[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nadal rozglądałam się po sali, kiedy chwyciła mnie za rękę, uniosła ją wysoko i pochyliła się wraz ze mną w niskim ukłonie.Potem rzuciła mi serwetkę i wysforowała się na czoło, żeby znów się ukłonić.Na koniec wyciągnęła do mnie rękę, żebym zrobiła to samo.–Prędzej – szepnęła nagląco ze sztucznym uśmiechem.Ukłoniłam się, ścierając wino z oczu, i wróciłam do stołu bufetowego.Em-Cate z przesadną gestykulacją wywołała z tłumu dyrektora.Jasper stanął przed nami i ukłonił się w pas, robiąc wiaterek skrzydłami włosów, które ostro sterczały na boki.W swoim pudełkowym garniturze wyglądał jak trofeum w kartonie przed wysyłką.Podziękował najpierw Em-Cate, potem mnie i wreszcie capnął prezenterkę i wypchnął ją przed siebie.Ta też się kłaniała, klaszcząc.Jej kostium ze światełek migotał jak oszalały.–No, to się nam zrobiło rozrywkowo – powiedziała, machając Jasperowi.– Nawet ja na chwilę dałam się nabrać, a przecież sama ich tu ściągnęłam.„Grające Swojaki”, czyż nie są świetni? Co myślicie?Ponownie rozległy się gromkie owacje.Musiałam walczyć ze sobą, żeby nie czmychnąć z powrotem do pokoju gościnnego i nie schować się za zamkniętymi drzwiami.Em-Cate podpłynęła do stołu bufetowego z mojej strony, żeby dolać sobie wina.–Weźże się, kurna, uśmiechnij! – szepnęła, szczerząc zęby do tłumu.– Nie jesteś na pogrzebie.Uśmiechnij się… Raju, pomyślałam i rozciągnęłam usta w nędznej podróbce uśmiechu.–Dzisiejsza awanturka została zaimprowizowana na podstawie zapisków osoby, która jest właśnie naszym gościem – ciągnęła radośnie prezenterka.Rozległy się achy i ochy.– Mam nadzieję, że podejdzie odebrać zasłużone gratulacje.Też miałam taką nadzieję.Jak zwykle ja i Em-Cate nie dostałyśmy żadnych szczegółowych wskazówek prócz oględnego scenariusza.Chciałam ujrzeć geniusza, który uważał, że kocie rozróby rozgrzeją emocje na przyjęciu.Nikt się jednak nie ujawniał.–Ej, no! – wołała prezenterka.– Nie wyszłaś stąd chyba? Jesteś z nami jeszcze, Rowan?O raju… W pierwszej chwili myślałam, że się przesłyszałam.Aż nagle ludzie przed prezenterką rozstąpili się i proszę, wyszła: brązowa, pyzata i jak zawsze bezpłciowa.Prezenterka nadal paplała, ale jej nie słuchałam i nie chciałam słuchać.Ruszyłam do pokoju gościnnego, który służył nam za przebieralnię.Odtrąciłam rękę powstrzymującej mnie Em-Cate i zignorowałam gniewny szept Jaspera, który informował mnie, że to jeszcze nie koniec.Z pewnością miał rację, lecz ja osobiście zrywałam się z tego przyjęcia.* * *–Odbiło ci, czy co? – Jasper zmierzył mnie karcącym wzrokiem, kiedy rozsmarowywałam krem na twarzy.Przed pokazem uparł się, żebym sobie pozłociła policzki, przez co później miałam wrażenie, że zdzieram papier ścierny.–Odchodzę.–Nie możesz.Wynajęli nas na cały wieczór, podpisaliśmy umowę.Wzruszyłam ramionami.–Idź sobie z tym do sądu.Odwrócił się do Em-Cate.–Ty z nią porozmawiaj.Em-Cate przez chwilę gapiła się na niego, potem buchnęła śmiechem.Klapnął na łóżko.Górna część pudełkowego garnituru zsunęła się aż na uszy.Ofiaro mody, imię twoje Jasper, pomyślałam, obserwując go w lustrze.Pewnie też bym się śmiała, gdyby nie wstręt, który do niego czułam.–Chryste – zaskomlał, wysuwając brodę z głębin ubrania – czemu zawsze trafi mi się jakaś świruska?! Doskonale wiem, że wolałybyście się wczuwać w role bohaterów Szekspira lub Tennessee Ernie Forda na prawdziwym proscenium, ale tradycyjny teatr zdechł.Chcecie grać na żywo, zostają wam mydlanki.Chcecie słyszeć własne słowa, bierzcie się za Hamleta.