[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Liv wyglądała na chorą.Link próbował przepchnąć się do przodu, zapewne by ratować swoją mamę.Ostatnio często to robił, a biorąc pod uwagę, że pani Lincoln skutecznie uniemożliwiała wszelką pomoc, jaką chciano jej okazać, trzeba było oddać mu honor.Liv kurczowo chwyciła moje ramię, kiedy tłum ruszył w stronę wyjść.— Liv, uciekaj stąd.Tędy.Wszyscy przepychają się na boki.— Wskazałem tylne wyjście z namiotu.John Breed ciągle tam stał, uśmiechając się do swego dzieła.Zielone oczy miał wbite w scenę.Zielone czy nie, nie był jednym z tych dobrych.Link skoczył na scenę i strzepywał larwy i robaki ze swojej kompletnie rozhisteryzowanej matki.Przepchnąłem się do przodu.— Niech mi ktoś pomoże! — Pani Snow wyglądała jak postać z horroru, przerażona i wrzeszcząca, a jej suknia wiła się od pełzających po niej robaków.Nawet ja nie nienawidziłem jej na tyle, by życzyć jej czegoś takiego.Kątem oka dostrzegłem Ridley liżącą swojego lizaka.Z każdym liźnięciem budziła nowe robaki do życia.Nie wiedziałem, że jest w stanie zrobić coś takiego sama, ale z drugiej strony miała tego Obdarzonego chłopaka do pomocy.Leno, co się dzieje?Amma cały czas stała na scenie.Wyglądała, jakby jednym spojrzeniem mogła zmieść cały namiot.Robaki i larwy pełzały pod jej stopami, ale żaden nie był na tyle odważny, by jej dotknąć.Nawet robale miały swój rozum.Patrzyła na Lenę zwężonymi oczami.Miała zaciśniętą szczękę.Stała w ten sposób od momentu, kiedy pierwszy karaluch wypełzł z szachownicowego placka pani Lincoln.— Chcesz, żebym to teraz zrobiła?Lena stała na skraju namiotu, jej włosy ciągle kręciły się w Magicznej Bryzie, a kąciki ust miała lekko uniesione w delikatnym uśmiechu.Wiedziałem, co on oznacza.Satysfakcję.Teraz każdy wie, co one tak naprawdę pichcą.Lena nie starała się ich powstrzymać.Ona im pomagała.Leno! Przestań!Ale nie było już odwrotu.To była zemsta za Aniołów Stróżów i zebranie Komisji Dyscyplinarnej, za każdy kawałek zapiekanki zostawiony pod bramą Ravenwood i za każde współczujące spojrzenie, każde nieszczere kondolencje składane przez mieszkańców Gatlin.Lena oddawała im to tak, jakby trzymała na tę okazję każdą zniewagę, jaką jej zadano.Wyglądało na to, że zbierała wszystko, co wybuchło im teraz w twarze.To był chyba jej sposób na pożegnanie.Amma przemówiła do niej, jakby były jedynymi osobami w namiocie.— Dosyć, dziecko.Wystarczy.Nie dostaniesz tego, czego chcesz od tych ludzi.Przeprosiny od jakiegoś marnego miasteczka nic nie znaczą.To tylko więcej tego samego — formy na placek pełnej niczego.Głos cioci Prue przeszył powietrze.— Dobry Panie, ratunku! Grace dostała ataku serca!Ciocia Grace spoczywała nieprzytomna na ziemi.Grayson Petty klęczał obok niej, sprawdzając puls, a ciocie Prue i Mercy odpędzały karaluchy z dala od siostry.— Powiedziałam dosyć! — zagrzmiała Amma ze sceny i kiedy biegłem w stronę cioci Grace, mogłem przysiąc, że namiot zaraz się zawali na nas wszystkich.Kiedy schyliłem się, żeby pomóc nieprzytomnej, zobaczyłem, jak Amma wyciąga coś z kieszeni i podnosi to wysoko nad głowę.Jednooka Groźba, nasza stara drewniana łyżka, w pełnej krasie.Amma walnęła nią z głośnym trzaśnięciem w stół, który przed nią stał.— Auu! — Po drugiej stronie namiotu Ridley skrzywiła się z bólu, a lizak wypadł jej z rąk i potoczył się po ziemi, tak jakby Amma trafiła go Groźbą.W tym momencie wszystko stanęło.Spojrzałem na Lenę, ale już zniknęła.Czar, czy cokolwiek to było, został przerwany.Karaluchy wybiegły z namiotu, zostawiając za sobą tylko larwy i wije.No i mnie, pochylonego nad ciocią Grace i sprawdzającego, czy jeszcze oddycha.Leno, coś ty narobiła?Link wyszedł za mną z namiotu, nieogarnięty jak zawsze.