[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mogła być przecież ekskluzywną prostytutką, która oprócz świadczenia usług seksualnych towarzyszyła klientowi na bankietach, gdzie brylowała inteligencją, klasą, obyciem.Cena za takie usługi była olbrzymia, lecz Andrzej nie miał wątpliwości, że Tichonowa było na to stać.154Dariusz DomagalskiJednakże ta kobieta miała w sobie coś, co sprawiło, że Kamiński zaraz porzucił myśl, że jest ona prostytutką.Biło z niej niezwykłe dostojeństwo, jakby była księżną, a nie kochanką szefa mafii.Jej niezwykła uroda, oliwko-wa skóra i nienaganna figura spowodowały, że Andrzej nie mógł od niej oderwać oczu.Mógłby przysiąc, że widział już kiedyś tę twarz, ale teraz nie mógł sobie przypomnieć, gdzie i kiedy.Tymczasem ona równie uważnie przyglądała się jemu, oczami o kolorze niezgłębionej czerni, wzrokiem badawczym i wnikliwym, jakby wdzierała się do jaźni, żeby wyrwać wszystkie tajemnice.Poczuł dreszcze na plecach i gdy stwierdził, że dłużej już nie wytrzyma jej spojrzenia, kobieta uśmiechnęła się z satysfakcją.W jej oczach pojawił się drapieżny błysk.– Jest czysty – zakomunikował Maks.– Żadnej broni ani podsłuchu.Gangster odstąpił dwa kroki, jednak cały czas mierzył do niego z pistoletu.Tichonow gestem odesłał kobietę.Wróciła na kanapę, ponownie założyła nogę na nogę, ale tym razem nie sięg-nęła po kolorowy magazyn, tylko z zainteresowaniem czekała na dalszy rozwój wydarzeń.– Jak się tu dostałeś? – Rosjanin zdał sobie sprawę, jak źle funkcjonuje jego ochrona, i zrozumiał, że będzie musiał zmienić cały system zabezpieczeń.Gdyby Kamiński okazał się zabójcą, to rezydent Sołncewa już by nie żył.– Czy to ważne? – Andrzej uśmiechnął się na myśl o Nadii.Oleg Tichonow odpowiedział grymasem i wskazał wolne krzesło po drugiej stronie biurka.Kamiński Rozdział 4155rozsiadł się wygodnie i zerknął z wyrzutem na Maksa.Gangster stał nad nim, przystawiając mu lufę pistoletu niemal do skroni.Rosjanin zauważył jego spojrzenie.– Schowaj broń – rzekł.– Nasz gość zapewne czuje się skrępowany.Niezadowolony Maks zabezpieczył pistolet i wetknąłgo za pasek spodni.Jednakże nie spuszczał wzroku z Ka-mińskiego, gotowy w każdej chwili do ataku.Jako były karateka i zawodowy kick bokser nie wątpił w swoją przewagę nad byle oficerem Agencji Bezpieczeństwa We-wnętrznego.Służyli w niej urzędasy, gryzipiórki, a nie ludzie z przeszkoleniem wojskowym.– Teraz możemy po przyjacielsku porozmawiać.– Tichonow odzyskał rezon.– Muszę przyznać, że mi zaim-ponowałeś, Andrieju.Pozwolisz, że będę do ciebie tak mówił? Jakimś sposobem dowiedziałeś się o mnie, wy-śledziłeś i wdarłeś do mojej kwatery, licząc na to, że cię nie zabiję.Masz jaja, człowieku!Rosjanin roześmiał się.Kamiński nie odpowiedział, milczał ponuro, wpatrując się w człowieka, mającego na swoim sumieniu tysiące przestępstw i setki zamordowa-nych ludzi.Niekoniecznie własnymi rękami, ale z tego co wyczytał z materiałów komisarza Rafalskiego, jego ludziom można było przypisać niemal co dziesiątą zbrodnię na terenie Trójmiasta.Andrzej zastanawiał się, czy Tichonowa kiedykolwiek spotka za to kara.W wymiar sprawiedliwości wątpił, wiedząc, że człowiek, który ma w kieszeni policję, lokalnych polityków i prokuratorów, raczej przed sądem nie stanie i w więzieniu nie odpoku-tuje win.Ale było wielce prawdopodobne, że zginie od 156Dariusz Domagalskikuli podczas gangsterskich porachunków, tak jak koń-czyło życie większość szefów mafii.– Widzę, że chcesz przejść od razu do konkretów –uśmiech zgasł na twarzy Rosjanina.– W czym mogę po-móc oficerowi z Departamentu Zwalczania Sekt Religijnych? Jednak od razu uprzedzam, że nie interesują mnie te bzdury i nie mam nic wspólnego z żadnymi grupami wyznaniowymi.Nie cierpię fanatyków.