[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Mały nie jest uciekinierem.Raczej ofiarą porwania.- Nie zachowywał się jak porwany.- A jak się zachowywał?- Był przerażony.Ale nie bał się tamtych dwojga.Szedł z nimi bez oporu.- Dokąd go zabrali?- Do auta.- To wiem.Kto po nich przyjechał?- Postawna kobieta w kapeluszu kowbojskim.- Skąd wiedziała, że tu są?- Pozwoliłem dziewczynie zadzwonić od siebie.Skąd mogłem wiedzieć.- Nie może pan sprawdzić, dokąd dzwoniła?- W jaki sposób? Chyba że się łączyła przez międzymiastową.Spróbuję.Poczłapał w kierunku chodnika osłaniając twarz przed zacinającym piaskiem.Poszedłem za nim do pawilonu przy wjeździe.Wszedł do środka zadzwonić, a ja czekałem na zewnątrz.Po jakimś czasie wyszedł kręcąc głową i rozkładając bezradnie ręce.- W centrali nie ma żadnego śladu.- Z policją pan rozmawiał?- Przyjechali i pojechali.Kapitan z biura szeryfa w Petroleum City.Zjawił się po odjeździe całej trójki.Zszedłem ponownie na zdradliwy skraj oceanu, żeby popatrzeć jeszcze raz na „Ariadnę”.Trzepotała się na przyboju jak ptak nie mogący się wzbić na skrzydłach oblepionych ropą: Obejrzawszy się stwierdziłem, że starszy z dwu chłopców podszedł cicho po piasku.- Przykro, jak taki jacht się marnuje - powiedział.- Ciarki człowieka przechodzą.- Co się właściwie stało?- Motor wysiadł.Tak twierdzi ten z bródką.Nim zdążył postawić żagle, wiatr rzucił jacht na mieliznę.Maszt poszedł od uderzenia.Widzieliśmy obaj z bratem.Wypłynęliśmy i ściągnęliśmy ich na deskach surfingowych.- Nikomu się nic nie stało?- Tylko Bródce.Zerwany takielunek wyrżnął go w rękę.- A co z małym?- W porządku.Zimno mu było, więc brat pożyczył mu swój pled.Trząsł się biedak, jakby miał nigdy nie przestać.Nie przesadzam.Chłopiec sam drżał z zimna, ale zachowywał stoicką postawę niczym syn prymitywnego plemienia poddawany rytuałowi inicjacji.- Dokąd pojechali? - zapytałem.Zlustrował mnie jeszcze raz nieufnym wzrokiem.- Kim pan jest? Tajniakiem? i- Detektywem prywatnym.Chcę odnaleźć chłopca.- Bródkę?- Nie, małego.- Mówiąc o porwaniu, mówił pan.tak jak jest?- Tak.- To oni nie są rodzeństwem? Tak mówili.- Co jeszcze mówili?- Bródka mówił, że pan.że go poszukują za strzykanie się.Czy to prawda?- Nie, chcę tylko odzyskać małego.Jego ojciec został wczoraj zamordowany.- Przez Bródkę?- Możliwe.Nie wiem.Chłopiec odszedł, zamienił kilka słów z bratem i zawrócił w moją stronę.Spotkałem go w pół drogi.- Co to za tajemnice?- Chciałem tylko sprawdzić u brata.Dziewczyna powiedziała, żeby odebrać koc w Petroleum City.Ma go zostawić w recepcji motelu Yucca Tree Inn.Jadąc do Petroleum City, mijałem całe pola wież wiertniczych i szybów naftowych.Dalej na horyzoncie majaczyły wyrzutnie rakietowe Bazy Lotniczej Yandenberga.Samo Petroleum City było prowincjonalnym miasteczkiem, które dzięki gwałtownej koniunkturze rozlało się poza pierwotne granice milami tandetnych osiedli, zastygłych w lodowiec pospolitości.Motel Yucca Tree Inn rozrósł się w ciągu tych piętnastu lat, sprzed których pochodziła widokówka.Usytuowany” na południowym skraju miasta, zajmował trzy boki niewielkiego kwartału, którego czwarty bok był zamknięty przez ośrodek konferencyjny.Ruchome litery na daszku nad głównym wejściem reklamowały „Befsztyki, homary, muzyka non-stop”.Już parkując samochód przed motelem, słyszałem westernową melodię jak przedśmiertny lament ginącego pogranicza.Kobieta w recepcji ubrana była jak parodia kowboja - w jaskrawą pasiastą bluzkę i szerokoskrzydły kapelusz z imitacją nie garbowanej skóry zamiast wstążki.Miała przyjazne rozłożyste ciało, z którym mimo lat praktyki nie bardzo zdaje się wiedziała, co począć.- Nie zostawił ktoś u pani pledu? - zapytałem.- Mokrego?Zlustrowała mnie bez uśmiechu.- To nie pan pożyczał Susie pled.- Nie twierdzę, że ja.Susie jest?- Nie, pojechali dalej.- Zastygła z rozchylonymi wargami, jakby nagle ogarnięta wątpliwościami.- Miałam o tym nie mówić.- Kto tak powiedział?- Pan Crandall.- Lester Crandall?- Tak.Jest właścicielem motelu.- Chciałbym z nim pomówić.- O czym?- O jego córce.Jestem detektywem prywatnym.Byłem wczoraj u niego w Pacific Palisades.Działamy wspólnie.- Nie ma go tu.- Powiedziała pani, że zabronił pani o tym mówić.- Przez telefon.Rozmawiałam z nim przez telefon.- Kiedy?- Przed paroma godzinami.Jak tylko Susie zadzwoniła z Zatoki Wydmowej.Kazał mi ją tutaj zatrzymać do swego przyjazdu.Łatwo mu mówić.Ledwo się odwróciłam, wskoczyli w auto i tyle ich widziałam.- W którym kierunku pojechali?- W stronę San Francisco.Zrobiła wielkim palcem ruch autostopowicza wskazującego kierunek jazdy.Wziąłem od niej numer samochodu.- Zawiadomiła pani policję? - zapytałem.- Po co? To auto pana Crandalla.Nie życzy sobie, żeby w to wciągać policję.- Kiedy go się pani spodziewa?- Lada chwila.- Jej mina świadczyła, że nie spieszy jej się do spotkania.- Jeśli ma pan u niego chody, niech pan mi wyświadczy przysługę, dobrze? Niech pan mu powie, że robiłam, co mogłam, ale mi uciekła.- Dobrze.Jak pani, się nazywa? Ja Lew Archer.- Joy Rawlins.Ale chyba będę musiała zmienić imię na Sorrow - dorzuciła takim tonem, jakby powtarzała odgrzewany dowcip.- Niech pani tego nie robi.Mogę panią zaprosić na jednego?- Niestety, musze pilnować recepcji.Ale dziękuję za zaproszenie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
|
Odnośniki
|