[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.—Jeszcze nie rozgryzłem tęczy, bo pojawia się nagle i szybko znika, i zawsze brakuje mi czasu na to, żeby którąś uchwycić.Ledwie zdążę nałożyć trochę niebieskiego tu, trochę fioletu tam, i już po tęczy, rozpływa się w powietrzu — skarży się Peeta.Morfalinistka wydaje się zauroczona opowieścią, całkiem jakby Peeta wprowadził ją w trans.Unosi drżącą dłoń i maluje mu na policzku coś, co ma chyba przypominać kwiatekDziękuję — szepcze Peeta.—Jest piękny.Na twarzy kobiety przez moment widzę szeroki uśmiech.Z jej ust wydobywa cię cichy pisk, a umorusana krwią ręka opada z powrotem na pierś.Oddycha po raz ostatni, po chwili słyszymy huk armaty.Zaciśnięta na moich palcach dłoń wiotczeje.Peeta przenosi zwłoki do wody, po czym wraca i siada obok mnie, a morfalinistka unosi się na powierzchni, ku Rogowi Obfitości.Nadlatuje poduszkowiec, z którego wysuwa się cztero-ramienny chwytak.Obejmuje ciało, unosi je w nocne niebo i zapada cisza.Wtedy dołącza do nas Finnick, w jego pięści widzę pęk moich strzał, jeszcze mokrych od małpiej krwi.Rzuca je na piasek obok mnie.Pomyślałem, że pewnie ci się przydadzą.Dzięki — mówię i wchodzę do wody, żeby zmyć posokę z broni i z ran.Kiedy wracam do dżungli po mech, aby się osuszyć, nie widzę już ani jednego małpiego trupa.Co się z nimi stało? — dziwię się.Nie bardzo wiemy.Pnącza zaszeleściły i ciała znikły — objaśnia Finnick.Wyczerpani, w milczeniu obserwujemy dżunglę.Wokoło panuje spokój i zauważam, że chore miejsca na mojej skórze, na które opadły drobiny mgły, są już pokryte strupami i przestały boleć, ale za to okropnie swędzą.Usiłuję przekonać samą siebie,2że to dobry znak, że rany się goją.Zerkam na Peetę oraz Finnicka i przez chwilę patrzę, jak obaj drapią się po twarzach.Cóż, tej nocy nawet uroda Finnicka poważnie ucierpiała.Lepiej się nie drapcie — ostrzegam ich.Choć sama marzęprzejechaniu paznokciami po strupach, wiem, że właśnie takiej rady udzieliłaby mi mama.— Doprowadzicie do zakażenia.Myślicie, że możemy bezpiecznie wrócić po wodę? Cofamy się do drzewa, w którym Peeta wyciął otwór.Zabiera się do instalowania sączka, podczas gdy ja staję u boku Finnickaoboje szykujemy się do odparcia ataku, ale tym razem nic nam nie zagraża.Peeta natrafił na dobry kanał, więc ciepła woda leje się z tulejki, a my najpierw pijemy, a potem się nadstawiamy, żeby obmyć swędzące ciała.Na koniec napełniamy kilka muszli i wracamy na plażę.Nadal panują ciemności, choć do świtu brakuje zapewne tylko kilku godzin, chyba że organizatorzy postanowili inaczej.Może się prześpicie? — proponuję.— A ja przez pewien czas postoję na straży.Nie, Katniss, wołałbym sam się tym zająć — protestuje Finnick.Przez chwilę patrzę mu w oczy, obserwuję jego twarz i dociera do mnie, że z najwyższym trudem powstrzymuje się od płaczu.Chodzi o Mags, oczywiście.Mogę zrobić dla niego przynajmniej tyle, że pozostawię go samego, aby ją spokojnie opłakał.W porządku, Finnick, dzięki — mówię i kładę się na piasku razem z Peetą, który momentalnie zasypia.Ja wpatruję się w przestrzeń i rozmyślam o tym, jak wiele może się zmienić przez jeden dzień.Zaledwie wczoraj rano Finnick widniał na mojej liście osób do odstrzału, teraz jednak jest moim strażnikiem, kiedy zasypiam.Uratował Peetę, nie zaprotestował, kiedy umierała Mags, a ja nie wiem dlaczego.Mam tylko świadomość, że nigdy nie uda mi się spłacić długu.W tej chwili mogę tylko zasnąć i pozwolić mu cierpieć w spokoju, więc właśnie to robię.Kiedy rankiem otwieram oczy, Peeta nadal leży obok mnie, a nad nami wisi mata z trawy, podczepiona do gałęzi, aby chronić nasze twarze przed słońcem.Siadam i orientuję się, że Finnick nie próżnował: dwie plecione miski wypełnione są świeżą wodą, w trzeciej znajduje się sterta morskich skorupiaków, a on sam siedzi na piasku i rozłupuje je kamieniem.Świeże są najsmaczniejsze — zapewnia mnie, odrywa z muszli kęs mięsa i wrzuca go do ust.Nadal ma zapuchnięte oczy, ale udaję, że nic nie widzę.Czuję zapach jedzenia, zaczyna mi burczeć w brzuchu, więc sięgam po małża i nieruchomieję na widok uwalanych krwią paznokci.Przez sen rozdrapałam rany do żywego mięsa.Lepiej uważaj, bo od drapania może ci się wdać zakażenie — zauważa Finnick.Słyszałam, że tak bywa — wzdycham i wchodzę do słonej wody, żeby zmyć krew.Sama nie wiem, co jest okropniejsze: ból czy swędzenie.Mam dosyć jednego i drugiego, więc wracam na plażę i podnoszę głowę.Ej, Haymitch — warczę.—Jeśli nie jesteś zbyt pijany, to mógłbyś nam podesłać co nieco na skórę.To wręcz zabawne, że spadochron od razu pojawia się nade mną.Wyciągam rękę i na mojej otwartej dłoni ląduje tubka z lekarstwem.Najwyższy czas — komentuję, ale nie jestem w staniej dłużej groźnie marszczyć brwi.Haymitch.Sporo bym dała za pięć minut rozmowy.Opadam na piasek obok Finnicka i odkręcam tubkę, w której znajduje się gęsta, ciemna maść o ostrej woni smoły i sosnowych igieł.Marszczę nos, gdy wyciskam odrobinę maści na dłoń i wsmarowuję w nogę.Z moich ust wydobywa się jęk ulgi, bo choć pokryta strupami skóra przybiera upiorny, szarozielony kolor, swędzenie momentalnie znika.Zabieram się do smarowania drugiej nogi, po czym rzucam tubkę Finnickowi, który obserwuje mnie z powątpiewaniem.Wyglądasz, jakbyś gniła — mówi, ale swędzenie bierze górę, bo po chwili wahania i on zaczyna smarować się lekarstwem.Fakt, maść na strupach daje odrażający efekt.Nic nie poradzę na to, że bawi mnie jego nieszczęśliwa mina.Biedactwo — wzdycham z udawanym współczuciem.— Chyba pierwszy raz w życiu nie wyglądasz ładnie, co?Na pewno — burczy.— To zupełnie nowe doznanie.Jak sobie z nim radziłaś przez tyle lat?Wystarczy trzymać się z dala od luster [ Pobierz całość w formacie PDF ]
|
Odnośniki
|