[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.To, co pokazała w porcie… - Cień przemknął po jego doskonałych rysach.- Nie jestem wcale pewien, czy potrafiłbym jej dorównać.Zyskała wielką moc i stała się zbyt niebezpieczna, żeby mogła dalej żyć.- Caine’owi powiedziałeś…Ma’elKoth wzruszył ramionami.- Ma przecież poważną ranę piersi, prawda? Życie niedługo i tak z niej wycieknie.Pożyje tylko do chwili, kiedy Caine przestanie być dla Nas użyteczny.- Uśmiechnął się.- Rzucenie czaru na nią, a nie na dublerkę, może być bardzo kształcące…- Użyteczny? W jaki sposób? Dlaczego go wypuściłeś? - W głosie Berne’a zabrzmiała wysoka, płaczliwa nuta.- Czemu nie dałeś mi go zabić?- Nic straconego.- Ma’elKoth oparł mu rękę na ramieniu.- Jego opowieść brzmi przekonująco, pasuje do faktów, a on odpowiedział na wszystkie pytania.I to wzbudziło moją podejrzliwość: tylko fikcja jest idealna.W życiu nie ma takiego ładu.Odwrócił się majestatycznie jak ostrzący do wiatru liniowiec i przesunął się bliżej ołtarza.Spojrzał w nieruchomą, pustą twarz Pallas Ril.Roztargnionym gestem przymknął jej powieki.- Mam powody, by wątpić w prawdziwość jego słów - mówił dalej.- Jednakże plan, który przedstawił, tak doskonale odpowiada Moim potrzebom, że nie przestaje mnie zdumiewać: ogromny zysk i kompletny brak ryzyka.Nie wiem, czy Caine był ze mną szczery.Akceptuję taką możliwość, ale nadmiernie się do niej nie przywiązuję.Jego oczy straciły wyraz sennego odrętwienia.Przeszył Berne’a wzrokiem.Wyciągnął rękę.- Daj mi swój nóż.Berne wyjął sztylet z pochwy i podał go cesarzowi.Klinga zginęła w olbrzymiej dłoni - kiedy Ma’elKoth podniósł broń na wysokość oczu, wyglądała jak scyzoryk.- Dałem Caine’owi siatkę… Ale wcześniej, podnosząc ją z podłogi, oznakowałem ją.Jego oczy zapałały zielenią.Ścisnął sztylet w dłoni, wpatrując się w niego z nadludzkim skupieniem.Ostrze zalśniło szmaragdową poświatą, która nadal tliła się słabo, gdy światło w oczach cesarza już zgasło.Oddał broń Berne’owi, który wziął ją delikatnie do ręki, napawając się ciepłem dotkniętej przez Ma’elKotha rękojeści.- Kiedy wycelujesz ten sztylet w Caine’a, rozgrzeje się i zalśni zielono.Idź za nim, dowiedz się, co zamierza.I weź ze sobą oddział Kotów.Jeżeli trafi wam się okazja schwytania lub zabicia Króla Ściemy albo jego podwładnych, zróbcie to.Tylko nie zbliżaj się zanadto do Caine’a.Nie mogę okryć cię Płaszczem, bo potrzebuję całej mojej mocy, żeby przywołać burzę.- Zrobię, co każesz.- Berne ścisnął sztylet jak relikwię.- Wiesz, że możesz na mnie liczyć.- Wiem, Berne.I liczę.Ma’elKoth się odwrócił.Wzrok Berne’a spoczął na nagiej postaci Pallas Ril.Pustka w jej oczach, krwiaki na skórze, zakrwawiony bandaż na piersiach, nawet łańcuchy, którymi była przykuta do ołtarza… Nigdy w życiu nie widział czegoś równie podniecającego.Pożądanie zapierało mu dech w piersi.- Ehm… Ma’elKoth?- Słucham, synu?- Kiedy już skończysz z Pallas… mogę ją dostać? - zapytał Berne.- No wiesz, w końcu to ja ją złapałem.Tak by było uczciwie.- Taaak… Rzeczywiście, tak by było uczciwie.16- Caine jest znowu podłączony.Kollberg poderwał się jak ogar, którzy zwietrzył ofiarę.- Jak długo go nie było?- Godzinę i siedem minut, Administratorze.- Doskonale, doskonale…Kollberg zerknął na pospoły, które dwie godziny temu usiadły wreszcie łaskawie na dostarczonych przez niego krzesłach.Nie poruszały się.Nie wiedział nawet, czy nie śpią.Na ekranie wyświetlił się obraz wnętrza żelaznego powozu.Na razie nie było Solilokwium.Caine rozmawiał swobodnie z człowiekiem, w którym Kollberg rozpoznał Toa - Sytella, tego księcia.W powozie jechało jeszcze dwóch obcych ludzi w mundurach Rycerzy Pałacowych.Caine co chwila wyglądał przez zakratowane okienko na rozświetlaną ogniem pożarów ulicę i biegających po niej ludzi - uzbrojonych i nie, często zakrwawionych, dźwigających skrzynki, dzbany i beczki.Niektórzy wściekle atakowali szabrowników, tylko po to, żeby samemu przejąć ich łupy.- Świetnie… - wyszeptał Kollberg.- Jadą w samo serce zamieszek.To mi się podoba [ Pobierz całość w formacie PDF ]
|
Odnośniki
|