[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Głosem, w którym przetrwały ślady wysokich dziecięcych tonów, nakazał chłopczykowi: – Jalla, jalla, pieniądze, funt, funt.– Tylko funty, tylko funty – zaczął wykrzykiwać chłopiec i jedynie drżenie warg i rąk świadczyło, że zauważył nadjeżdżającego dżipa.Postąpił kilka kroków naprzód.– Salam alejkum – odezwał się jak ktoś nawiedzony przez złego ducha.Helena prędko otworzyła portmonetkę, wyjęła jej zawartość i wysypała na rękę chłopca i do jego tekturowego pudełka.Nie poprosiła o nic z jego towarów.Zdumiony chłopiec cofnął się i zniknął, jakby połknął go jeden z kamiennych domów, a wraz z nim rozpłynął się w powietrzu starszy chłopak.W samochodzie Helena kręciła się niespokojnie, mrugając bez ustanku, jakby usiłowała powstrzymać wodospad łez, a jej skurczona twarz świadczyła, że cierpi nieznośny ból.Gideon i Szalom zauważyli, w jakim jest stanie, i starali się jakoś jej pomóc.– Chce ci się pić? Źle się poczułaś? Chcesz, żebyśmy pojechali gdzieś indziej? – pytali z troską.Ona milczała.Gideon poprosił Szaloma, by przyspieszył i wrócił najkrótszą drogą do Jerozolimy.Przez całą drogę mówiła, głównie do siebie.Zdania wydawały się poplątane,niezrozumiałe – a przede wszystkim brzmiały po niemiecku.Zaniepokojony Szalom natychmiast zwrócił się o pomoc do Boga, a Gideonowipowiedział:– Nie wolno rezygnować z wizyty pod Ścianą Płaczu.Tam się pomodli i zobaczy, że wszystko się jakoś ułoży.Gideon skinął głową i zgodził się.Do Ściany Płaczu Helena zbliżała się drobnymi, niepewnymi krokami.Jedną rękąprzyciskała do piersi zeszyt w twardej okładce, w drugiej kurczowo trzymała długopis.Stanęła na placyku przed Ścianą i z nieoczekiwaną energią zaczęła pisać coś na całej kartce.Gideon i Szalom trzymali się kawałek dalej, rozumiejąc, że to prywatna, sekretna prośba.Ja usiłowałam zajrzeć, ale ręce i ciało Heleny zasłaniały kartkę, a ona odepchnęła mnie wzrokiem.Udało mi się jedynie zauważyć, że pisała w obcym języku, że linia długopisu na papierze była nierówna, urywana, a litery wyjątkowo duże.Skończywszy, wyrwała ostrożnie kartkę z zeszytu, zwinęła ją i złożyła ciasno w malutki kwadracik.Podeszła do muru.Z widocznym niepokojem chodziła tu i tam, delikatnie opukująckamienie palcami wolnej ręki.Kiedy znalazła odpowiednią szczelinę, wepchnęła karteczkę na miejsce.Za radą Gideona wróciłyśmy do Tel Awiwu taksówką.W drodze kierowca dwa razy zatrzymywał się na poboczu.Helena wymiotowała.– Niech Bóg zachowa, obyśmy szybko dojechali, żeby tylko ta pani nie zeszła śmiertelnie– mamrotał do siebie za każdym razem, gdy widział w lusterku, jak Helena zwija się i krzywi z bólu na tylnym siedzeniu.Kiedy dotarłyśmy do domu, z trudem weszła po schodach.Twarz miała czerwoną irozpaloną, częściowo od słońca, a częściowo z gorączki.W domu czekała już Ita, mama Gideona, i pilnie wezwany lekarz.Swobodnie, płynną niemczyzną Helena opisała ze szczegółami wszystko, co sięwydarzyło, całą trasę naszej podróży.Lekarz zwrócił się do mnie i wyjaśnił, że musi minąć trochę czasu, ale w końcu się uspokoi.– Ze słów twojej mamy zrozumiałem, że byłyście dzisiaj na cmentarzu – powiedział z zatroskanym spojrzeniem.– A powrót z cmentarza – dodał, jak ktoś, kto wie, o czym mówi – zawsze jest trudny, to wszystko przez wspomnienia.Po mniej więcej tygodniu jej stan się poprawił i Helena mówiła jednocześnie po hebrajsku i niemiecku.Potem całkiem wyzdrowiała, porzuciła niemiecki i znowu zaczęła mówić wyłącznie po hebrajsku.Nigdy od tamtej pory nie wspominała o tym wyjeździe.I nigdy więcej nie mówiła po niemiecku.sierpień, lato 84– Pewnego razu, wiele lat temu – usłyszałam, jak Helena opowiada swojej wnuczce, która była wtedy niemowlęciem – wysłałam list do Boga.Napisałam, że stworzył cudowny świat, pogratulowałam Mu pomysłu i poprosiłam, by dodał do tego świata trochę więcej zdrowia, miłości i radości.Przy tej okazji wytłumaczyłam, że niespecjalnie przeszkadza mi zazdrość, nienawiść, a nawet głupota, ale zażądałam, by zobowiązał się do usunięcia wojen, żołnierzy i świętych miejsc.A to, majn tejere kind – podkreśliła – napisałam bardzo dużymi literami.Wnuczka, ssąca ogromny smoczek, była zainteresowana jedynie zaśnięciem.– Wiesz – ciągnęła Helena, przykrywając ją kocykiem – wydaje mi się, że On nigdy nie przeczytał mojego listu.– Ciszej dodała: – Bóg wie, dlaczego nie udało mi się napisać do Niego po hebrajsku, dlaczego wyszły mi tylko słowa po niemiecku.– Pochyliła się nad dzieckiem tak nisko, jak to tylko możliwe.– Jak dorośniesz, zrozumiesz, że to był błąd, bo Bóg od wielu lat nie przyjmuje od Żydów próśb po niemiecku.Umilkła na ułamek sekundy i dorzuciła szeptem, jakby do siebie:– Właściwie – szepnęła – nie słucha też próśb po polsku, rumuńsku, węgiersku… – i kolejno wymieniała coraz więcej języków, coraz więcej, aż jej wnuczka usnęła.Jak owce na rzeźmaj 1968Po wojnie sześciodniowej zniknęły piaski oddzielające nasze osiedle od reszty świata.Buldożery, koparki i robotnicy budowali drogi i wznosili budynki – zjawili się nowi mieszkańcy.Widywaliśmy ich w szkole, na skwerkach, w sklepie spożywczym i w przychodni.Byli inni.Nosili buty odsłaniające palce i paznokcie, krótkie spodnie i podkoszulki – bez koszul i bez krawatów; głowy przykrywali płóciennymi czapkami, zarówno dziewczyny, jak i chłopcy; nikt nie miał trwałej ani nie używał lakieru do włosów, nie było jarmułek ani kapeluszy.W ich mowie było pełno słów takich jak: ahlan, habibi, hej.Obco brzmiały dla nas ich imiona: Acmaut, Herut, Amikam, Amiel, Joram i Curael.Mieli swoje wojny i swoich bohaterów.Nie milczenie, jak na naszym osiedlu, lecz opowieści o ojcu żołnierzu, ojcu lotniku, babci pionierce, matce, która służyła w Palmachu ze stenem w ręku.Wszyscy mieli też przeszłość, i to nie zwyczajną, ale chwalebną [ Pobierz całość w formacie PDF ]
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie istnieje coś takiego jak doskonałość. Świat nie jest doskonały. I właśnie dlatego jest piękny.