[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wydaje mi się, że taki facet jak ja, odpowiednio ubrany, byłby cholernie fajnym prorokiem.A w mieście tak przeżartym przez bóstwa jak Tun-Faire ludzie zawsze domagają się czegoś nowego.- Nie sądziłem, że jesteś aż tak cyniczny.- Ja? Cyniczny? Nigdy w życiu! Wróć, kiedy będziesz potrzebował konia, Garrett.XVKiedy pojawiłem się u Tate’a z torbą podróżną na ramieniu, Morley i trojaczki siedzieli sobie wygodnie i wyglądali na zadowolonych.- No i co, chłopcy? Zarobiliście na swoje utrzymanie? A może ćwiczycie miny na wypadek nowej epidemii Śmiejącej się Śmierci?Morley przestał żuć marchewkę tylko na tę chwilę, żeby oznajmić:- Rozwaliliśmy dziś rano parę głów, Garrett.Doris pokiwał swoją i zaskrzypiał coś w swoim dialekcie.- Stwierdził, że sam rozwalił dwadzieścia łbów - wyjaśnił Morley.- Przesadza.Nie było ich więcej niż piętnastu.Niektórych nawet rozpoznałem.Straceńcy drugiego gatunku.Ktokolwiek ich wynajął, chciał to zrobić jak najtaniej.No i dostał to, za co zapłacił.Zastanawiałem się, czy któryś z nich rozpoznał Morleya.- Zabrali coś?- Dużo siniaków i parę złamań.- Myślę o czymś namacalnym.- A to nie jest dla ciebie dość namacalne?- Cholera, wiesz, co mam na myśli.- Aleśmy wrażliwi z samego rana! Nie słuchałeś ani trochę, kiedy ci mówiłem o błonniku.- Morley!- Nie.Nic.- Dziękuję,- Co masz w torbie?- Sprzęt podróżny.Wyruszamy.- Dzisiaj?- Masz jakieś powody, żeby czekać?- Właściwie nie.Zaskoczyłeś mnie.O to chodziło.- Przygotowania skończone.Wy też jesteście gotowi do drogi.Idziemy teraz na statek i ukrywamy się do momentu odbicia od brzegu.- Statek? O czym ty mówisz? Jaki statek?Morley był blady jak śmiertelnie przerażony duch.Trojaczki jakby pozieleniały na gębach, co przy bladocytrynowej cerze Dorisa i Marshy dało ciekawy efekt.- Statek? - zaskrzeczał znowu Morley.- Statek.Płyniemy barką do Leifmold, potem łapiemy łódź przybrzeżną na południe.Trzymamy się wody, jak długo zdołamy, a następnie wychodzimy na brzeg i robimy to, co mamy do zrobienia na lądzie.- Garrett, my się łączymy z wodą jeszcze gorzej niż olej.- Nonsens.Wszyscy wielcy nawigatorzy pochodzili z elfów.- Wszyscy wielcy nawigatorzy byli stuknięci.Ja dostaję choroby morskiej od patrzenia na wyścigi pająków wodnych.Dlatego nigdy nie potrafię postawić tak, jak należy.- Może twoja dieta nie zawiera dość krochmalu.Spojrzał na mnie wzrokiem zranionego szczeniaka.- Jedźmy lądem, Garrett.- Nigdy w życiu.Nie rozmawiam z końmi.- To pójdziemy pieszo.Trojaczki mogą nieść.- Kto tu płaci, Morley?Zaskomlał cichutko.- Zgoda.Szef mówi, że wsiadamy na statek i płyniemy tak daleko, jak tylko się da, a potem robimy tę najgorszą robotę.Zbieraj chłopaków i bagaże.Wyruszamy za piętnaście minut.Wyszedłem i zapolowałem na Papcia Tate’a.Wyjaśniłem mu, że zabieramy się do roboty i wkrótce opuścimy miasto.Przez chwilę sprzeczaliśmy się o pieniądze na wydatki.Żeby dostać to, co chciałem, musiałem jemu też dać to, co chciał, to znaczy dość dokładny opis mojego planu.Który, naturalnie, mogłem jeszcze zmienić.Nie lubię mówić ludziom wszystkiego.Wpływa to na opinię o mnie jako osoby nieodpowiedzialnej.XVIBarka rzeczna Cekin Binkeya przypominała mi żonę sklepikarza.Była w średnim wieku, średniej klasy, nieco zużyta, odrobinę przyciężka, niezwykle uparta i pewna siebie, wymagająca mistrzowskiego przymilania się i czulenia, żeby wydobyć z niej wszystko, co najbardziej kochające i najlepsze, ale też wierna, ciepła, pełna niezłomnego optymizmu w trosce o dzieci.Morley znienawidził ją od pierwszego wejrzenia.Woli typy smukłe, chude, eleganckie i szybkie.Mistrz Arbanos, szyper, był wyrośniętym gnomem pochodzącym z mniejszości etnicznej, którą ignoranci mylą czasem z goblinami ziemnymi (chociaż każdy idiota wie, że gobliny ziemne nie wyłażą w dzień, gdyż słońce usmażyłoby im gałki oczne).Kiedy już ulokował nas w pomieszczeniu, które z humorystycznym uśmieszkiem nazwał kajutą, odciągnął mnie na bok.- Nie wypłyniemy przed jutrzejszym świtem.Mam nadzieję, że to nie pokrzyżuje waszych planów.- Nie.Jako wścibska i podejrzliwa osoba chciałem jednak wiedzieć, co się stało.- Cargo się opóźnia, to znaczy jego najważniejsza część.Dwadzieścia pięć skrzynek Tun-Faire Gold.Nikomu nie ufają.Wierzą, że tylko ja i mój brat potrafimy je przewieźć rzeką bez zmącenia.Tun-Faire Gold to przednie wino, podobno źle znoszące transport.- No i siedzę - żalił się - z ośmioma tonami ziemniaków, dwoma cebuli, trzema stali i czterdziestoma solonymi świńskimi głowami, które już zaczynają się psuć, siedzę i czekam, aż wypieszczą się z tym zepsutym sokiem z winogron z TagEndu.Gdybym nie dostał za to więcej forsy niż za resztę ładunku razem wziętą, powiedziałbym im, gdzie mogą sobie wsadzić tę truciznę Tun-Faire Gold! Żebyś wiedział, że powiedziałbym im!Ładunek [ Pobierz całość w formacie PDF ]
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie istnieje coś takiego jak doskonałość. Świat nie jest doskonały. I właśnie dlatego jest piękny.