[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Byli sami pod osłoną ciemnej i mglistej nocy.Malta widziała obce miasto, skrzyżowanie dróg i niewiele więcej.Mężczyzna stał nieruchomo i wyczekująco ją obserwował.Nie dostrzegała rysów jego twarzy, którą zasłaniał naciągnięty mocno do przodu ciemny kaptur; wiedziała jednak jak porywacz bacznie jej się przypatruje.Noc pachniała błotem, powietrze było ciężkie.Przytłumione światło pochodziło jedynie z zamglonych pochodni palących się daleko w dole ulicy.Gdyby ruszyła do biegu, czy rzuciłby się za nią jak kot za myszą? Czy gdyby uciekła, naraziłaby się na jeszcze większe niebezpieczeństwo? Wydawało jej się, że mężczyzna pozwala jej podjąć decyzję.Po długiej chwili dał znak głową, że powinna za nim pójść.Ruszył jedną z ulic, a dziewczynka podążyła za nim.Szedł szybko i pewnie przez labirynty miasta.W pewnym momencie wziął ją za rękę.Nie wyrwała się.Mgła była gęsta i mokra, oślepiająca, prawie dławiąca, a ciemność — tak wielka, że Malta nie potrafiła dostrzec żadnych szczegółów otoczenia.Niekiedy poprzez rzedniejącą mgłę przebijały się wysokie budynki, stojące po obu stronach alei, którą szli.Panowała całkowita ciemność i takież milczenie.Towarzysz dziewczynki najwyraźniej świetnie znał drogę.Jego wielka ręka, trzymająca jej zimną dłoń, była ciepła i sucha.W końcu mężczyzna odwrócił się, pomógł Malcie zejść kilka stopni, po czym otworzył drzwi.Na zewnątrz wybuchły dźwięki: muzyka, śmiech i rozmowy, lecz wszystko to w stylu i języku, którego dziewczynka nie znała.Dla niej odgłosy były równoznaczne z hałasem.Ogłuszającym hałasem.Nawet gdyby potrafiła zrozumieć swego towarzysza, i tak nie dosłyszałaby jego słów.Domyśliła się, że w budynku mieści się gospoda bądź tawerna.W pomieszczeniu dostrzegła mnóstwo małych okrągłych stolików, pośrodku każdego płonęła jedna krótka świeca.Porywacz poprowadził Maltę do pustego stolika i gestem wskazał, by usiadła, potem usadowił się naprzeciwko niej.Odrzucił z czoła kaptur.Przez długi czas tylko siedzieli.Może mężczyzna słuchał muzyki, choć dla dziewczynki była ona tak hałaśliwa, że czuła się raczej ogłuszona.Przy palącej się świecy mogła wreszcie zobaczyć twarz swego towarzysza.Był przystojny, choć blady.Blondyn o oczach w ciepłym odcieniu brązu.Miał mały cienki wąsik i ogolony podbródek, bary — szerokie, ramiona dobrze umięśnione.Początkowo tylko patrzył na Maltę.Po pewnym czasie wyciągnął ręce przez stół, dziewczynka podała mu dłonie.Mężczyzna uśmiechnął się.Malta nagle poczuła, że osiągnęli idealne zrozumienie i była zadowolona, że nie przeszkadzają im słowa.Upłynęło chyba dużo czasu.Nagle mężczyzna sięgnął do woreczka i wyjął pierścień.Dziewczynka pokręciła głową.Nie odrzucała pierścienia, sugerowała jedynie, że nie potrzebuje tak jawnego symbolu.Osiągnęli idealny układ i nie chciała niczego więcej.Jej towarzysz nie nalegał; pochylił się ku niej przez stół.Z bijącym sercem również się pochyliła.Pocałował ją.Tylko ich usta się spotkały.Malta nigdy nie całowała się z mężczyzną i teraz jej ciało pokryła gęsia skórka.Czuła miękki dotyk wąsów przy swoich wargach, szybki ruch języka, zachęcającego ją do otwarcia ust.Czas się zatrzymał niczym zawieszony w powietrzu koliber.Malta miała zaledwie chwilę na decyzję: rozchylić wargi czy nie.Wyczuła lekkie rozbawienie mężczyzny, a równocześnie jego aprobatę.