[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Poza nimi ni­ko­go tam nie było.Pra­wie ni­ko­go.O tym, że ży­cie na zie­mi wciąż trwa, świad­czy­ła Ziut­ka, je­dy­na żywa isto­ta, któ­ra nie za­sty­gła w bez­ru­chu na sku­tek klą­twy Dziu­ni.Ziut­ka była za­ko­cha­ną kurą, któ­ra wę­dro­wa­ła za Mamą i spa­ła pod oknem, aby o po­ran­ku móc gda­kać Ma­mie mi­ło­sne se­re­na­dy.Sło­wem, gdzie Mama, tam Ziut­ka.Ziut­ka grze­ba­ła pa­zu­rem w pia­sku, co wpro­wa­dza­ło nie­co ży­cia w tę mar­twą sce­ne­rię.Pew­nie je­ste­ście cie­ka­wi, co się sta­ło.Wy­ja­śnie­nia są dwa.Pierw­sze już zna­cie: Dziu­nia rzu­ci­ła klą­twę.Dru­gie jest ta­kie: Puł­kow­ni­ko­wa-Dzia­do­wa otwo­rzy­ła usta i wy­da­ła z nich dźwięk.A kie­dy już go wy­da­ła, było ja­sne, że ten dźwięk to są sło­wa.Słów było sześć.To.Nie.Jest.Two­je.Dziec­ko.Sy­necz­ku.Co wie­cie o sło­wach? Że na po­cząt­ku było sło­wo, tak? Coś jesz­cze? Ra­cja, sło­wa mogą coś wy­ra­zić.Mogą uszczę­śli­wić.Mogą zra­nić.Mogą, mogą, mogą.Za­raz, chwi­lecz­kę.Sło­wa to, sło­wa tam­to! A niby skąd się bio­rą te sło­wa? Zła wia­do­mość, bar­dzo zła: mó­wić może każ­dy (pra­wie), do­bry i zły, mą­dry i głu­pi.– To nie jest two­je dziec­ko, sy­necz­ku – po­wie­dzia­ła Bab­ka Puł­kow­ni­ko­wa do swo­je­go syna.W tej wła­śnie chwi­li Dziu­nia mia­ła oka­zję uj­rzeć z okna pio­ru­nu­ją­cą moc sło­wa mó­wio­ne­go, choć nie­mą­drze przy­pi­sa­ła ją so­bie.Nie wia­do­mo, jak dłu­go sta­li­by tam wszy­scy w bez­ru­chu, gdy­by bied­ny Lu­buś nie za­czął wy­da­wać ostat­nie­go tchnie­nia.Tchnie­nie było dość gło­śne i brzmia­ło tak:– Uueeh­hrr.Pew­nie dla­te­go Mama pu­ści­ła ko­szul­kę i Lu­buś szczę­śli­wie wy­lą­do­wał na pu­pie.Na zie­mi.Sce­na oży­ła.– Ty… ty… ty – wy­char­cza­ła Mama, dźga­jąc pal­cem po­wie­trze w stro­nę Puł­kow­ni­ko­wej.– He, he, he – od­po­wie­dzia­ła tam­ta i po­gna­ła przej­rzeć się w bocz­nym lu­ster­ku sy­ren­ki.– Mo­gła­byś choć raz nie kła­pać gębą – po­wie­dział Puł­kow­nik, któ­ry nie lu­bił kła­pa­nia gębą.– Ależ, Fe­luś! – Obu­rzy­ła się Puł­kow­ni­ko­wa do lu­ster­ka.– Po­patrz sam na to dziec­ko i po­wiedz, do kogo ono jest po­dob­ne? No?Rze­czo­ne dziec­ko, blon­dyn błę­kit­no­oki, skó­ra zdar­ta z Mamy, rze­czy­wi­ście nie przy­po­mi­na­ło ni­ko­go z ro­dzi­ny Taty.Było ślicz­ne i tyle.Wręcz nie do znie­sie­nia ślicz­ne.Ko­cha­ne przez wszyst­kich aż do tej chwi­li.Przez Tatę, Mamę, Dziu­nię i Ziut­kę.Przez Pan­nę Ewę.Przez każ­de­go, kto zo­ba­czył Lu­bu­sia.Był ko­cha­ny jak nie wiem co.Do­chto­ro­stwo byli pięk­ną parą.Ona – coś jak­by mło­da Ali­na Ja­now­ska, tyl­ko ład­niej­sza.Póź­niej bar­dziej przy­po­mi­na­ła He­len Hunt, kie­dy schu­dła ze zmar­twie­nia.On – wy­pisz, wy­ma­luj mło­dy Se­we­ryn Kra­jew­ski, tyl­ko przy­stoj­niej­szy.Póź­niej bar­dziej przy­po­mi­nał Ka­da­fie­go, kie­dy utył ze zmar­twie­nia.Dla po­rząd­ku do­daj­my, że Puł­kow­ni­ko­wa w każ­dym wie­ku przy­po­mi­na­ła Ka­da­fie­go, na­wet kie­dy pró­bo­wa­ła mach­nąć się na blond („O, bła­gam, nie”, za­pła­kał wte­dy Puł­kow­nik).Co do Dziu­ni, ta od uro­dze­nia była po­dob­na do Ge­rar­da De­par­dieu.Ale kogo to ob­cho­dzi!