[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jeśli nie masz nic przeciwko temu.Gathmor chrząknął z niechęcią.–Wydawało mi się, że dostrzegam kątem oka, jak minstrel skacze – ciągnął Rap, całkowicie mijając się z prawdą.– Ale jeśli sądzisz, że to zbyt niebezpieczne…–Możemy podjąć takie ryzyko.Wskakuj.Piroga była niedorzecznie niezgrabna.Nieustannie nabierała wody.Było to jednak lepsze niż płynąć czy iść na piechotę.Gdy tylko minęli następny przylądek, dalekowidzenie Rapa wykryło Jalona, który leżał rozciągnięty na małej połaci piasku.Nie był ranny.Wyraził wylewnie wdzięczność za uratowanie.Przepowiednia przeszła próbę pomyślnie.Trójka zebrała się już w komplecie.Zaczął się odpływ.Po chwili ciężka piroga mknęła na południe, niebezpiecznie przeładowana.Jalon celowo wyskoczył za burtę Krwawej Fali w ślad za pozostałymi jeńcami.Był to z jego strony zaskakujący akt odwagi bądź desperacji.Choć domyślił się już, że ta odludna kraina musi być Smoczą Ziemią, najwyraźniej nie połączył tego faktu z wizją w zaklętej wnęce.Każdy z pozostałych czterech uczyniłby to, ale Jalon słynął z niepraktyczności.Kiedy pojawi się smok, wezwie Sagorna.Przepowiednia się spełni.Rap dowie się wreszcie, czym to się skończy.Gathmor nic na ten temat nie wiedział.Jego wyłącznym celem była obecnie zemsta na Kalkorze.Nie interesowały go smoki.Faun był więc jedynym, który zdawał sobie sprawę, co się wydarzy.Miał też własne ambicje.Wyglądało na to, że dla odmiany na niego przyszła kolej, aby być bezlitosnym.Od chwili, gdy spotkał nocą w Obserwatorium ogniowe pisklę Jasnej Wody, wiedział, że jego panowanie nad zwierzętami rozciąga się również na smoki.Sagorn nie domyślał się tego, podobnie jak jego czterej zmiennicy.Żadnego z nich tam nie było.Rap dostrzegał sposób, w jaki będzie mógł w bliskiej przyszłości wykorzystać tę sytuację celem uzyskania pewnej informacji.Musi udać przerażonego na tyle dobrze, by oszukać Sagorna.To mogło być trudne zadanie, gdyż oczywiście nie będzie mu groziło żadne niebezpieczeństwo.3Małe sioło nie miało nazwy.Liczyło niewielu młodzieńców, a jeszcze mniej dzieci.Jego mieszkańcy byli z reguły starzy bądź w średnim wieku.Zgodnie z przepowiednią Gathmora stanowili prawdziwą zbieraninę: masywni trollowie, wysocy jotnarowie, przysadziści impowie oraz paru faunich mężczyzn przypominających niższe, szczuplejsze wersje samego Rapa, a także ludzie niewątpliwie mieszanej krwi.Z zaciekawieniem obserwował za pomocą dalekowidzenia jedną z kobiet, którą pospiesznie odprowadzało dwóch mężczyzn.Ukryli ją przed nieznajomymi w najdalszej z chat i zostali tam z nią, jak gdyby jej pilnowali.Wśród dorosłych znacznie więcej było mężczyzn niż kobiet.Liczni przedstawiciele obu płci nosili piętna wskazujące, że w zewnętrznych prowincjach Imperium nadal utrzymywało się niewolnictwo.Wszyscy sprawiali wrażenie zobojętniały – być może z powodu chorób, ubogiej diety lub po prostu nadmiernego wysiłku.Ludzie i otoczenie – wszystko cuchnęło rybami.Na granicy obszaru oświetlonego przez ognisko trzem nagim rozbitkom kazano się zatrzymać przed najeżonym wałem włóczni i toporów ściskanych mocno w męskich dłoniach.Żądanie poparte było błyskiem gniewnych, nieufnych oczu widocznych na skrytych w cieniu twarzach.Gathmor opowiedział im swą historię, a przynajmniej te jej fragmenty, które miały znaczenie.Przez kilka pełnych niepokoju minut Rap zastanawiał się intensywnie nad liczbą tubylców.W tych okolicach panowało bezprawie.Liczyła się tylko brutalna siła.Widział nędzę tych ludzi.Wyczuwał ich złość.Kim był, by przychodzić żebrać pod takie drzwi?Nagle zza pierścienia mężczyzn dobiegł głos jakiejś kobiety.–Nieznajomi, czy przynosicie metal?–Nie mamy metalu! – odparł Gathmor.– Ani w ogóle nic, jak widzicie.–W takim razie witajcie.Bez sprzeciwu, lecz z pewnością również bez entuzjazmu, mężczyźni zaakceptowali jej decyzję i opuścili broń.Podano gościom ubrania i dopuszczono ich do grupy.Rap wkrótce przyłączył się do wielkiego kręgu ludzi.Siedzieli ze skrzyżowanymi nogami w jednym szeregu wokół centralnego ogniska.Pożywienia, jakie mu podetknięto pod nos było niewiele – ryby i pieczone korzonki – lecz czuł się winny, iż przyjął nawet to, mimo że był głodny.Jego skąpa porcja była większa od innych.Dostrzegał też wychudzone dzieci kryjące się za plecami dorosłych i spoglądające stamtąd na przybyszów z posępnym zachwytem.Pomyślał, że im jedzenie jest bardziej potrzebne niż jemu.Budynki stojące na granicy oświetlonego blaskiem ogniska obszaru były walącymi się ruderami, zbudowanymi z wyrzuconego na brzeg drewna oraz wikliny.Iskry i dym uniosły się w górę, ku zwisającym nad głowami ludzi, słabo widocznym gałęziom.Skądś dobiegał szmerek strumienia zmierzającego ku morzu.Noc była ciemna i parna.W powietrzu unosiły się chmury owadów.W oddali fale biły o brzeg w nie kończącym się, jednostajnym podzwonnym.Naprzeciwko Rapa siedział Gathmor.Spoczywał obok wiedzącej sioła – zgrzybiałej półtrollki imieniem Nagg.Była to niewątpliwie najbrzydsza osoba, jaką Rap w życiu widział – olbrzymka o obwisłej skórze, krzywych kościach oraz nielicznych zębach i włosach.Gathmor i Jalon kiepsko sobie poradzili z ukryciem wesołości na wieść o wiedzącym trollu, Rap jednak podejrzewał, że za tą koszmarną karykaturą twarzy może się kryć wiele chytrości.Na Tancerzu Burzy uważał Balasta za swego przyjaciela i jednego z najlepszych ludzi na pokładzie.W Durthingu doszedł do wniosku, że trollowie rzadko bywają tacy głupi, jakich często udają.Nagg sama podjęła decyzję o wpuszczeniu Gathmora i jego towarzyszy.Wieśniacy usłuchali jej natychmiast, jak gdyby opinii trollki można było zaufać.Kiwała głową, cmokała i śliniła się, gdy Gathmor wyjaśniał jej, dlaczego musi pospiesznie wyruszyć do Puldarnu, by ostrzec imperialną flotę przed piratami.Jego próby okazania przyjaźni wypadła jednak pompatycznie.–Nie powiem, że was spotkaliśmy – oznajmił.– Nie zdradzimy tej wioski.Nagg zaskrzeczała z uciechy, napychając sobie jednocześnie usta rybą [ Pobierz całość w formacie PDF ]
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie istnieje coś takiego jak doskonałość. Świat nie jest doskonały. I właśnie dlatego jest piękny.