[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.i ręce zanurzyły się po łokcie.Stroma ściana wiru nachylała się przede mną, grożąc wessaniem mnie w głęboką paszczę.Słona woda zalała mi twarz i walczyłam o oddech, przerażona, że zaraz utonę.Jeśli zawrócę, wszystko będzie dobrze.Jeśli zawrócę, moi ukochani będą bezpieczni.Ach, EIuo! To było niesprawiedliwe.Chciałam zawrócić, pragnęłam tego bardziej niż czegokolwiek, co znałam.Bałam się o siebie, o Joscelina, o Imriela – o nas wszystkich.Ale każdy klient, pomyślałam, pragnie, bym podała signale.Tutaj jest tak samo.Jeśli zawrócę, co wtedy? Będę musiała się poddać.A gdzieś za mną, zbyt blisko, żeby płynął z brzegu, brzmiał głos Hiacynta, rwący się, śpiewający wcześniejsze zaklęcie, dotrzymujący obietnicy.Woda stała się bardziej sprężysta, twardsza.Zdołałam podnieść się na nogi, odgarnęłam z oczu splątane włosy i głęboko zaczerpnęłam tchu.– Rahabie – szepnęłam.Wir znieruchomiał wyczekująco, niewiarygodnie głęboka studnia w małej zatoce.Fale opadły, wiatr ucichł.Jakieś trzydzieści jardów dalej dryfowała „Obietnica Elui”, tracąc pęd.Powierzchnia morza drżała niczym bok zdrożonego rumaka.Zrobiłam kolejny krok, przysuwając się do otchłani.– Rahabie.W głębi coś zamigotało, jasność narosła.Odetchnęłam jeszcze raz, czując dziwną lekkość w głowie, idąc po wodzie jak po ziemi.Tylko raz podałam signale i wiedziałam, że teraz tego nie zrobię, nie poddam się temu słudze Boga Jedynego, który sprawił ból komuś, kogo kocham.– Rahabie, na więź twojej własnej klątwy, przyzywam cię tutaj!Jasność wybuchła z morza, opadając w lśniących kaskadach, które przybrały postać tak wspaniałą, ogromną i szlachetną, że człowiek mógł tylko marzyć o takiej powłoce.Oblicze z wody ukształtowane przez Pana Cieśniny było zaledwie bladym echem tej postaci, która piętrzyła się ponad urwiskami.Światło słońca lśniło na przejrzystych ramionach, gdy skłoniła masywną głowę, zielone loki spływały jak rzeki po obu stronach jej twarzy.Nie była to jego prawdziwa postać, jeszcze nie.Z trudem przełknęłam ślinę.– Rahabie, w Imię Boga przyzywam cię.I świat się przekrzywił.Podobno wśród setek artystów, którzy widzieli ich żywych, żaden nie zdołał oddać piękna Błogosławionego Elui i jego Towarzyszy.Wcześniej uważałam, że to niemożliwe.Znałam potomków Elui.Wczesną młodość spędziłam w Dworze Kwiatów Kwitnących Nocą, gdzie od tysiąca pokoleń kultywowano piękno.Teraz rozumiałam.Anioł Rahab objawił się na wodzie.Jego piękno było niczym miecz, jasne jak stal w promieniach słońca i dwa razy twardsze.Patrzenie na niego sprawiało ból.Każda kość, każdy staw zostały precyzyjnie ukształtowane.Płaszczyzna jego czoła przypominała księżyc wznoszący się nad morskim horyzontem.Oczodoły były ocienionymi grotami, do których ludzkie oko nie powinno zaglądać.Nie wiem, czy skórę miał jasną, czy ciemną, bo ciało Rahaba spowijała jasność, która nijak się miała do naszego ograniczonego rozumienia światła, a włosy wyglądały jak pokryta patyną woda, jak krasnorosty, jak korona słońca w czasie zaćmienia.Wezwałaś mnie.Słowa zadźwięczały niczym srebrne kuranty, przeszywając bębenki w moich uszach.Jeśli głos mógł brzmieć jak światło słońca na wodzie na wszystkich wodach świata, łamiące się i zwielokrotniające tysiące razy to tak właśnie brzmiał głos Rahaba.Gdyby Hiacynt nie stał za mną, uciekłabym na suchy ląd.– Rahabie.– Oblizałam usta, czując smak soli i strachu.