[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- A ksiądz nie rozumie, jakiego spustoszenia może dokonać strach i wściekłość, jak szybko zapomina się o religii, cywilizacji i zwykłej przyzwoitości, kiedy tworzy się tłuszcza.- Zarządzę alarm w policji - zdecydował burmistrz.- Połowę wyślę na patrol, od zmroku do północy.Ale nie zamknę barów i nie ogłoszę godziny policyjnej.Chcę, żeby wszystko toczyło się jak zawsze.Jeśli zaczniemy wszystko zmieniać i zamykać lokale, damy im tylko więcej powodów do wściekłości i strachu.- Dacie im przekonanie, że władza panuje nad sytuacją - odparła Valentine.- Podejmiecie działania proporcjonalne do uczuć, jakie ich dręczą.Uznają, że ktoś coś robi.- Jesteś bardzo mądra - przyznał biskup.- To byłoby najlepszą radą dla wielkiego miasta, zwłaszcza na planecie nie tak wiernej naukom chrześcijaństwa.My jednak jesteśmy zaledwie wioską i ludzie tu są pobożni.Dziś potrzebują otuchy i pocieszenia, nie godzin policyjnych, zamkniętych barów, pistoletów i patroli.- Wy dokonujecie wyboru.Jak obiecałam, dzielę się z wami radą.- Jesteśmy za to wdzięczni.Bądź pewna, że dziś wieczorem będę się miał na baczności.- Dziękuję za zaproszenie - rzekła Valentine.- Ale sami widzicie, że niewiele z tego wyszło.Wstała z krzesła, obolała po długim siedzeniu w tej niewygodnej pozycji.Nie pochyliła się, ani nie skłoniła głowy.Nawet teraz, kiedy biskup wyciągnął rękę do ucałowania.Mocno uścisnęła dłoń jemu, potem burmistrzowi Kovano.Jak równi.Jak obcy.Wyszła rozgorączkowana.Ostrzegła ich i powiedziała, co należy zrobić.Ale jak większość przywódców, którzy nigdy jeszcze nie stanęli wobec prawdziwego kryzysu, i oni właściwie nie wierzyli, że dzisiejsza noc będzie się czymś różnić od wszystkich innych.Ludzie wierzą naprawdę tylko w to, co sami widzieli.Jutro Kovano uwierzy w godziny policyjne i zamknięte bary w chwilach społecznych niepokojów.Ale wtedy będzie za późno.Wtedy pozostanie tylko liczenie ofiar.Ile grobów trzeba będzie wykopać obok mogiły Quima? I czyje ciała do nich złożyć?Valentine była tu obca i nie znała prawie nikogo, nie mogła jednak pogodzić się z nieuchronnym wybuchem.Miała tylko jedno wyjście.Musi porozmawiać z Gregiem.Przekonać go o powadze wydarzeń.Gdyby on sam chodził dzisiaj od baru do baru, doradzał cierpliwość, apelował o spokój, wtedy może udałoby się powstrzymać rozruchy.Tylko on mógł tego dokonać.Znali go.Wiedzieli, że jest bratem Quima.To jego słowa doprowadziły ich wczoraj do wściekłości.Słuchaliby go i sytuację można by uspokoić, wyciszyć, rozładować.Musi znaleźć Grega.Gdyby tylko był tu Ender.Ona jest historykiem; on naprawdę prowadził ludzi do bitwy.Właściwie dzieci.Prowadził dzieci.Ale to wszystko jedno.on by wiedział, co robić.Dlaczego nie ma go teraz? Dlaczego spada to na nią? Ona nie radzi sobie z przemocą i walką.Nigdy tego nie potrafiła.Dlatego przecież urodził się Ender, trzecie dziecko poczęte na zlecenie rządu w epoce, kiedy za więcej niż dwoje rodzicom groziły straszliwe sankcje karne.Ponieważ Peter był zbyt okrutny, a ona, Valentine, zbyt łagodna.Ender przemówiłby do rozsądku burmistrzowi i biskupowi.A gdyby nie, wiedziałby, jak samemu przejść po mieście, uspokoić ludzi, zapanować nad sytuacją.Ale chociaż pragnęła, by był teraz przy niej, wiedziała, że i on nie zdołałby odwrócić tego, co miało się zdarzyć.Może nie wystarczyłoby nawet to, co zaproponowała.Oparła swoje przewidywania na wszystkim, co widziała i czytała na wielu różnych światach, w różnych wiekach.Płomień ostatniej nocy dzisiaj z pewnością rozniesie się szerzej.Ale teraz zaczynała się poważnie obawiać, że sytuacja jest jeszcze gorsza, niż z początku