„Masz ciepłą naturę, Malto.Bardzo ciepłą.Nawet jeśli twoje wyobrażenie zalotów kojarzy się z najbardziej starożytnym obyczajem porwania.— Sen słabł, odsuwał się od dziewczynki.Pozostało tylko uczucie łaskotania na wargach.— Sądzę, że razem będzie nam się dobrze tańczyło”.Rozdział dwunasty WięźniowieWintrow znajdował się w wielkiej szopie.Z jednej strony była otwarta, więc nic nie powstrzymywało napływu zimnego powietrza.Dach wydawał się solidny, ściany natomiast postawiono z nierównych drewnianych płyt.Przegroda, w której przebywał chłopiec, otwierała się na wewnętrzną alejkę.Po jej przeciwnej stronie dostrzegał długi rząd identycznych przegród.Boczne ścianki zapewniały zaledwie minimalną prywatność.Na podłodze przegrody rozrzucono słomę, na której Wintrow mógł się położyć.W jednym rogu stał obrzydliwy kubełek na nieczystości.Ucieczkę uniemożliwiały chłopcu jedynie kajdany na kostkach; łańcuch przymocowano do ciężkiego metalowego skobla wbitego w stalową belkę.Sprawdzając, czy potrafi poruszyć skobel, zdarł sobie sporo skóry z kostek.Mijał właśnie jego czwarty dzień w szopie.Jeśli jeszcze przez jeden dzień nikt nie przyjdzie go stąd wykupić, Wintrowa będzie można sprzedać jako niewolnika.Tę kwestię jowialny dozorca wyjaśnił już chłopcu dwa razy — pierwszego i drugiego dnia jego uwięzienia.Mężczyzna przychodził raz dziennie z koszem bułek.Za nim szedł jego syn półgłówek, który pchał wózek z beczką wody i chochlą nalewał każdemu więźniowi pełny kubek.Gdy dozorca wytłumaczył cały problem po raz pierwszy, Wintrow błagał go, aby poinformował o jego sytuacji kapłanów w świątyni Sa.Na pewno przyszliby go wykupić.Jednak dozorca odmówił mu tej przysługi, twierdząc, że nie zamierza marnować czasu.Dodał, że kapłani nie wtrącają się już w sprawy społeczne.Więźniowie Satrapy stanowili właśnie tego typu problem i nie mieli nic wspólnego z Sa ani z religią.Ci, których nie wykupiono, stawali się niewolnikami władcy.Sprzedawano ich, a pieniądze zasilały królewski skarbiec.„Jakiż to smutny koniec do takiego młodego życia — utyskiwał dozorca.— Nie masz, chłopcze, rodziny, z którą mógłbym się skontaktować?” Przymilnym tonem mężczyzna wyraźnie dawał Wintrowowi do zrozumienia, że cieszyłby się, gdyby mógł kogoś powiadomić, o ile otrzymałby za to łapówkę lub nagrodę.„Pewnie matka martwi się o ciebie teraz? A nie masz braci, którzy zapłaciliby za ciebie grzywnę i uwolnili cię?”Za każdym razem chłopiec gryzł się w język.Mówił sobie, że ma wystarczająco dużo czasu, by samodzielnie wymyślić jakieś rozwiązanie.Gdyby polecił dozorcy zawiadomić ojca, wróciłby do swojej pierwotnej niewoli.Nie uważał tego wyjścia za właściwe.Zakładał, że przyjdzie mu coś innego do głowy, jeśli tylko wystarczająco intensywnie przemyśli swoją sytuację.A było nad czym myśleć.Zresztą miał niewiele innych zajęć do wyboru.Mógł siedzieć, stać, leżeć albo przykucnąć na słomie.Noc nie dawała odpoczynku.Dochodzące z innych przegród hałasy zakłócały jego sny, zaludniając je smokami i wężami, które w ludzkim języku sprzeczały się i dyskutowały.Jeśli Wintrow nie spał, i tak nie miał z kim porozmawiać [ Pobierz całość w formacie PDF ]
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie istnieje coś takiego jak doskonałość. Świat nie jest doskonały. I właśnie dlatego jest piękny.