[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Schwycił haki, młotek i przetykaną drutem linę i w ciągu kilku sekund był już z powrotem na pokładzie.Stał nieruchomo jak głaz, z nieznośnym napięciem obserwując wznoszącą się nad kutrem poszarpaną skałę, która sięgała prawie do połowy sterówki.Statek trzasnął o nią tak silnie, że Mallory upadł na kolana.Zatrzeszczały powyginane i spękane burty, a potem kuter pochylił się na bok i opadł bezwładnie, mimo że Stevens kręcił sterem i krzyczał o całą wstecz.Mallory odetchnął głęboko, z ulgą – nieświadomie przez cały czas wstrzymywał oddech – a potem pospiesznie przerzucił zwój lin przez prawe ramię, za pas zatykając haki i młotek.Kuter niezdarnie kręcił się dokoła, podskakując i wibrując gwałtownie, gdy padał bokiem w bruzdy fal, fal krótszych i bardziej pionowych niż dotychczas, wzbudzonych podwójnym naciskiem wiatru i przyboju odbitego od skał.Morze i silnik nadal popychały kuter naprzód, a odległość od raf zmniejszała się z zastraszającą szybkością.To jedyna okazja – powtarzał Mallory.– Okazja, którą muszę wykorzystać.Lecz mały występ skalny, odległy i niedostępny, był ostatnią wyrafinowaną torturą losu, solą w śmiertelnej ranie.W głębi serca Mallory wiedział, że to w ogóle nie jest żadna okazja, tylko samobójczy krok.Wtedy Andrea wyrzucił za burtę ostatnie odbijacze – zużyte opony ciężarówek – i stanął przy nim ukazując zęby w uśmiechu, i nagle Mallory nie był już taki pewny.–Na tę półkę? – Wielka, uspokajająca dłoń Andrei spoczęła na ramieniu Mallory.ego.Mallory skinął głową, ugiął kolana, wparł mocno stopy w rozhuśtany pokład.–Skacz! – ryknął Andrea.Nie było już czasu.Kuter pochylił się burtą, podrzucony na grzbiecie fali prawie do wysokości skał, a Mallory zrozumiał, że musi skoczyć teraz albo nigdy.Cofnął ramiona, jeszcze bardziej ugiął nogi w kolanach, a potem jednym konwulsyjnym szarpnięciem rzucił się w górę.Palce drapały mokrą skałę, a potem zacisnęły się na krawędzi półki.Przez moment wisiał na ramionach, niezdolny do żadnego ruchu.Jęknął, słysząc, jak przedni maszt uderza o kamienie i pęka, potem bez udziału woli rozluźnił palce i znalazł się prawie w połowie wysokości skały, pchnięty potężnie od dołu.Jednak nie był jeszcze na szczycie.Trzymał się jedynie na sprzączce pasa, która zaczepiła się o występ skały i pod wpływem ciężaru ciała podeszła teraz aż do mostka klatki piersiowej.Mallory nie wymachiwał rękami w poszukiwaniu oparcia, nie miotał się całym ciałem, nie wierzgał nogami w powietrzu – wtedy niechybnie runąłby w dół.Nareszcie znowu znalazł się w swoim żywiole.Największy, wedle powszechnego mniemania, alpinista swoich czasów był jak stworzony do takich sytuacji.Powoli, metodycznie, obmacał skałę i prawie natychmiast odkrył małe pęknięcie idące w głąb.Byłoby lepiej, gdyby ta szczelina była równoległa do powierzchni i szersza od zapałki.Lecz Mallory.emu to wystarczyło.Niezwykle ostrożnie wyciągnął młotek i dwa haki zza pasa, wsadził jeden w szczelinę, by uzyskać minimalne oparcie, następny wetknął parę cali bliżej, oparł lewy przegub na pierwszym haku i trzymając drugi palcami tej samej ręki, wolną dłonią uniósł młotek.Piętnaście sekund później stał już na półce.Posuwając się szybko i pewnie jak kot po śliskiej, spadzistej skale, wbił hak jakieś trzy stopy nad półką, zawiązał na nim linę węzłem żeglarskim i nogą strącił w dół resztę liny.Wtedy–ale dopiero wtedy – odwrócił się i spojrzał w dół.Nie upłynęła minuta od chwili, gdy kuter uderzył o rafę, ale widać było, jak się dosłownie rozpada.Maszty miał połamane, burty zgniecione.Co jakieś siedem czy osiem sekund potężny grzywacz podrzucał go i dosłownie walił nim o ścianę, opony ciężarówek tylko w minimalnym stopniu osłabiały uderzenia.Potężny cios strzaskał reling w drzazgi, podziurawił i pogniótł burty statku, połamał dębowe belki.A potem kuter cofnął się, ukazując żarłoczne fale, które wlewały się poprzez zerwane i połamane poszycie.Trzej ludzie stali przy szczątkach sterówki.Trzej ludzie: Mallory nagle uświadomił sobie, że Caseya Browna tam nie ma, że silnik nadal działa, że jego łoskot wznosi się i opada w nieregularnych odstępach.Brown wciąż manewrował kutrem naprzód i w tył wzdłuż rafy, utrzymując go, ile to było w ludzkiej mocy, w tej samej pozycji.Wiedział, że ich życie zależy od Mallory.ego i od niego.–Głupiec! – zaklął Mallory [ Pobierz całość w formacie PDF ]
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie istnieje coś takiego jak doskonałość. Świat nie jest doskonały. I właśnie dlatego jest piękny.