przypuszczała.Ludzie na Lusitanii zbyt długo żyli w obcym świecie, nie dając ujścia swoim lękom.Każda inna kolonia rozprzestrzeniała się natychmiast, zajmowała swoją planetę, w przeciągu kilku pokoleń brała całą w posiadanie.Tutaj wciąż wszyscy żyli w maleńkim obozie, jak w zoo; przerażające, podobne do świń istoty obserwowały ich zza krat.Bardzo trudno ocenić, co w ciągu całego tego czasu nagromadziło się w umysłach tych ludzi.I chyba nie da się tego powstrzymać, nawet na jeden dzień.Wiele lat temu śmierć Liba i Pipa była tragedią.Ale wtedy chodziło o naukowców, którzy pracowali z prosiaczkami.To jak przy katastrofie samolotu albo eksplozji statku kosmicznego.Jeśli na pokładzie pozostała tylko załoga, ludzie nie przejmowali się tak bardzo.Załodze płacono za podejmowane ryzyko.Dopiero kiedy ginęli cywile, wypadki budziły strach i złość.A w opinii mieszkańców Lusitanii, Quim był właśnie niewinnym cywilem.Nie, więcej nawet: był człowiekiem świętym, niosącym płomień braterstwa i wiary, nie zasługującym na to pół-zwierzętom.Zamordowanie go to nie tylko bestialstwo i okrucieństwo, to również świętokradztwo.Biskup Peregrino nie mylił się: ludzie na Lusitanii byli bardzo pobożni.Zapominał tylko, jak reagują tacy ludzie na obrazę swego boga.Nie zapamiętał lekcji z historii chrześcijaństwa, myślała Valentine.A może po prostu wierzył, że takie rzeczy skończyły się wraz z wyprawami krzyżowymi.Jeżeli katedra istotnie stanowi ośrodek życia Milagre, jeśli ludzie oddani są swoim kapłanom, dlaczego Peregrino wyobraził sobie, że furia po zamordowaniu księdza znajdzie ujście w zwykłej modlitwie? Rozwścieczy ich zachowując się tak, jakby śmierć Quima nie była niczym ważnym.Pogarszał sytuację, zamiast ją łagodzić.Wciąż szukała Grega, kiedy usłyszała bicie dzwonów.Wezwanie na modły.Ale to przecież nie jest zwykła pora mszy.Zaskoczeni ludzie podnoszą głowy, zastanawiają się: czemu biją w dzwony? A potem przypominają sobie: ojciec Estevao nie żyje.Ojciec Quim zginął, zamordowany przez prosiaczki.Tak, Peregrino, doskonały pomysł z tymi dzwonami.Pomoże ludziom uwierzyć, że nic się nie stało, że jest tak jak zawsze.Od wszystkich mądrych ludzi obroń nas, Panie.Miro leżał skulony w zgięciu korzenia Człowieka.Wczorajszej nocy prawie nie spał.Teraz leżał nieruchomo, a bracia kręcili się wokół niego, kije wybijały rytm na pniach Człowieka i Korzeniaka.Miro słyszał rozmowy i rozumiał większą część.Wprawdzie nie opanował jeszcze płynnie Języka Ojców, ale bracia nie próbowali ukrywać swych gorączkowych dyskusji.Przecież był Mirem.Ufali mu.Wiedział, jak są zagniewani i przestraszeni.Ojcowskie drzewo imieniem Podżegacz zabiło człowieka.I to nie zwykłego człowieka - on i jego plemię zamordowali ojca Estevao, po Mówcy Umarłych najukochańszą z ludzkich istot.To niewyobrażalne.Co mają robić? Obiecali Mówcy, że nie będą ze sobą walczyć, ale jak inaczej mogą ukarać plemię Podżegacza i pokazać ludziom, że pequeninos potępiają tę zbrodnię? Wojna jest jedynym rozwiązaniem: wszyscy bracia ze wszystkich plemion muszą zaatakować las Podżegacza i wyciąć wszystkie drzewa prócz tych, które sprzeciwiały się jego planom.A ich matczyne drzewo? Tutaj wciąż trwała gorąca dyskusja: czy wystarczy zabić wszystkich braci i drzewa-wspólników w lesie Podżegacza, czy też powinni ściąć także matczyne drzewo, żeby nasienie Podżegacza nigdy już nie mogło zapuścić korzeni w glebę tego świata? Pozostawią go przy życiu, by mógł patrzeć na zagładę swego plemienia, a potem spalą.To najstraszniejszy rodzaj egzekucji i jedyny przypadek, gdy pequeninos używali ognia w granicach lasu.Miro słyszał to wszystko [ Pobierz całość w formacie PDF ]
|
Odnośniki
|