– Nakazuję ci zerwanie twojej klątwy.Jego głowa uniosła się powoli i nieuchronnie niczym gwiazda wieczorna w ciemności.Kształt ust był okrutny i bezlitosny, uformowany przez słowa wszystkich konających żeglarzy, którzy kiedykolwiek utonęli w morzu.A jego oczy – ach, Eluo! – były białe jak kość, a jednak widziały, widziały, widziały.Kiedy Bóg Jedyny rozkazał rozdzielić morza dla Mojszego, kiedy wieloryb połknął Jehonaha, te oczy już były stare.W tych oczach Błogosławiony Elua był oseskiem.Mojej klątwy.Na wodzie, z wody, anioł Rahab wysunął ramiona.Kajdany skuwały jego ręce, ciężki łańcuch biegł pomiędzy nimi, na pozór wykuty z granitu, lecz było to coś twardszego niż kamień, bardziej gęstego niż znane ludziom substancje, a każde ogniwo pieczętował boski alfabet.Falując i zmieniając się, nieśmiertelne ciało Rahaba lśniło na tle tych okowów, jedynego ograniczenia jego mocy, niepozwalającego mu opuścić morza i podporządkowującego go woli Boga Jedynego.Wyciągnął ręce w moją stronę, pokazując łańcuchy, i okrutne usta wyrzekły słowa, które dźwięczały pięknem.Dopóki Bóg nie zakończy kary, dopóty ja nie zdejmę klątwy.Przysiągłem.Morze zrobiło się miękkie pod moimi stopami i zapadłam się, zakrztusiłam.Fale znów się podniosły, wysokie i wściekłe, woda zalewała mi usta, słona jak krew i bardziej gorzka.Straciłam oparcie, pochłonął mnie wielki grzywacz.Koziołkowałam, nie wiedząc, gdzie jest góra, a gdzie dół, ocean ze straszliwą siłą ciągnął moją przemoczoną suknię.Walczyłam, lecz żywioł był silniejszy.Płuca mi płonęły, nie mogłam złapać tchu.Jak gdyby z wielkiej dali usłyszałam swoje imię, wykrzyczane wysokim, dźwięcznym i naglącym głosem.– Fedro! Fedro!Imriel.Młody i czysty głos niósł się nad wodą, jak w czasie walki w sali Mahrkagira, jak w czasie szarży nosorożca, jak przed drzwiami świątyni.Wtedy poznałam, z której strony leży życie i miłość.Odzyskałam oparcie na powierzchni wody i usłyszałam, jak Hiacynt powtarza zaklęcie, przepełniony furią i buntem z powodu straconych lat życia.Podniosłam się z wysiłkiem, ociekając wodą.– Na ból kary – wysapałam – rozkazuję ci zakończyć klątwę!Morze migotało wokół Rahaba, wznosząc się w potężnych kolumnach i wieżach, które musiały zawierać więcej wody niż cała zatoka i zagrażały wysokim urwiskom.Okręt Kwintyliusza Rousse unosił się na grzywaczu w głębokim przechyle, ściągany ku otchłani.Białe jak kość oczy odszukały moje.Rahab wydawał się jednocześnie nie wyższy od zwyczajnego człowieka i ogromny jak góra.Jak śmiesz? – zapytał, napinając łańcuchy z trzaskiem gromu.– Jak śmiesz, bękarcie Elui?Jest siła w uległości.Wyszłam poza swój strach.– Elua rozumiał miłość – powiedziałam do niego.– Świat byłby lepszy, panie Rahabie, gdybyś czynił to samo.Czy odejdziesz w pokoju? Daję ci taką możliwość.Morze piętrzyło się i szalało, a Rahab jaśniał jak zakuta w łańcuchy gwiazda, srebrny, biały i zielony, odziany w szaty z wody, jaśniejący wewnętrznym ogniem, który nie miał nic wspólnego ze światem śmiertelnej gliny.Moje serce nie zna pokoju i nie zazna go twoje!Niech więc się stanie.Co dziwne, opadł mnie spokój.Święte Imię rozkwitało we mnie niczym róża, coraz większe, nie pozostawiając miejsca nawet na odrobinę strachu.Ujrzałam w Rahabie stulecia ginące w zamierzchłej przeszłości, pradawny konflikt – bunt zrodzony z dumy, uległość wyrastającą z uwielbienia.Widziałam nienawiść i gorzką zazdrość, jaką żywił wobec Elui i jego Towarzyszy.Widziałam całą radość i cuda głębokich mórz, i samotność [ Pobierz całość w formacie PDF ]
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie istnieje coś takiego jak doskonałość. Świat nie jest doskonały. I właśnie dlatego jest piękny.