[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nix zanurkował z powrotem do środka.Po drodze złapał towarzysza i pociągnął go za sobą.Kamera gogli uchwyciła całe zdarzenie.Teraz pozostało mu tylko odszukać kapitan Anderson.Tylko czy uwierzy w to, co on przed chwilą widział?Peter Evans zaklął głośno i zanurkował za obramowania mostka.Zaraz poślizgnął się na odłamkach kości i przesiąkniętych krwią strzępach mundurów.Walcząc z mdłościami, wstał, ale zaraz znów się przewrócił.Pewnie długo by tak walczył, gdyby ktoś nie złapał go za kołnierz i nie wyciągnął z tej rzeźni.Gdy w końcu doszedł do siebie, wyzwolił się z uścisku bosmana, niegdysiejszego pracownika zakładów mięsnych w New Jersey, niejakiego Eddiego Mohra.- Dzięki, bosmanie - wymamrotał.- Ja.Mohr klepnął go w ramię.Mimo że całe dorosłe życie brodził wśród wnętrzności, teraz był lekko zielony na twarzy.- Dobra, sir.Dobrze się pan sprawił, naprawdę dobrze.Ale to ciężka sprawa, sir.Nie możemy zatopić tamtego okrętu, sir.Jesteśmy w niego wrośnięci.Nie wiem, jak do tego doszło, ale jeśli on zatonie, my też.Nie wiem, czy rozumie pan, o czym mówię - dodał z ciężkim akcentem mieszkańca „New Joisey”.- Da pan radę zejść po schodach? - spytał po chwili, gdy oddalili się nieco od mostka.- Strome są.Może chce pan się napić, sir? Wiem, że to niezgodne z regulaminem, ale mi zawsze pomagało.Otarł jego, usta usuwając jakiś przyczepiony obok wargi krwawy strzępek, i podsunął mu metalową manierkę, Przemycony na pokład alkohol spłynął gładko do gardła i dopiero w żołądku dał znać o sobie ciepłem.- Dzięki, pomogło - rzucił Evans.- Jasne, sir.Pierwszego dnia w robocie, wieczorem, mój stary zabrał mnie do baru i tak napoił piwem, że omal nie pękłem.Rzygałem potem jak kot.Ale udało mu się.Evans zaniósł się kaszlem i zgiął wpół.Przez chwilę był pewien, że zaraz odda wypitego właśnie burbona, ale wziął kilka głębokich oddechów i jakoś przeszło.W końcu zaczynał z wolna odzyskiwać kontrolę nad własnym ciałem.- Bosmanie, jak kontrola uszkodzeń? - spytał.- Muszę.- Ciężka sprawa, szefie.Trochę mogę powiedzieć.Na przykład to, że wywaliło nam rufową wieżę.Ale resztę musi pan po prostu sam zobaczyć.Kuśtykając z pomocą bosmana prawoburtowym korytarzem, usłyszał wreszcie odgłosy salwy z broni krótkiej i pistoletów maszynowych.Walka toczyła się gdzieś pod pokładem.W polu widzenia pojawiali się coraz liczniejsi marynarze, wielu z nich było uzbrojonych.- Co tu się dzieje, bosmanie? - spytał Evans.- Żebym to ja wiedział, sir.W pierwszej chwili pomyślałem, że zostaliśmy staranowani, ale sam pan wie, że tak nie było.Evans przytaknął.Rozumiał, co Mohr ma na myśli.- Coś jednak powiedzieć mogę.Mamy tu jakichś obcych gości.Na naszym pokładzie.Ale dajemy im wycisk.I dlatego też nie możemy strzelać do nich z dział, bo razilibyśmy naszych.Evans w milczeniu pokiwał głową.Ludzie zaczęli w końcu zauważać jego obecność.Oglądali się, przerażeni albo zdumieni jego wyglądem.- Przejście! Przejście! - krzyknął Mohr.- Komandor Evans chce przejść.Odsuńcie się, chłopaki.Trzeba skopać dupę Japońcom!Evans starał się zachowywać, jak na oficera przystało.Zdrową ręką wziął od jakiegoś marynarza pistolet kalibru.45.Tamten oddał go co najmniej chętnie.Evans usiłował ignorować ból kostki i nie upaść ponownie.Czyjeś ręce klepały go po plecach i ramionach, inni tylko wykrzykiwali jego nazwisko.Nie rozumiał, po co to robią.W głowie odczuwał nadal zamęt, pojmował jednak, że widać tak właśnie trzeba.Z trudem przedzierał się przez rosnącą ciżbę, chociaż nie wiedział w gruncie rzeczy, dokąd się udaje.Po prostu dawał