[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Lekki rumieniec ożywił matową cerę hrabianki.Spuściła oczy wstydliwie.VIDrżała Francja Burbonów jak dąb zmurszały przed burzą.Osiemset już lat stał ten dąb potężny, rósł, zapuszczał korzenie, wzmacniał się, rozwijał wspaniale.Osiemset lat przygotowywali potomkowie Hugona Capeta dla niego rozległe podłoże, by mógł brać w siebie jak najwięcej soków żywotnych; wycinali dokoła niego z troskliwością mądrego leśnika wszystkie drobniejsze drzewka i krzewy: udzielne księstwa, margrabstwa, hrabstwa, baronie.Znikły drobniejsze drzewka i krzewy - dąb królewski stał sam, dumny, rozkazujący na ogromnej przestrzeni korona Burbonów rzuciła pod stopy swoje hardych wasali, zdeptała szlachtę, wzięła ich rycerską niesforność na łańcuch, złączyła, skleiła rozbitą na mnóstwo odłamów Francję w jedną, zwartą całość.Tak spoistą była ta całość, iż zdawało się, że przetrwa aż do skończenia świata.A oto próchniał, wiądł wspaniały dąb królewski i drżał, trząsł się, trzeszczał, jak stara porysowana chałupa smagana biczem wichrów.Próchniał, wiądł u góry, w dachu liścianym, w gałęziach, drżał, trząsł się, trzeszczał u samego dołu, w korzeniach.Król, tyle wieków pracowity, czujny, zawsze na koniu, i w siodle, w hełmie na głowie stroskanej, albo na krześle I w radzie państwa, zmęczył się wysiłkiem mózgu i nerwów wielu pokoleń i pragnął teraz wypocząć, używać w pokoju, wygodzie, dostatku owoców swojego trudu.Już Ludwik XIV, Król-Słońce, król - pan, obdarzony jeszcze żelaznymi nerwami i hartowną wolą przesławnej rasy Burbonów, poświęcił większą część życia zabawie i i i miłości, a jego wnuk, Ludwik XVI, nie umiał znaleźć w ciągu dnia dwóch godzin dla spraw państwa.Szlachcic, tyle wieków odważny, zuchwały, awanturniczy, lecący bez namysłu wszędzie, gdzie można było położyć głowę na polu krwawym, zastawiający piersią swoją Francję, sąsiada, mieszczanina, chłopa, wyczerpany tak samo jak król wysiłkiem nerwowym wielu pokoleń, zgnuś-niał tak samo jak on.Ramię jego zresztą i głowa były już niepotrzebne z chwilą, gdy król odjął mu samodzielność, spętał jego ruchy swoją wolą absolutną, zepchnąłgo ze stanowiska pana do rzędu zwykłych poddanych.Król i szlachcic rozebrali się z ciężkiej zbroi, zawiesili na kołku ciężki miecz i przebrali się w miękkie, jedwabne suknie, w atłasy, aksamity, batysty i koronki.Zamiast pełnić powinność władcy i rycerstwa, za którą ich naród płacił hojnie przywilejami, zabawiali się pracowitym próżniactwem towarzyskim, stworzyli salon - szkołę wykwintnych obyczajów dla całego świata cywilizowanego.Pracowite próżniactwo jest żarłoczne, potrzebuje dużo pieniędzy.Zbytek, zabawa i miłość, rozpusta uciekają od pustej szkatuły.Więc trwonił król dochody państwa, krwawicę rąk pracowitych, jego ministrowie wynajdywali takie podatki, iż robotnik i chłop upadali, załamywali się pod ich ciężarem - i trwonił szlachcic dziedzictwo przodków, sprzedawał wieś po wsi, morgę po mordze, a kiedy mu zostały tylko stary zamek i przywileje feudalne, wówczas szedł do Wersalu, by wycieraniem przedpokojów dygnitarzy koronnych, płaszczeniem się przed metresami królewskimi, schlebianiem starszym dworakom wyżebrać jakąś pensję, jakieś beneficjum, jakąś synekurę dworską; albo, jeżeli nie chciał, nie lubił uginać karku i grzbietu, żenił się z córką wzbogaconego poborcy, bankiera, kupca i bawił się dalej kosztem próżnego, ambitnego parweniusza.Najlepsi spomiędzy szlachty podupadłej służyli w wojsku jako oficerowie, zadowalając się skąpą pensyjką, lub siedzieli na wsi na resztkach ojcowizny i klepali biedę razem z chłopem.Próchniała, więdła korona królewskiego dębu Burbo-nów, a z nią razem próchniał, wiądł gmach pojęć, wyobrażeń, wierzeń porządku społecznego, stworzony, zbudowany przez nią.Na skrzydłach wichrów morskich przyleciał z Anglii do Francji duch krytycyzmu Hobbesów, Locke’ów, siadł na szczycie tego gmachu, zaczął się mu przypatrywać ze wszystkich stron i roześmiał się diabelskim śmiechem Voltaire’a: stare pudło, stare pudło!Zjadliwy, drwiący, cyniczny śmiech zabawił oświeconą Francję i szedł od salonu do salonu, od zamku do zamku, od miasta do miasta.Wszędzie, gdzie się zebrała gromadka ludzi dobrze wychowanych, powierzchownie wykształconych, bawiono się, śmiano się razem z Voltaire’em: Kościół - stare pudło, tradycja historyczna - stare pudło! Bo tym wytwornisiom światowym, hołdującym wolnej miłości i sybarytyzmo-wi, zawadzało chrześcijaństwo oparte na pogardzie dóbr i rozkoszy tej ziemi.Przeto powitali z radością cyniczny śmiech, który ich rozgrzeszał z grzechów lekkomyślności, lenistwa i rozpusty.Myśl ludzka, wyzwoliwszy się raz spod kontroli religii i tradycji, toczy się z góry na dół, rośnie, leci z szybkością lawiny i zasypuje z gwałtownością lawiny całą przeszłość.Xcynicznego śmiechu Voltaire’a wykluł się rezonerski kry-lycyzm, a w dalszym ciągu materializm encyklopedystów,.leszcze Francja nie miała czasu zastanowić się nad tym, dokąd zmierza „nowa ewangelia”, kiedy miejsce Boga zajął niezawisły, żadnej powagi nieuznający rozum ludzki, miejsce zaś człowieka-duszy - człowiek-ciało, ustawiony w samym środku stworzenia bożek mędrkujący i używający.Bawiła się, używała, śmiała, dowcipkowała, rezono-wała Francja oświecona, dobrze wychowana, burzyła wesoło całą przeszłość, dzieło lat tysiąca - próchniał, wiądł dąb królewski Burbonów u góry, a na dole, w korzeniach trzeszczało coś z każdym rokiem głośniej, wyraźniej.Bo w ten cały rejwach uczonej, krytycznej, dowcipkującej gadaniny wpadł od czasu do czasu serdeczny płacz pracowitego ludu umierającego z głodu i głuchy pomruk niezadowolonych ambicji mieszczaństwa.Rozum spuścił z łańcucha religii, obowiązku i karności państwowej wszystkie instynkty, namiętności, pożądliwości, zawiści i nienawiści natury ludzkiej, dając im na drogę zachętę: wszystko wam teraz wolno, albowiem umarła wszelka powaga [ Pobierz całość w formacie PDF ]
|
Odnośniki
|