– Kazałem zbudować, najmilsza, pojazd tak szeroki, aby na nim wasze łoże zmieścić się mogło.Jeśli będzie trzeba, zburzymy mury, rozbijemy bramy i pojedziemy, jak chcieliście, do Niepołomic.– Do puszczy? Jak dawniej? – wyszeptała.– To dobrze, bardzo dobrze.Zieleń, niebo nad głową.Czuję w tej komnacie chłód trupi.A tam, pośród drzew, obiecuję: będę zdrowsza.– I dotrzymacie obietnicy.Nie tylko dla siebie, także i dla mnie.Sami wiecie.W myślach wy, tylko wy.Zawsze i niezmiennie.– Chociaż królowa matka.?– Po co mówić o niej? – przyganił łagodnie.– Liczy się tylko życie moje, miłość moja: Barbara.– Nie kochaliście jej nigdy? – spytała po chwili.– Może dawniej.Gdy dogadzała wszystkim moim zachciankom.Teraz za to właśnie ją winie.I, straszna rzecz: zaczynam bać się.– Wzięła was w jasyr.– Och! Jużem od dawna wolny! Zgoła inne ręce chwyciły mnie mocno, trzymają w niewoli i nie wypuszczą, da Bóg, nigdy – upewniał, całując jej ręce.– Nigdy! Teraz wiem, że już zawsze będziem razem.Do końca.Przymknęła oczy, król zaś wstał, aby uchylić okna.Zaraz potem wrócił i złożył głowę na skraju łoża.– Wy ciągle przy mnie? – spytała po chwili.– Tak.– Który to już dzień?– Nie liczę.– I zostaniecie długo? Przez całą noc?– Tak, o tak!– To dobrze.– I dodała: – Prośbę mam.– Spełnię każdą – obiecał.– Chciejcie tylko wyzdrowieć.– Ja chcę, ale.bardzom słaba.Trudno mi wstać, chodzić.Trudno uwierzyć, że przed nami może być.życie.I myślę, że gdybym umarła.– Nie mówcie tak! – prosił gorąco.– Nie możecie zostawić mnie, nie możecie odejść!– Nie powinnam, nie mogę.Ale gdyby Bóg tak chciał, pochowajcie mnie.proszę.nie tutaj, lecz w Wilnie.Pamiętacie? Byliśmy tam tacy szczęśliwi – szeptała.Odpowiedział, choć gardło miał ściśnięte.– Uczynię, co chcecie, ale dopiero po wielu latach.Kiedyś.– Nie wierzę.Mówicie: kiedyś? A już teraz odstąpiły mnie znachorki.Medyk wchodzi, patrzy i szybko oczy odwraca.– Jutro będzie inny – zapewniał.– W swoim zawodzie bieglejszy.– Ale ja już nie będę inna – odrzekła z żalem i dodała: – Panie mój, czy świece.Czy świece ciągle się palą?– Tak.– Pocałuj mnie.Usta macie ciepłe, żywe.Będziecie przy mnie? Naprawdę? Nie odejdziecie stąd? – chwyciła go kurczowo za rękę.– Nie.Nie bójcie się! Nie dam was dotknąć nikomu.– To dobrze.Teraz może nawet usnę.Może.Gdyby tylko.– Gdyby?– Nie było tak zimno – poskarżyła się szeptem.– Obejmę was ramieniem.Teraz lepiej?– Lepiej, bo bliżej.Miły mój.– Tak, tak.Chwilę milczeli, ale zaczęta narzekać.– Czemu wasze ramię tak dziwnie ciężkie? Czy w zbroję zakute?– W zbroję?– I tak zimne.– Na miły Bóg! – wyszeptał.Jednakże ona twierdziła uparcie, choć coraz ciszej:– Zimne.Bardzo, bardzo.zimne.Otwarte oczy zaczęły zachodzić mgłą, głowa coraz bardziej przechylała się na bok.Konała.Zygmunt pochylił się nad umierającą i zaczął najpierw szeptać, potem krzyczeć:– Nie.Nie! Nie!Nagle dotarta do niego świadomość tego, co się już stało.Przez chwilę dotykał jej czoła, ust, szyi, po czym oplótł gwałtownie ramionami nogi zmarłej i sam opadł twarzą na jej ciepłe jeszcze ciało [ Pobierz całość w formacie PDF ]
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie istnieje coś takiego jak doskonałość. Świat nie jest doskonały. I właśnie dlatego jest piękny.