–Sam się za niego weź, to dopiero byłoby widowisko! – Odwróciłam się od lustra i stanęłam u wejścia do łazienki.Ścierałam resztki kremu animowanym ręcznikiem.Ruchome wzorki na tkaninie otoczyły kolorowe plamy, zespoliły się z nimi i rozpoczęły nowe wygibasy.– I nie Ernie Forda, tylko Williamsa.–To pewnie nie widziałaś libretta Jaspera do Dwudziestu siedmiu wagonów wykałaczek – zażartowała Em-Cate.– „Wykałaczkom zawsze ufać mogłem”.Adaptuje sztukę na trzy pokoje z łazienką.Nie skwitowałam tego śmiechem.Em-Cate prawdopodobnie nie mijała się z prawdą, może nawet trafiła w samo sedno.Ale ja nie miałam złudzeń: naskoczyła razem ze mną na Jaspera, bo była wredna i chciała się na kimś wyżyć, ale nie z aktorskiej solidarności, a już tym bardziej solidarności ze mną.Po krachu „Teatrzyku sir Larry’ego” desperacko szukała jakiejkolwiek roboty i tylko dlatego razem pracowałyśmy.Jasper rozpoczął tyradę o związkach opery mydlanej z klasyczną tragedią, rzucając cytatami, które były mniej więcej tak samo podejrzane jak jego umiejętności sceniczne.Ignorowałam go, próbując przypomnieć sobie nazwy teatrów, które podobno ostatnio organizowały przesłuchania.„Pod Wskazany Adres” przyjmował jak leci, ale tylko dlatego, że ze względu na swój psi repertuar tylko nieliczni aktorzy wytrzymywali do następnej produkcji.Raju, graliby sceny w klopie, gdyby z tego była konkretna kasa.„Domownicy” co pewien czas przeprowadzali nabór… to samo „Domowe Przedstawionko”.Rozległo się pukanie do drzwi.–Pewnie bukiety, które ktoś z was zamawiał – zakpiła Em-Cate.Nie wiedziałam, kogo bardziej ma na myśli, jego czy mnie.Zresztą nic mnie to nie obchodziło, bo już podejrzewałam, kto nam składa wizytę.Zdziwiłabym się, gdybym była w błędzie.Nie pamiętałam zbyt wiele na jej temat, lecz miałam silne przeczucie, że Rowan nie przepuści okazji, by się dziś ze mną spotkać.Bóg jeden wiedział, czemu…Em-Cate otworzyła drzwi i popatrzyła na Rowan ze zrozumieniem.–O, autorka we własnej osobie! Przyszła nam podziękować.Rowan zmrużyła oczy.–Kiepścizna – stwierdziła lakonicznie.Em-Cate roześmiała się na całe gardło.–Ano tak… – powiedziała po chwili, wycierając oczy.– To było skazane na porażkę.Jeśli materiał wyjściowy jest do bani, trzeba uciekać się do tanich chwytów, na przykład oblewać komuś twarz winem.– Nie przestając się śmiać, odeszła do swojej antycznej toaletki, gdzie jej przybory do makijażu mieszały się swobodnie z buteleczkami perfum należących do prezenterki.Usiadła przed lustrem.–A do czego się uciekasz, gdy materiał nie jest do bani? – zapytała Rowan.–To ma być pytanie retoryczne? – mruknął Jasper z niechęcią.–Nie – odparła Rowan i skierowała na niego swoje puste spojrzenie.Nie patrzył w jej stronę.–Moje było.–Nieważne, znam odpowiedź.– Ominęła go wzrokiem i natknęła się na mnie, gdyż ciągle stałam u wejścia do łazienki.Tutaj światło nie miało nic wspólnego z przygaszoną, baśniową iluminacją na sali, gdzie każdy prezentował się zajebiście nawet w oczach tych, którzy nie byli naprani.Było dla niej bezlitosne [ Pobierz całość w formacie PDF ]
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie istnieje coś takiego jak doskonałość. Świat nie jest doskonały. I właśnie dlatego jest piękny.