[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Może było to… Jak oni to nazywają? Przeniesienie.Tak.Kiedy pacjentka zakochuje się w terapeucie, a przynajmniej tak jej się wydaje.Tylko że terapeuta powinien wtedy stawić opór, przekonać ją, że to nie jest prawdziwe uczucie.Scott patrzy na mnie, ale mam wrażenie, że nie słucha.– Co się stało? – pyta.– Z wami.Zostawiła pani męża.Pojawił się ktoś inny?Kręcę głową.– Pojawiła się Anna.To on zostawił mnie.– Przepraszam.– Scott robi pauzę.Wiem, o czym myśli, i go uprzedzam.– Zaczęło się już wcześniej.Na długo przed rozwodem.O to chciał pan spytać, prawda?Kiwa głową.– Staraliśmy się o dziecko – ciągnę, ale słowa więzną mi w gardle.Ilekroć o tym mówię, do oczu napływają mi łzy, nawet teraz, po tak długim czasie.– Przepraszam.– Nie ma za co.– Scott wstaje, podchodzi do zlewu i nalewa mi wody.Stawia szklankę na stole.Chrząkam, próbuję mówić jak najbardziej rzeczowo.– Staraliśmy się o dziecko, ale nic z tego nie wyszło.Wpadłam w głęboką depresję i zaczęłam pić.Ja zaczęłam pić, a on szukać pocieszenia gdzie indziej, bo byłam nie do wytrzymania.I ona bardzo chętnie się nim zajęła.– Przykro mi, to straszne.Wiem, bo… bo ja też chciałem mieć dziecko.Ale Megan ciągle powtarzała, że jeszcze nie jest gotowa.– Teraz z kolei on ociera łzy.– Czasem się o to kłóciliśmy.– W sobotę też?Scott wzdycha, odgarnia do tyłu włosy i wstaje.– Nie – mówi i odwraca się.– W sobotę pokłóciliśmy się o coś innego.WieczoremW domu czeka na mnie Cathy.Stoi w kuchni i łapczywie pije wodę ze szklanki.– Jak ci się pracowało? – pyta, ściągając usta.Już wie.– Cathy…– Damien miał dzisiaj spotkanie w pobliżu Euston.Wychodząc, wpadł na Martina Milesa.Pamiętasz? Znają się trochę z Funduszu Lainga, Martin był u nich piarowcem.– Cathy…Podnosi rękę, wypija kolejny łyk wody.– Nie pracujesz tam od miesięcy! Od miesięcy! Wiesz, jak głupio się czuję? Jak głupio poczuł się Damien? Proszę, błagam, powiedz, że masz inną pracę, że po prostu mi nie powiedziałaś.Że nie udawałaś, że naprawdę tam chodziłaś.Że dzień w dzień, przez cały ten czas, mnie nie okłamywałaś.– Nie wiedziałam, jak ci to…– Nie wiedziałaś, jak mi to powiedzieć? A może zwyczajnie i po prostu: Cathy, wyrzucili mnie, bo przyszłam pijana do pracy? Co ty na to? – Wzdrygam się i jej twarz łagodnieje.– Przepraszam cię, Rachel, ale to naprawdę niesłychane.– Jest dla mnie aż za miła.– Gdzie ty się podziewasz? Dokąd chodzisz? Co robisz przez cały dzień?– Spaceruję.Chodzę do biblioteki.Czasem…– Do pubu?– Czasem.Ale…– Dlaczego milczałaś? – Cathy podchodzi bliżej i kładzie mi ręce na ramionach.– Powinnaś była…– Wstydziłam się – mówię i zaczynam płakać.To straszne, obrzydliwe, ale zaczynam łkać.Szlocham i szlocham, a biedna Cathy obejmuje mnie, głaszcze po głowie, mówi, że wszystko będzie dobrze.Czuję się paskudnie.Nienawidzę się bardziej niż kiedykolwiek.Potem, kiedy siedzimy na sofie, pijąc herbatę, Cathy mówi, jak teraz będzie.Przestanę pić, doprowadzę do ładu swoje CV, zadzwonię albo napiszę do Martina Milesa i będę błagała go o referencje.I przestanę tracić pieniądze na bezsensowne przejazdy pociągiem do Londynu i z powrotem.– Naprawdę, Rachel, nie rozumiem, jak ci się udawało tak długo to ciągnąć.Jak ty to robisz?Wzruszam ramionami.– Rano wsiadam do podmiejskiego o ósmej cztery i wracam tym o siedemnastej pięćdziesiąt sześć.To mój pociąg.Innym nie jeżdżę.No i tyle.Czwartek, 1 sierpnia 2013RanoMam coś na twarzy, nie mogę oddychać, po prostu się duszę.Powoli przechodzę w stan czuwania, ale wciąż brakuje mi tchu, wciąż boli mnie w piersi.Siadam z szeroko otwartymi oczami, widzę, że w kącie pokoju coś się porusza – gęste jądro ciemności, które się ciągle rozrasta – budzę się na dobre i nic tam nie ma, mimo to dalej siedzę na łóżku, mam mokre od łez policzki.Już prawie świta, za oknem jest szaro, szyby siecze deszcz.Już nie zasnę, nie z sercem walącym tak mocno, że aż mnie boli.Myślę, chociaż nie jestem tego pewna, że na dole powinno być jeszcze trochę wina.Nie pamiętam, żebym dopiła drugą butelkę.Wino będzie ciepłe, bo nie mogę trzymać go w lodówce; ilekroć wstawię tam alkohol, Cathy od razu go wylewa.Tak bardzo chce, żebym wytrzeźwiała, ale jak dotąd nie wszystko idzie zgodnie z jej planem.Na korytarzu jest mała szafka, licznik gazowy.Jeśli zostało trochę wina, na pewno je tam schowałam.Przekradam się na podest i w półmroku schodzę na palcach na dół.Otwieram szafkę i wyjmuję butelkę: jest rozczarowująco lekka, został w niej najwyżej kieliszek wina.Cóż, lepsze to niż nic.Wlewam wino do kubka (jeśli przyjdzie Cathy, powiem, że to herbata) i wkładam butelkę do kosza (pod karton po mleku i torebkę po chipsach).W salonie włączam telewizor, przyciszam dźwięk i siadam na sofie.Skaczę po kanałach – większość to programy dla dzieci i informacyjno-reklamowa sieczka, w końcu, w przebłysku olśnienia, stwierdzam, że patrzę na Corly Wood, nasz las: widać go z pociągu.Na smagany deszczem las i tonącą w wodzie łąkę między linią drzew a torami.Nie wiem, dlaczego dociera to do mnie z tak dużym opóźnieniem.Przez dziesięć, piętnaście, dwadzieścia sekund patrzę na samochody, biało-niebieską taśmę i biały namiot w tle.Oddech mam coraz krótszy i krótszy, wreszcie wstrzymuję go i przestaję oddychać.To ona.Przez cały czas była w lesie, wystarczyło pójść wzdłuż torów [ Pobierz całość w formacie PDF ]
|
Odnośniki
|