[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ale wiedziałem, że nie powinienem oczekiwać żadnej odpowiedzi, którą mógłbym do czegoś wykorzystać.Sprowadziliśmy między sobą Trudie, Imelda maszerowała za nami z Bikiem.Tym razem usiadł z przodu, otulając ramiona pożyczonym od Imeldy kocem.Trudie znów trafiła do zamkniętego tylnego przedziału, wcześniej Cheadle sprawdził wytrzymałość więzów.- Już niedługo - oznajmił, zatrzaskując drzwi.Najwyraźniej adresował te słowa do Bica, który kiwnął głową.Od chwili przebudzenia niemal się nie odzywał, ale nie dlatego, że był senny bądź oszołomiony.Wręcz przeciwnie - sprawiał wrażenie doskonale czujnego i zamyślonego, o czymkolwiek jednak myślał, nie uznał za stosowne dzielić się tym z innymi.Kiedy dotarliśmy do Walworth Road i ujrzeliśmy na nocnym niebie pomarańczową łunę, uświadomiłem sobie, że noc nie dobiegła jeszcze końca.Od zachodu słońca minęło wiele godzin i wiele miesięcy od ognisk z piątego listopada, nie istniało zatem żadne logiczne wytłumaczenie zmiany niebiańskich dekoracji.- Ktoś rozpalił ognisko - zauważył sucho Cheadle.I rzeczywiście, parę przecznic dalej dotarliśmy do luki między budynkami, w miejscu gdzie wyburzono stare sklepy, i ujrzeliśmy stojące niecałą milę dalej osiedle Salisbury.Jeden z wieżowców płonął, ogień wylewał się oknami trzech najwyższych pięter.- To nie blok Westona - pocieszyłem Bica.- Jest za daleko.- A poza tym to nie.- Chłopak zająknął się i wyraźnie zabrakło mu słów.Zamiast tego pokazał rękę, a ja kiwnąłem głową.Żadnych ran.Demon uwielbiał rany: ogień go nie pociągał.Zatem pożar stanowił jedynie efekt uboczny czegoś innego.Na ulicy pod osiedlem ujrzałem trzy rzędy zaparkowanych radiowozów i wozów strażackich oraz tłum mundurowych, którzy obsiedli schody niczym stado wron po wypatrzeniu szczególnie smakowitej padliny.Na ich widok Cheadle zaklął.Powoli i ostrożnie, obdarzając gliniarza na drodze uśmiechem i pełnym szacunku skinieniem, wyminął zaparkowane suki i nie zwalniając, pojechał dalej.- Wysadź nas tutaj - poprosiłem.Cheadle skrzywił się i pokręcił głową.- Zaparkujemy za rogiem - wymamrotał.- Na Balfour Street.Będziecie musieli trochę pomachać nogami, jasne? Gdyby zobaczyli, co mamy z tyłu, trafilibyśmy ekspresem do paki.Oczywiście miał rację - połączenie skutej i oślepionej Trudie i Bica w piżamie wystarczyłoby, by nawet najbardziej wyluzowany gliniarz sięgnął po kajdanki.Skręciliśmy w następną ulicę i zatrzymaliśmy się przy krawężniku.Poszedłem za Cheadle'em na tył furgonetki i gdy tylko otworzył drzwi, po raz ostatni tej nocy rozwiązałem Trudie.- Przykro mi, że musiałaś przez to przechodzić - powiedziałem.- Nie musiałam przez to przechodzić - odparła, rozcierając przeguby.- Nie, gdybyś uwierzył mi na słowo.Przez moment patrzyliśmy sobie w oczy i dostrzegłem w nich coś jakby wyrzut.- Co ty właściwie masz przeciwko nam, Castor? Według naszych informacji sam się wychowałeś w katolickiej rodzinie.- To nie z katolikami mam problem - odparłem - tylko z organizacjami paramilitarnymi.- Możesz sobie darować to para.Toczymy prawdziwą wojnę.A ty lepiej niż ktokolwiek inny wiesz, o jaką stawkę.- O żadną stawkę.- Nawet we własnych uszach mój głos zabrzmiał szorstko, ale też miałem za sobą długą noc.- Nie w tym sensie, o jakim myślisz.Loup-garous, duchy, zombie.większość istot, z którymi mam do czynienia jako egzorcysta, to jedynie ludzkie dusze o innych smakach.Demony to co innego, ale nie tworzą armii.Toteż nie toczycie wojny.Chyba że każdy farmer, który sięga po strzelbę i rusza w stronę kurnika, bo w środku nocy słyszy piski i trzepoty, też toczy wojnę.Trudie spojrzała nade mną, przez otwarte drzwi furgonetki w stronę płonącego wieżowca.Powietrze niosło ze sobą smak dymu i lekko piekły od niego płuca.Nie musiała nic mówić.Z niewiadomych powodów uznałem, że ja owszem.- No tak - podjąłem.- Przyznaję, demony to inna sprawa.Jak mówiłem, różnią się od reszty.Ale przecież w tym właśnie rzecz.Wy traktujecie umarłych - wszystkich umarłych - jak wrogów.Może i jestem egzorcystą, ale przynajmniej podchodzę do swej pracy nieco bardziej wybiórczo niż granat ciśnięty do zatłoczonego pokoju.Trudie wyraźnie miała ochotę kontynuować spór, i może nawet podkręcić go nieco mocniej, lecz Cheadle tupał niespokojnie, a noc płonęła.- Daruj sobie - poradziłem.- Możemy wrócić do wielkiej politycznej debaty, kiedy Londyn przestanie się palić.- Castor.Ja jednak zdążyłem wysiąść z furgonetki.- Chodź - powiedziałem do Bica.- Zaprowadzimy cię do domu.Panie Cheadle, to był zaszczyt patrzeć jak pan pracuje.- Dzięki.- Cheadle odpowiedział skinieniem głowy, kryjącym w sobie najdrobniejszy możliwy okruch uprzejmości, i wsiadł do kabiny.- Gdybyś mnie potrzebował, wiesz gdzie szukać.Ceny w zależności od zlecenia.Nietypowe godziny to moja specjalność.Trudie ledwie zdążyła wyskoczyć, a Cheadle odjechał z piskiem opon, hamując ostro po jakichś dziesięciu jardach, tak by siła rozpędu zatrzasnęła tylne drzwi.Potem znów zmienił bieg i zniknął w mroku, z szybkością, jaką rzadko się obserwuje w centrum Londynu.Poprowadziłem Bica z powrotem na ulicę, do stopni wiodących do głównego wejścia na osiedle.Trudie dogoniła nas, ale nie próbowała wracać do rozmowy.Nim wspięliśmy się na górę, zatrzymał nas konstabl, unosząc dłonie.- Przepraszam pana - powiedział - mamy pożar i musieliśmy zamknąć ulicę.Nie może pan przejść.- On tam mieszka.- Położyłem dłoń na ramieniu Bica.Gliniarz zmrużył oczy i odwrócił głowę.- Mamy tu ludzi z opieki społecznej - oznajmił.- To ci w żółtych kurtkach, przyjechali własną furgonetką.Proszę ich znaleźć, zajmą się nim.- Muszę się tam dostać - nalegałem [ Pobierz całość w formacie PDF ]
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie istnieje coś takiego jak doskonałość. Świat nie jest doskonały. I właśnie dlatego jest piękny.