się nieść prądowi.Nagle ujrzał przed sobą coś dziwnego - stalową ścianę przegradzającą korytarz.Napór ciał skierował go do najbliższej kabiny noclegowej po lewej stronie.Tu też było tłoczno i ciemno.System elektryczny musiał wysiąść.Z górnego rzędu hamaków zwisało kilka latarek, które kołysały się nieustannie.Ruchome cienie potęgowały niesamowitą atmosferę.Najbardziej niesamowita była jednak ta stalowa ściana, która biegła pod kątem przez środek pomieszczenia, chociaż wcale nie powinno jej tu być.Nie była to chyba nawet stal, ale jakiś inny, dziwny materiał.Im dłużej się jej przyglądał, tym mniej rozumiał.Trzy hamaki wystawały z niej niczym wtopione.Nic więcej ich nie podpierało.Nieco dalej grupa ludzi zgromadziła się, wskazując coś tuż przy podłodze.Evans i Mohr przecisnęli się przez nich i ujrzeli wystający ze ściany but oraz nogę.Noga tuż pod kolanem znikała w metalu.- To był Hogan, sir - powiedział jeden z marynarzy, wskazując na dziwne zjawisko śrubokrętem.- Szedł do kibla.Odgłosy walki znowu przybrały na sile.- Powiedział pan, bosmanie, że znaleźliście jakieś przejście - spytał Evans.- Gdzie to jest?- Zaraz obok.Proszę za mną, komandorze.Opuścili grupę dumającą na butem Hogana.Nieco dalej, zaraz za hamakiem z wystającą ze ściany dolną częścią ludzkiego ciała, poddana wielkim naprężeniom metalowa płaszczyzna pomarszczyła się i pękła, ukazując przejście szerokie na trzy, może cztery stopy.Jego brzegi nadal się poruszały, blacha wkoło jęczała boleśnie.Wygląda to jak głęboka rana na piersi, pomyślał Evans.Po drugiej stronie było prawie całkiem ciemno, coś jarzyło się tylko lekką czerwienią.Przechodząc przez szczelinę, komandor Evans poczuł się jak chłopiec wkraczający do zakazanego lasu.6USS Enterprise, 2 czerwca 1942, godzina 22.55Komandor Black wybiegł z kabiny radiowej i pognał po schodach na mostek.Kapitan Murray, dowódca lotniskowca, dołączył do Spruance’a i razem z nim kierował operacjami powietrznymi, co znaczyło obecnie mniej więcej tyle, że wysyłał sporo dobrych ludzi na pewną śmierć.Szósta eskadra bombowa pod dowództwem porucznika Dicka Besta składała się z dziewiętnastu Dauntlessów.Żaden z pilotów tych bombowców nurkujących nie startował jeszcze nocą z lotniskowca.Dziewięć z nich poszło w wodę zaraz po opuszczeniu pokładu.Kolejnych sześć zostało pomyłkowo strąconych przez własny ogień.Pozostałe cztery oczekiwały na zgodę na start.Porucznik Black, sam już od dwóch lat uziemiony, mógł tylko patrzeć w milczeniu i zastanawiać się, o czym myślą teraz piloci tych czterech maszyn.Lada chwila mieli pchnąć przepustnice i pomknąć po czarnym pokładzie.Było oczywiste, że nawet jeśli jakimś cudem odnajdą wroga, nie mają żadnych szans na powrót i bezpieczne lądowanie.Na mostku było nienaturalnie cicho.Black podszedł do Spruance’a.Poddając się pełnej napięcia atmosferze, też odezwał się szeptem:- Komandor Jolley na New Orleans próbuje przejąć dowodzenie ogniem zespołu, sir.Chciałem połączyć się z admirałem Smithem na Astorii, ale chyba są wyłączeni z akcji.- Oberwali?- Wydaje się, że zostali staranowani.Spruance zacisnął szczęki.- No to będą musieli sami o siebie zadbać.Potrzebuję wszystkich na miejscu.Nie dam rady im nikogo podesłać.Wpatrzony w noc Black został nagle skąpany w białym blasku.Dwa pobliskie krążowniki oddały salwy burtowe w kierunku japońskiego okrętu Siranui.Chwilę potem jednostką wstrząsnął huk ciężkich dział [ Pobierz całość w formacie PDF ]
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie istnieje coś takiego jak doskonałość. Świat nie jest doskonały. I właśnie dlatego jest piękny.