— Zupełnie tego nie kumam.Po co Lena pomagałaby Ridley i Obdarzonemu wywinąć taki numer? Przecież komuś na serio mogła się stać krzywda.Przeczesałem wzrokiem najbliższe karuzele, szukając Leny albo Ridley.Nigdzie ich jednak nie było, tylko skauci wolontariusze wachlowali starsze panie i wydawali plastikowe kubki z wodą ofiarom konkursu plackowego z piekła rodem.— Tak jak na przykład mojej cioci Grace?Link strzepał spodnie, żeby się upewnić, że nie ma na nich żadnego robactwa.— Myślałem, że już po niej.Dobrze, że tylko zemdlała.Na pewno z tego gorąca.Tak, dobrze.Ale wcale nie czułem się dobrze.Byłem wściekły.Powinienem znaleźć Lenę, nawet jeśli nie chciała być znaleziona.Musiała mi wyjaśnić, dlaczego sterroryzowała wszystkich w namiocie.Żeby wyrównać rachunki.z kim? Z kilkoma starzejącymi się Brzoskwiniowymi Pięknościami? Z mamą Linka, tak samo już leciwą? Coś takiego mogła zaplanować Ridley, ale nie Lena.Robiło się ciemno.Link przypatrywał się tłumowi, pełnemu błyskających fleszy i rozhisteryzowanych pań z kościoła.— Dokąd poszła Liv? Nie była z tobą?— Nie wiem.Kazałem jej wyjść od tyłu, kiedy zaczął się festiwal karaluchów.Link skrzywił się na dźwięk słowa „karaluch”.— Nie powinniśmy jej poszukać?Przed Domem Zabawy ustawiła się kolejka, więc ruszyłem w tamtą stronę.— Mam wrażenie, że Liv wie, jak o siebie zadbać.A my mamy coś do zrobienia.— Jestem z tobą.Skręciliśmy za róg kilka metrów od wejścia do Tunelu Miłości.Ridley, Lena i John stali przed tandetnymi plastikowymi samochodzikami, pomalowanymi tak, by przypominały gondole.Lena była w środku, na ramiona narzuciła skórzaną kurtkę.Tyle że w jej szafie nie widziałem żadnej skórzanej kurtki.Za to taką miał John.Zawołałem ją po imieniu, nie zastanawiając się nawet nad tym.— Leno!Zostaw mnie, Ethanie.Nie.Co ty sobie myślałaś?Nic nie myślałam.Za to coś wreszcie zrobiłam.Tak.Coś głupiego.Nie mów mi, że jesteś teraz po ich stroniee.Szedłem szybko.Link ledwo dotrzymywał mi kroku.— Będzie awantura, nie? Stary, mam nadzieję, że Obdarzony nas nie podpali albo nie zmieni w posągi, czy coś.— Link zazwyczaj był pierwszy do bójki.Mimo że wydawał się dość chudy, był prawie tak wysoki jak ja i dwa razy bardziej szalony.Ale perspektywa walki z magiczną istotą jakoś go nie pociągała.Już raz się na tym sparzyliśmy.Teraz chciałem go od tego uchronić.— Ja się tym zajmę.Idź poszukać Liv.— Nie ma takiej opcji.Powiedziałem, że jestem z tobą.Kiedy doszliśmy do gondoli, John wyszedł przed dziewczyny, chroniąc je swoim ciałem, jakbyśmy to my mogli zrobić im krzywdę.Ethanie, idź stąd.Słyszałem strach w jej głosie.Tym razem to ja nie odpowiedziałem.— Cześć, chłoptasiu, jak tam? — Ridley uśmiechnęła się i rozpakowała niebieskiego lizaka.— Pieprz się.Ridley zobaczyła Linka stojącego za mną i jej uśmiech się zmienił.— Cześć, ciasteczko.Chcesz się ze mną przejechać w Tunelu Miłości? — Starała się, by brzmiało to zabawnie, ale jej głos zdradzał nerwowość.Link złapał ją za ramię i przyciągnął do siebie, prawie jakby naprawdę był jej chłopakiem.— Co ty sobie wyobrażałaś, robiąc cały ten bałagan? Mogłaś kogoś zabić.Stuletnia ciocia Ethana prawie dostała ataku serca.Ridley wyrwała się z uścisku Linka.— To było tylko kilka robaków.Nie rób scen.Chyba wolałam cię, kiedy byłeś bardziej ugodowy.— Nie wątpię.Lena wystąpiła przed Johna [ Pobierz całość w formacie PDF ]
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie istnieje coś takiego jak doskonałość. Świat nie jest doskonały. I właśnie dlatego jest piękny.