[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Potem już bardzo nieufnie obwąchiwała każdy płyn.Jej wszystkie przyjazdy odznaczały się cechą szczególną, sprzątała bowiem maniacko.Nic nie miało prawa leżeć na wierzchu, wszystko musiało być pochowane.Chowała gdziekolwiek, odruchowo i bez zastanowienia, i kiedyś urządziła kolejną awanturę, bo zginął jej szalik.Musiała już wyjeżdżać, szalika nigdzie nie było, diabli go wzięli, któraś z nas niewątpliwie ukradła.Odjechała w końcu w szaliku Lucyny, a jej szalik znalazł się nazajutrz w szufladzie kredensu, gdzie przebywały noże i widelce.Za te mydliny po paznokciach zemściła się na mnie straszliwie z lekkim opóźnieniem.Byłam już wtedy na studiach i miałam przed sobą egzamin z historii architektury polskiej.Czasy panowały ciągle trudne, podręczników i skryptów brakowało, źródło wied2y stanowiły wykłady i ćwiczenia.Notatki z tych wykładów miałam przecudowne, bo lubiłam przedmiot, uczyć się z nich żadna sztuka, wręcz sama przyjemność.Sięgnęłam po tę przyjemność i okazało się, że notatek nie ma.Zewnętrznie stanowiły gruby plik papieru w kratkę dużego formatu.Zniknęły z biurka.Zdenerwowałam się, zaczęłam szukać, najpierw w domu, potem na Wydziale, bo może zostawiłam w kreślarni, mało prawdopodobne, ale możliwe.Nazajutrz szukała już cała rodzina, teraz ja zrobiłam awanturę i zdenerwowali się wszyscy.Ojciec zaglądał pod tapczan, rwąc włosy z głowy wrzeszczałam, że musiałabym chyba upaść na głowę, żeby ten gruby plik papieru przemocą wpychać pod tapczan i potem o tym wysiłku zapomnieć! Przeszukaliśmy cały dom, bez skutku, kamień w wodę.Egzamin zdałam, ucząc się z notatek koleżanki, znacznie gorszych niż moje.Następny był z rysunku technicznego.Zabrałam się do roboty, rozwinęłam grubą rurę brystolu, już dawno stojącą na biurku, i wewnątrz niej znajdowały się zwinięte w rulon moje zaginione notatki.No tak, oczywiście, Teresa sprzątała…Znów wybiegłam do przodu, ale już wracam.Wcześniej, kiedy miałam siedemnaście lat, wszyscy z Teresą na czele przeżyli kilka trudnych chwil z przyczyn natury całkowicie odmiennej.Jej perypetie małżeńskie przebiegały rozmaicie, od czterdziestego pierwszego roku swego męża nie widziała na oczy, wieści otrzymywała różne, raz żył w niewoli, raz nie żył wcale, raz wracał do zdrowia w londyńskim szpitalu, raz na nią czekał, raz się z nią rozwodził.Zdaje się, że wtedy właśnie, w cztery lata po wojnie, byli na etapie rozwodu.Teresa zawsze miała powodzenie i wielbicieli, jeden się jakoś ustabilizował, mieszkał też w Grójcu, ale widywali się w Warszawie i nie tylko dlatego, że był żonaty.Powiedzmy, że średnio żonaty, żonę miał ogromnie tolerancyjną i zajętą raczej własnymi wielbicielami, ale w szranki wstępowała babcia.Oznajmiła stanowczo, że jej się to nie podoba i jeśli Teresa nie odstawi gacha od piersi, ona popełni samobójstwo, skacząc z mostu Poniatowskiego do Wisły.Inny most nie wchodził w rachubę, niemniej należało przed nią cały romans ukrywać.Kochał się wtedy we mnie interesujący chłopak, starszy nieco, już dwudziestoletni, też z Grójca i również przywrócony Warszawie, bo studiował.Znaliśmy się jeszcze ze szkoły podstawowej, Janusz mu było.Zaczynałam być zajęta moim przyszłym mężem, więc jego uczucia pozostawały nie odwzajemnione, ale na razie nie tracił nadziei.W niedzielę odprowadził mnie z kościoła do domu, zatrzymaliśmy się pod tym domem, chciałam się go pozbyć, bo mnie nudził, a w planach miałam wizytę rywala, zaczęłam go żegnać i w tym momencie wyszedł ojciec z psem.Janusza znał od dzieciństwa, przywitał go mile i zaczął zapraszać na górę.