– W to akurat wierzę – odparł Andrzej.– Jesteś na to zbyt rozsądny.– Czyżby? – Tichonow lekko uniósł brew.– Trochę się na twój temat dowiedziałem.Prowadzisz interesy z niezwykłą ostrożnością, starasz się zawsze mi-nimalizować ryzyko, czasami nawet kosztem większych zysków.Wychodzisz z założenia, że czasami lepiej sobie coś odpuścić niż niepotrzebnie mieć kłopoty.A religia, mimo że ma w sobie niezwykły potencjał, który można wykorzystać, jest przedsięwzięciem wielce nie-pewnym.Fanatyków religijnych można zmanipulować, wydoić z pieniędzy, uczynić z nich bezwolne narzędzia dla własnych celów, nawet idealnych zabójców, ale każdy miecz ma dwa ostrza.– Masz na myśli Osamę bin Ladena? Amerykanie wyszkolili go i finansowali jego walkę przeciw wojskom radzieckim w Afganistanie.Potem stał się dla usa największym koszmarem.Masz rację, Andriej, jestem zbyt rozsądny, żeby pakować się w takie gówno.– Ale się wpakowałeś.– Co masz na myśli?– Tydzień temu w gdyńskim porcie na statku „Tychy” celnicy zabezpieczyli kontener, w którym znajdowa-Rozdział 4157ły się dzieła sztuki, w manifeście wyładunkowym figu-rujące jako mienie przesiedleńcze.Eksponaty okazały się kananejskimi przedmiotami liczącymi przeszło trzy ty-siące lat, mogącymi stanowić przedmioty kultu religijnego.Andrzej Kamiński przerwał na chwilę, uważnie spoglądając w oczy rezydenta rosyjskiej mafii.– Nie będę owijał w bawełnę.Wiem, że to ty maczałeś palce w tym przemycie, a gdy kontener został zatrzymany, zorganizowałeś jego kradzież, przekupując celników i policję.Wywiezione artefakty prawdopodobnie zostały dostarczone właścicielowi.Nikt oprócz ciebie, Tichonow, nie ma takich wpływów i środków, żeby zrobić przekręt na tak wielką skalę.– Przeceniasz moje możliwości.– Nie wydaje mi się – odparł Andrzej.– Z tego, co zdążyłem się zorientować, posiadasz tutaj niepodzielną władzę, trzęsiesz całym trójmiejskim światkiem przestępczym i żaden grubszy przekręt nie zostałby zorga-nizowany bez twojej zgody.Oleg Tichonow nie odpowiedział, zacisnął tylko mocniej szczęki.– Nic do ciebie nie mam, ściganie przestępców to nie moja działka – mówił dalej Kamiński.– Daj mi tylko człowieka, który ci to zlecił.Rezydent sołncewskiej mafii przez długą chwilę siedział zamyślony, ze wzrokiem wbitym gdzieś w przestrzeń, niczym mistrz szachowy zastanawiający się nad kolejnym posunięciem.Nikt z obecnych w pomieszczeniu nie śmiał przerywać milczenia.Maksymilian Burzyński nie spuszczał oczu z oficera abw, podobnie jak 158Dariusz Domagalskikobieta o platynowych włosach i uwodzicielskim uśmiechu.Trudno było stwierdzić, czy patrzy na niego zain-trygowana czy znudzona.– Będę z tobą szczery – rzekł w końcu Tichonow.–Nie miałem nic wspólnego z przemytem tych artefaktów ani z kradzieżą kontenera z gdyńskiego portu.Kamiński uniósł brwi w zdumieniu.Rezydent Sołncewa nie miał żadnych powodów, żeby go okłamywać.Słowo oficera abw w sądzie nic by nie znaczyło.– Jeśli nie wy, to kto? – zapytał i zaraz spłynęło na niego oświecenie.– Konkurencja!Rosjanin ponuro skinął głową.– Camorra.– Mafia neapolitańska?! – Kamiński zupełnie zdę-biał.– W Polsce? Przecież to nie ich strefa wpływów.– A czemu nie? Przecież działają już w całej Europie.– Jasnowłosa piękność po raz pierwszy włączyła się do rozmowy.Dotychczas Andrzej przypuszczał, że jest tylko ozdobą, maskotką szefa mafii, teraz musiał zrewi-dować poglądy.– Klan La Torre inwestuje w turystykę w Szkocji.Mazzarella z powodzeniem działał we Fran-cji, dopóki nie wszedł w konszachty z afrykańskimi kar-telami, które wystawiły go tamtejszej policji [ Pobierz całość w formacie PDF ]
|
Odnośniki
|