[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Przepraszam - powiedziałam cicho.- Chyba naprawdę nie dam rady.- Nic się nie martw - pocieszył Connor, popijając swoją wzmocnionąkawę.- Chyba dziś wieczorem nie zniosę już więcej tych smętnychopowiastek.- Nie bądź gburem.- Silas znów zaczął pisać.- Okaż choć trochęszacunku.- Lydia była wojowniczką - powiedział Connor.- Pomyślałaby, żepowariowaliśmy, że tak się nad nią użalamy.- Connor - skarcił go Monroe, spoglądając na Tess.Ale ona tylkopokręciła głową.- On ma rację.- Tess się uśmiechnęła.- Naprawdę, teraz chybawszystkimi nami byłaby rozczarowana.- Nigdy nie mogłabyś jej rozczarować.- Adne wyciągnęła rękę i dotknęłapoliczka Tess.Tess miała błyszczące oczy, ale nadal się uśmiechała.Adne też sięuśmiechnęła, ale nie patrzyła na Tess.- Hej, śpiochu, a słyszałeś, że są na świecie grzebienie?Obróciłam się i zobaczyłam Shaya, który szybko przeczesywał włosypalcami, chociaż nijak nie udało mu się przygładzić gęstych, miękkichloków.Miał na sobie dżinsy i koszulkę, ale i tak było wyraźnie widać, żeprzed chwilą wstał z łóżka.- Przepraszam.Miałem złe sny, a potem poczułem zapach kawy.- Dobrali się jak w korcu maku - stwierdził Connor.Zerknęłam na Shaya,zastanawiając się, czy nadal się namnie gniewa.Usiadł na krześle między mną i Adne.Kiedy uśmiechnął siędo mnie nieśmiało, zrozumiałam, że mu przykro z powodu naszej kłótni.Tak samo jak mnie.Nachyliłam się i cmoknęłam go w policzek.- Ja też nie mogłam spać.Objął mnie ramieniem.Silas nam sięprzyglądał.- Co? - spytałam, bo nie spodobało mi się jego spojrzenie.- Rozważałem dwie sprzeczne teorie na temat Potomka -wyjaśnił.- I nieumiem zdecydować, czy to, że przemieniłaś go w wilka, zwiększyło jegoumiejętności czy je osłabiło.- Jakie znów umiejętności? - spytał Shay.- Masz wrodzoną moc - ciągnął Silas - która wynika z twojegodziedzictwa.- Mojego dziedzictwa? - Shay się zasępił.- Chodzi ci o te wszystkiehistorie o rycerzach i demonach, które nam opowiadałeś?- Myślałem o twoim ojcu, oczywiście.- Silas przechylił głowę i spojrzałShayowi w twarz spod zmrużonych powiek, a potem wrócił do swojegonotesu i znów zaczął zawzięcie coś pisać.Usiadłam prosto.- Robisz notatki na jego temat?- No jasne.- Silas nie podniósł głowy.- Przestań! - Wytrąciłam mu pióro z ręki.Silas zagapił się na mnie zotwartymi ustami.- Ech, ty.- Connor uśmiechnął się do mnie serdecznie.-Ja cię chybajednak kocham.- Po prostu zapisuję swoje spostrzeżenia.- Silas poszedł podnieśćdługopis.- To jedyna taka okazja w życiu.- Jestem człowiekiem, a nie okazją - sarknął Shay.- Jesteś Potomkiem - zaprotestował Silas.- To konieczne, żebymnaszkicował jak najpełniejszy obraz twoich możliwości, zanim zrobimykolejny krok.Anika poleciła mi określić, jak twoje umiejętności mogązostać wykorzystane podczas koniecznych działań.Monroe westchnął.- Silas, moim zdaniem nie miała na myśli tego, że masz zapisywać każdąswoją rozmowę z Shayem.- Tak.- Connor dopił kawę i nalał sobie kolejną porcję.