„Proszę, proszę, niech pan wejdzie, co u rodziców słychać?” i tak dalej.Nie miałam wyjścia, westchnęłam ciężko i powiedziałam: — No to chodź…Weszliśmy.Ojciec z psem jeszcze został na dole.Drzwi były otwarte, przeszłam przez hol, dotarłam do drzwi przedpokoju i zatrzymałam się jak gromem rażona.W pokoju, ukrywany starannie, wielbiciel Teresy, który zapewne świeżo przyjechał i właśnie się umył po podróży, nieco rozczochrany, w samej koszuli, odwijał rękawy.Dla uniknięcia nieporozumień wyjaśniam, że spodnie miał na sobie również.Odwrócił głowę i zamarł w trakcie odwijania, Teresa spojrzała, chwyciła się za twarz i powiedziała pod nosem: — Och, cholera…Moja matka, jak później wyznała, zdziwiła się, dlaczego ona tego chłopaka tak bardzo nie lubi, przyzwoity w końcu i sympatyczny.W sekundę potem uświadomiła sobie sytuację, oni się przecież znali, wszyscy się znali wzajemnie, Janusz nie miał prawa tamtego zobaczyć, Jezus Mario, plotki, babcia w Wiśle, straszne rzeczy! Zgłupieli wszyscy, ja też.Przez jeden straszny moment nie wiedziałam, co robić.Janusz wchodził tuż za mną, cofnąć się, wypychając go tyłkiem…? Wejść i zatrzasnąć mu drzwi przed nosem? Wszystko źle! Weszłam po chwili wahania do wnętrza, Janusz zatrzymał się w progu i zaczął się kłaniać.Moja matka i Teresa, obie gotowe do wyjścia, w kapeluszach, wielbiciel z połowicznie odwiniętymi rękawami, wszyscy patrzyli na niego w kamiennym bezruchu, nie reagując na ukłony, on zaś kiwał się i kiwał, zaskoczony i zdetonowany.Może by się kiwał do dziś dnia, gdyby nie to, że dotarł na górę ojciec z psem i w prostocie ducha rozładował atmosferę.— Proszę, proszę — zachęcił.— Co tak stoicie…?— Czyś oszalała? — wysyczała do mnie moja matka.— Po coś go tu…— To nie ja, to ojciec! — zaprotestowałam z oburzeniem, po czym spytałam głośno: — Czy jest dla mnie obiad?— Kto późno przychodzi, może nie jeść obiadu —odparła z gniewem Teresa i wszystko to razem nie miało najmniejszego sensu.Wcale nie przyszłam późno, to po pierwsze, po drugie, obiad mnie kompletnie nic nie obchodził, a po trzecie, był i wystarczył nawet na dwie osoby.Przyrodzone zdolności odzyskali w końcu wszyscy.Janusz, zmuszony przepuścić przez drzwi ojca z psem, przestał się kiwać i wszedł do środka.Zostałam wywołana do kuchni.— Słuchaj, on się tamtemu przedstawił! — powiedziała wzburzona Teresa.— Przecież go zna od dziecka! Rób, co chcesz, ale zorientuj się dyplomatycznie, czy go rzeczywiście nie poznał, czy tylko jest taki uprzejmy!Moja matka na stronie robiła awanturę ojcu.Wychodzili wszyscy razem, wyszli, zostałam z Januszem, obarczona dyplomatycznym zadaniem.Podzieliłam się z nim obiadem.Spróbowałam spełnić polecenie i wyszło mi, że otumaniony tak uczuciami, jak i osobliwym przyjęciem chłopak rzeczywiście nie poznał faceta, widywanego prawie codziennie od ładnych paru lat.Najprawdziwiej w świecie, nie miał pojęcia, kto tu był, zanim cała rodzina opuściła dom!Pomijam tu już następną scenę, kiedy moi wielbiciele przetrzymywali się wzajemnie.Konkurencję wygrał mój przyszły mąż.Pies się nie wtrącał.Kwestii pieniędzy nie sposób tu zakończyć, bo jej cechą główną była długofalowość.Uciążliwą sytuację rok wcześniej złagodził ojciec, wygrywając na loterii pół miliona złotych na stare pieniądze.Piękna wełna sukienkowa kosztowała wówczas sześć tysięcy za metr, co pamiętam dokładnie, bo razem z matką robiłyśmy zakupy odzieżowe i wyłącznie dzięki tej wygranej rodzina zdołała się nieco ubrać [ Pobierz całość w formacie PDF ]
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie istnieje coś takiego jak doskonałość. Świat nie jest doskonały. I właśnie dlatego jest piękny.