[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na czole Wiktora lśniły grube krople potu.– Może razem, co? – mruknął do niego Kamil i położył swoją dłoń na nakrętce.Razem przekręcili ją o ćwierć obrotu… nic… potem o pół… Stojąca najbliżej kobieta zaczęła głośno krzyczeć i cofać się w kierunku wind.Kamil spojrzał na zawór i też krzyknął.Spod nakrętki zwisała pęczniejąca, wielka kropla czegoś, co wyglądało jak płynna czerń.Było to obrzydliwe.Tłuste, ciężkie i idealnie czarne – nie odbijało żadnego światła, punkt niczego zawieszony w przestrzeni.I - co najgorsze – to żyło.Kropla wydymała się i podrygiwała, jakby rozglądając się za czymś.– Zakręćcie to, zakręćcie natychmiast! – wrzeszczeli ludzie.Kamil zerknął na Wiktora.Mężczyzna był jak zahipnotyzowany, wpatrywał się w kroplę tępym wzrokiem.Także Kamila coś ciągnęło w tamtą stronę, przyzywało.Zmusił się, żeby oderwać wzrok, zacisnął powieki i - czując wyraźny opór – zakręcił zawór.Znowu zasyczało.Usłyszał ciche pacnięcie.To kropla oderwała się od rury i spadła na posadzkę.Szybko odskoczył.Wiktor, śmiertelnie blady, cały czas tkwił w tym samym miejscu, z ręką na zaworze, wpatrzony już nie w kroplę, lecz w podrygującą czarną plamę.– Szatan! – zawyła kobieta z krzyżykiem i padła na kolana.– Ratuj nas, Ojcze Święty, szatan przybył, aby nas zabrać ze sobą, ratuj nas, Chryste!Nawet jeśli plama była szatanem, nie obawiała się imienia Boga.Podpełzła kawałek w stronę histeryzującej kobiety.Reszta jęknęła głośno i odsunęła się pod ściany.Plama przelała się jeszcze kawałek w kierunku dewotki, ale zmieniła zdanie i zaczęła wolno przemieszczać się w stronę Kamila, który – wciśnięty w kąt pomieszczenia – nie miał dokąd uciec.Nie miał też pomysłu, co zrobić.Odchrząknął, spojrzał na plamę, wysyczał „spierdalaj” i splunął w kierunku skondensowanej ciemności.Chybił, ale plama zatrzymała się.Przez chwilę – Kamil mógłby przysiąc – wahała się, co zrobić, aż w końcu szybko podpłynęła do ściany w miejscu, gdzie z podłogi wystawała rura z gazem, i cicho sycząc, spłynęła do piwnicy.Zanim wszyscy zdążyli odetchnąć, Paulina zawołała radośnie:– Idą! Idą moi rodzice.13.Agnieszka nie czuła nic.Kłótnia z Robertem sprawiła, że cała zapadła się do środka, do swojego najgłębszego ja, nie pozostawiając na wierzchu niczego, co jeszcze można by zranić.Nie czuła, nie myślała, ograniczyła się do najprostszych funkcji życiowych.Nie zrobiła na niej wrażenia awantura z drzwiami, nawet nie mrugnęła, obserwując pływającą po posadzce plamę nicości.Teraz też bez emocji patrzyła na zamieszanie spowodowane przyjściem rodziców Pauliny.Wiedziała, co się stanie.Nic.Jeszcze zanim starsi państwo pojawili się w drzwiach bloku, Paulina, stojąc w progu, krzyczała i machała do nich, ale nie przynosiło to żadnych rezultatów.Nie zauważali jej.Kiedy dotarli już do wejścia, zatrzymali się nagle, a w środku wszyscy stłoczyli się obok Pauliny, wołając: „Dzień dobry!”, „Halo!” i „Tutaj, proszę państwa!” Agnieszka, cały czas stojąc u szczytu schodów, patrzyła na parę za drzwiami, która najwyraźniej nie dostrzegała znajdującego się pół metra przed nią rozwrzeszczanego tłumu.– Cicho! – krzyknęła Paulina.– Oni coś mówią.Tłum się uciszył i nawet Agnieszka wyraźnie słyszała rozmowę.– Wiesz co, kochanie, cały czas mam takie wrażenie, że o czymś zapomniałem – powiedział on.– Tak, wiem, mnie też coś trapi, odkąd wysiedliśmy z tramwaju.Zamknąłeś drzwi? – zapytała ona.– Jak zawsze tak.– Gaz?– Jak zawsze tak.– Jesteś pewien?– Jak zawsze nie.Roześmiali się oboje.– No to chyba możemy iść na spacer, prawda, mężusiu? – powiedziała i przytuliła się do niego, a on objął ją ramieniem.– Tak jest, duszko, i nie będziemy się niczym martwili, tylko rozkoszowali rześkim, jesiennym powietrzem.– Nie mów do mnie „duszko” – zawrzała udawanym gniewem – bo ani nie mam osiemdziesiątki, ani nie jesteśmy mieszczanami z początku wieku.– Ależ oczywiście, moja duszko.A który konkretnie wiek masz na myśli?Zaśmiali się, on pocałował ją w czapkę, odwrócili się i zaczęli oddalać w stronę ulicy.– Mamo! Tato! – ryknęła Paulina.– Przyszliście mnie odwiedzić.Mnie i Anię, pamiętacie?! Mieszkamy tutaj! Mamo! Wracaj! Proszę!Oni jednak szli dalej, zadowoleni, jakby nic nie mieli tutaj do załatwienia.Ania rozpłakała się i przytuliła do nóg matki.– Mamusiu – zapytała – dlaczego babcia nie chce nas odwiedzić?Paulina otarła załzawione oczy i wzięła dziewczynkę na ręce, uśmiechając się zbyt promiennie, żeby było to szczere.– Och, nie martw się.Babcia z dziadkiem przypomnieli sobie o czymś ważnym i szybciutko musieli wrócić do domu.Ale jak tylko zrobią to coś ważnego, na pewno do nas przyjdą.A kto wie – teatralnie zawiesiła głos – może nawet zabiorą cię do siebie i będziesz mogła u nich zanocować.Co ty na to, hmm?Dalszy ciąg rozmowy zagłuszył głos Wiktora, który doszedł do siebie po zdarzeniu z plamą.– Więcej już się chyba dzisiaj nie dowiemy.Nie możemy wyjść, nie możemy niczego wyrzucić, nie możemy się z nikim porozumieć i najwyraźniej nikt nie chce do nas wejść.Poza tym jest jeszcze to – wskazał z obrzydzeniem na hydrant – to coś, o czym nie chcę pamiętać.Nie sądzę, żebyśmy dziś dowiedzieli się czegoś więcej, a nie ma sensu tutaj stać, napędzać sobie nawzajem strachu i podsycać panikę.Być może to jakiś rodzaj halucynacji, zbiorowej, tak jakby sugestii.Wyśpijmy się porządnie, odpocznijmy, a jutro zobaczymy, co dalej.W południe sprawdzimy, czy coś się zmieniło.Oby tak! A jeśli nie, to przede wszystkim zrobimy zebranie lokatorów [ Pobierz całość w formacie PDF ]
|
Odnośniki
|