– Je­dzie­my, Fe­luś.– Za­rzą­dzi­ła Puł­kow­ni­ko­wa.– Zo­staw­my mło­dych z ich pro­ble­ma­mi.– Aleś ty głu­pia.– Wes­tchnął Puł­kow­nik i od­pa­lił sy­ren­kę.– Żeby wa­sza noga nie po­sta­ła na mo­jej zie­mi! – krzyk­nę­ła Mama z pa­to­sem, tu­ląc (dla od­mia­ny) Lu­bu­sia do ser­ca.Tata nie po­wie­dział nic i miał się nie ode­zwać przez na­stęp­ne czte­ry dni.Kie­dy zde­cy­do­wał się wresz­cie prze­mó­wić… ech.OSIEMNAŚCIE: O CZYM MILCZAŁ TATA I CO WYMILCZAŁLu­buś uro­dził się, by wzbu­dzać mi­łość.Uro­dził się, by uczy­nić lep­szą tę za­ka­za­ną dziu­rę, stwo­rzo­ną na po­do­bień­stwo in­nych za­ka­za­nych dziur we wszech­świe­cie.Cho­ciaż skła­dał się z tych sa­mych lep­kich i wod­ni­stych tka­nek, co inne ho­mi­ni­dy, układ kost­ny, bar­wa oczu, mięk­kość wło­sów i ra­do­sny uśmiech czy­ni­ły go me­sja­szem.Po­nie­waż miał dar: ten, kto go po­znał, pra­gnął go ko­chać.A przy oka­zji (tak, nie bój­my się tego po­wie­dzieć) – ko­chać też in­nych.Tak dzia­ła pięk­no.Czy­ni nas zdol­ny­mi do mi­ło­ści.Cho­le­ra wie cze­mu.Tak dzia­łał na wszyst­kich.Z wy­jąt­kiem Puł­kow­ni­ko­wej.Ona nie chcia­ła ko­chać ni­ko­go.Chcia­ła, żeby to ją ko­cha­no, i nie zno­si­ła żad­nej kon­ku­ren­cji.Dla niej pięk­no było za­gro­że­niem i po­bu­dza­ło jed­ną je­dy­ną myśl: „Znisz­czyć – te­raz”.Pew­nie my­śli­cie, że Puł­kow­ni­ko­wa-Dzia­do­wa była złą ko­bie­tą.Je­ste­ście w błę­dzie.Dziu­nia wpa­dła na to pierw­sza: Bab­ka Puł­kow­ni­ko­wa nie była zła.Nie była też do­bra.Nie była ani zła, ani do­bra.Była tyl­ko i wy­łącz­nie bez­gra­nicz­nie, or­ga­nicz­nie głu­pia.I tyle.[Dziu­nia nig­dy nie bała się złych lu­dzi.Nie boi się ich i nie bę­dzie się bała aż do chwi­li, kie­dy po­nad czter­dzie­ści lat póź­niej na­gra na swo­ją pocz­tę gło­so­wą pew­ną zna­czą­cą wia­do­mość.Na­wet wte­dy – śmiem twier­dzić – nie zro­bi tego ze stra­chu.Chy­ba że… doj­dzie­my do tego.]Dziu­nia za­wsze bała się tyl­ko głu­po­ty, jak­kol­wiek się ona prze­ja­wia­ła.Krót­ko mó­wiąc, Dziu­nia bała się swo­jej Bab­ki.I to jak! Pra­wie tak jak kro­wiej son­dy i za­mknię­cia w sza­fie.Tyl­ko bar­dziej.Wróć­my te­raz do Taty i jego mil­cze­nia.Mil­czał i przy­glą­dał się Lu­bu­sio­wi, po­ru­sza­jąc bez­gło­śnie usta­mi.Mo­dlił się? Ro­bił wy­li­cze­nia sta­ty­stycz­ne? Mno­żył i dzie­lił? Nie wia­do­mo.Wia­do­mo tyl­ko, że kie­dy Pią­te­go Dnia prze­mó­wił, po­wie­dział tak:– Tyl­ko kur­wy.Nic wię­cej.Wszę­dzie kur­wy [ Pobierz całość w formacie PDF ]
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie istnieje coś takiego jak doskonałość. Świat nie jest doskonały. I właśnie dlatego jest piękny.