[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Niewłaściwa reakcja.Kurwa! I kiedy teraz na nią patrzę, zauważam po raz pierwszy, że jej oczy lśnią czerwono.Odrobinkę za szarymi tęczówkami, ale na tyle, że w cieniu w samochodzie można to zauważyć.Nie wiem, co jest grane, tyle że na pewno mam przerąbane.Patrzę, gdzie by tu wyskoczyć z auta, ale jesteśmy już poza miastem i nie ma tu znaków stopu.Kierujemy się na jakieś pustkowia.Riley prowadzi o wiele szybciej niż zwykle, bo w przeciwnym wypadku otworzyłabym drzwi i wyskoczyła w biegu.Staram się nie wariować, kiedy rozglądam się po okolicy.i nagle pojmuję.Jedziemy do kamieniołomu.Parkujemy przy szlaku prowadzącym do kąpieliska, otwieram drzwi i zaczynam wysiadać.Taylor —czy ktokolwiek to jest — błyskawicznie odwraca się za mną.— Ej, dokąd idziesz?To rzeczywiście dobre pytanie.Dokąd idę? Patrzę na drogę gruntową.Do głównej jest przynajmniej pół mili przez gęsty, cichy las.Za wcześnie, by ktoś przyjechał się wykąpać.Nie mam gdzie uciekać.— Donikąd.A co my tu robimy?— Tak sobie przyjechałyśmy.Może popływamy na golasa.Jak sądzisz?No, świetny pomysł.— Nie za bardzo.Woda jest lodowata.Taylor rzuca spojrzenie na Riley, jej oczy błyskają czerwienią.— Będziemy musiały się przytulić, żeby się rozgrzać — mówi z lubieżnym uśmiechem.Niedobrze.Patrzę, jak Riley wsuwa kluczyki do kieszonki szortów i rusza ścieżką.Taylor trzyma się z tyłu, przepuszczając mnie.Ruszam za Riley, kombinując, jak by tu zdobyć te kluczyki.Idziemy nad wodę, Taylor przechadza się nad krawędzią i siada na skale.Oczy jej błyszczą i zły uśmiech wykręca kąciki jej ust.— Rozbierzmy się.Woda wygląda świetnie.— Noo.świetny pomysł — potakuje Riley, przyglądając mi się z tym samym błyskiem.— Ale ja muszę się wysikać.Zaraz wracam.— Oddala się chyłkiem między drzewa.Cholera, kluczyki też poszły.Taylor wstaje i podchodzi do mnie.— Wyglądasz na zdenerwowaną.Wyluzuj — mówi, chwytając mnie za rękę i ciągnąc do skał.Jest gorąca, tak jak zawsze był gorący Luc.Sadza mnie, staje za mną i masuje mi ramiona, po czym zaczyna mi zdejmować koszulę przez głowę.Ściągam ją w dół.— Za zimno na to.Nie żartuję — mówię.Nie odwracam się, żeby na nią spojrzeć, tylko słyszę pomruk.Muszę myśleć, ale serce łomocze mi w uszach, utrudniając koncentrację.Nagle w drzewach słyszę leciutki szelest.Podnoszę wzrok i wypuszczam powietrze, który wstrzymywałam, a on wychodzi spomiędzy drzew, jedwabiste czarne włosy połyskują w słońcu.Dzięki Bogu.— Luc — mówię, odtrącając Taylor i wstając.Stawiam krok w jego kierunku, ale wtedy on podnosi głowę.— Cześć, Frannie — odzywa się z szelmowskim uśmiechem w płomiennych czerwonych oczach.—Jestem Belial.Patrzę na niego i wiem, że powinnam uciekać, ale nogi mi wrosły w ziemię, i nagle czuję się lekko oszołomiona.Kątem oka widzę, że Taylor oddala się chyłkiem ścieżką.— Nie mogę przestać o tobie myśleć od tamtej nocy, kiedy się poznaliśmy przed twoim domem.—Ma aksamitny głos i czuję, jak nogi mi miękną.Idziepowoli do przodu, aż staje przede mną.Dotyka mojej twarzy, zostawia palący ślad na obojczyku.—Wszystko w porządku, Frannie.Będzie cudownie.— Gorące dłonie suną wokół mojej talii, przyciągając mnie do jego płonącego ciała.Czarna mgła przenika mój mózg, kiedy się w nim rozpływam.Przypomina Luca i mimo woli zatracam się w jego dotyku.Kiedy jego wargi dotykają moich, ledwie mogę oddychać.Obejmuję go i przyciskam swoje ciało do niego, ale nagle w jakimś zakątku umysłu słyszę „nie!".Robię głęboki wdech i próbuję myśleć.Niemal odruchowo moja ręka wędruje do krzyżyka zwisającego mi z szyi, kiedy z wysiłkiem trzymam się ostatniego pasma swojej świadomości.Ostatnim skrawkiem wolnej woli wyzwalam się z jego pocałunku, podnoszę na niego wzrok i uśmiecham się.Nagle zrywam krzyżyk z szyi i wbijam mu w oko.Zwierzęcy ryk wstrząsa lasem, kiedy on pada na kolana, wbijając palce w kipiącą twarz.Przez chwilę drży jak miraż i coś przerażającego wyłania się spod jego skóry.Woń zgniłych jaj błyskawicznie przejaśnia mi w głowie.Odwracam się i co sił pędzę ścieżką, nie oglądając się za siebie.Nie mam za diabła pojęcia, co zrobię, jak dopadnę samochodu.Czy to jest w ogóle samochód? Gdzie naprawdę są Riley i Taylor? I nie wiem, co jest prawdziwe.Staram się nie płakać, ale i tak już płaczę i kiedy pędzę ścieżką, wszystko mi się zamazuje na zielono, więc zauważam leżącą tam Taylor, dopiero kiedy się o nią potykam i twarzą naprzód lecę na ziemię.Wstaję na nogi, bo słyszę, jak coś sunie w naszą stronę przez las.Belial.Cholera!Chwytam Taylor pod ramiona i ciągnę, ale poruszamy się za wolno i Belial nas dogania.Opieram ją o drzewo i staję przed nią, przysiadając w pozycji bojowej, kiedy on wypada z zarośli na ścieżkę.— Frannie! Dzięki Bogu! — Luc chwyta Taylori zarzuca ją sobie na ramię.— Idziemy! — Pcha mnie przed sobą i biegniemy ścieżką, a kiedy docieramy do drogi, rzuca Taylor na tylne siedzenie shelby obok Riley, która leży tam nieprzytomna.Wsiadamy do samochodu i zamykamy drzwi.— Jezu, Luc! Co.— ale nagle sobie przypominam.Belial! On był w czarnej shelby cobrze tamtej nocy.To nie jest Luc.Serce mi przestaje bić [ Pobierz całość w formacie PDF ]
|
Odnośniki
|