- Dlaczegozawsze zachowujesz się jak jakieś dziwadło?- Ty za to jesteś potwornie marudny.- Silas usiadł i spio-runowałConnora wzrokiem.- To ja już wolę siebie.- Nadal nie rozumiem, o co ci chodziło z tym moim dziedzictwem -przypomniał Shay, też nalewając sobie kawy.-Swojego ojca nawet niepamiętam.Umarł, kiedy miałem trzy lata.Silas popatrzył na niego i zmarszczył brwi.- Przez ostatnie szesnaście lat Bosque Mar włóczył mnie za sobą poświecie - dodał Shay.- Wcześniej nazwałeś go Zwiastunem.Inajwyraźniej wcale nie jest moim wujkiem.Ale o co chodzi z tym moimojcem?W pokoju nagle jakby zrobiło się zimniej i nawet Silas pobladł, kiedyShay wymówił nazwisko Opiekuna.- Tak, to prawda.Bosque Mar nie jest twoim wujem - potwierdziłMonroe.- Ale twój ojciec był jednym z Opiekunów.Twarz Shaya pobielała.- Dzięki, że mi o tym przypominasz.- Nie to się liczy, Shay - powiedział Monroe.- Liczy się to, że ty jesteśPotomkiem.- To znaczy, że nie jestem człowiekiem? - Kubek w dłoni Shaya zacząłdrżeć, a Shay spojrzał na mnie z prośbą w oczach.- Jesteś człowiekiem.A przynajmniej byłeś, dopóki cię nieprzemieniłam - zapewniłam go szybko, a potem spojrzałam z gniewem naMonroe'a.- Umiem odróżnić śmiertelników od istot własnego rodzaju.Shay nie jest Opiekunem.- Teraz nagle zostałaś specjalistką od spraw Potomka? -zakpił Silas.- Spokojnie, Silas - odezwał się cicho Monroe.- Opiekunowie woleli,żeby Shay pozostał nieświadomy swojego dziedzictwa.- Skupił się terazna mnie.- A Strażnikom również tej informacji nie udzielali.I to ważne,żebyś zrozumiała, Callo, że Opiekunowie sami też są ludźmi.Tak samojak my.Oddech mi zaparło i ogarnęło mnie jakieś niemiłe uczucie.- A więc kłamali - uznał Shay.- Nie są żadnymi mitycznymi Starszymi.- Na kłamstwach znają się najlepiej - powiedziała Tess.Udało mi sięwydusić z siebie pytanie:- Ale jakim cudem mieliby być ludźmi? Nie pachną jak ludzie, zresztą wyteż nie, skoro o tym mowa.I skąd te ich wszystkie moce?- Callo, wyczuwasz u nich magię, której używają, to ona daje ten trwałyzapach mocy.Poszukiwacze i Opiekunowie są w takim samym stopniuzwiązani z mocą, która ma swoje źródło poza nimi samymi, ale wszyscybez wyjątku pozostajemy ludźmi.Był taki czas, kiedy ludzie mieli bliższykontakt z ziemią i jej naturalnymi mocami - tłumaczył Monroe.- Ci,którzy mieli najsilniejszy związek z magią żywiołów i umieli nią władać,oddzielili się od swoich społeczności.Stali się uzdrawiaczami imędrcami.- Ale to niemożliwe, żeby byli ludźmi - zaprotestowałam.- Oni sąnieśmiertelni.- Nie, nieprawda - zaprzeczył Monroe.- Chcieli, żebyście w to wierzyli,właśnie ze względu na to, w jaki sposób wykorzystują swoją moc.Mytego nie robimy.Tak jak mówiła Tess.- Co masz na myśli? - spytał Shay.- Szacunek dla ziemi, dla naturalnej mocy istniejącej w jej stworzeniach ijej cyklach - odparł Connor z kpiącym uśmiechem [ Pobierz całość w formacie PDF ]
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie istnieje coś takiego jak doskonałość. Świat nie jest doskonały. I właśnie dlatego jest piękny.