[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Obie Marie, dwóch apostołów i Rzymianin u stóp krzyża wyglądają, jakby zastanawiali się wspólnie, czy zacznie padać.Brubeck pyta:– Jesteś katoliczką, prawda?Zaskakuje mnie, że w ogóle o tym myślał.– Moja mama jest Irlandką.– Czyli wierzysz w niebo i w Boga?Przestałam chodzić do kościoła w zeszłym roku.To była największa kłótnia między mną i mamą, aż do dzisiejszej porannej awantury.– Jakoś dostałam alergii.– Wujek Norm mówi, że religia to tylko duchowy paracetamol.I mam nadzieję, że ma rację.Bo o ile Bóg nie organizuje nam po przybyciu do raju przeszczepu osobowości, niebo musi oznaczać niekończący się obiad z rodziną, w tym z wujkiem Trevem.A dla mnie, niestety, tak raczej wygląda piekło.– Czyli wujek Trev to nie do końca wujek Norm?– Są jak ogień i woda.Wujek Trev to starszy brat mojego ojca.„Mózg wszystkich operacji”, jak mówi, zresztą zgodnie z prawdą, bo jest na tyle cwany, że do brudnej roboty zaprzęga takich frajerów jak ojciec.Jeśli włam się udał, wujek zajmuje się paserką, ale jeśli cokolwiek się wywróciło, udaje, że jest z teflonu i nic do niego nie przywiera.Próbował nawet przystawiać się do mojej mamy, kiedy tata poszedł siedzieć.Między innymi dlatego przenieśliśmy się do Gravesend.– Jakaś totalna menda.– Owszem, cały wujek Trev.– Psychodeliczno-owocowa poświata na twarzy Brubecka przygasa, w miarę jak zachodzi słońce.– Ale kto wie, gdybym umierał w hospicjum, może chciałbym tyle duchowego paracetamolu, ile tylko mają.Opieram dłoń na balustradzie przed ołtarzem.– A jeśli.a jeśli niebo istnieje naprawdę, ale pojawia się tylko w przebłyskach, w krótkich chwilach? Jeśli na przykład niebo to szklanka wody w upalny dzień, kiedy umierasz z pragnienia, albo kiedy ktoś jest dla ciebie miły zupełnie bez powodu, albo.– Naleśniki mamy z sosem „Toblerone”; tata, który wbiega z baru na górę tylko po to, żeby powiedzieć mi „dobranoc, pchły na noc”; albo kiedy Jacko i Sharon na każde urodziny śpiewają „Sto wad, sto wad, nie żyje, żyje nam” i sikają ze śmiechu, chociaż to wcale nie jest śmieszne; i Brendan, który swój stary adapter oddaje mnie zamiast jednemu z kumpli.– Niebo chyba nie jest jak obraz, który już wisi na ścianie na zawsze, ale raczej jak.Jak najpiękniejsza piosenka na świecie, ale człowiek za życia słyszy ją tylko od czasu do czasu, w urywanych fragmentach, z przejeżdżających samochodów albo.z okien na piętrze, kiedy akurat szuka drogi.Brubeck patrzy na mnie, jakby naprawdę słuchał, co mówię,I, no, kurde, cała się czerwienię.– Co się tak gapisz?Zanim ma czas odpowiedzieć, w drzwiach słychać chrobotanie klucza.Sekundy w zwolnionym tempie przepływają obok mnie, jak sznur nawalonych balangowiczów robiących w tańcu węża.Brubeck i ja nagle stajemy się Flipem i Flapem, Starskym i Hutchem, i dwiema połówkami konia z teatrzyku, a on wpycha mnie przez drewniane drzwi za organami do wysokiego pomieszczenia o dziwnym kształcie, z drabiną prowadzącą do klapy w suficie.To chyba zakrystia, a drabina musi prowadzić na dzwonnicę.Brubeck nasłuchuje przez szparę w drzwiach.Nie ma stąd innego wyjścia.Jest tylko coś w rodzaju schowka w jednym z rogów.Zbliżają się do nas co najmniej dwa męskie głosy.I chyba słyszę też trzeci, kobiecy.Cholera.Patrzymy na siebie z Brubeckiem.Rozwiązania są trzy: zostać tu i spróbować się jakoś wyłgać; ukryć się w schowku; albo wdrapać się pędem po drabinie, w nadziei że klapę da się otworzyć, a oni za nami nie wejdą.Ale najpewniej i tak nie zdążylibyśmy już teraz na drabinę.Nagle Brubeck wpycha mnie do schowka, sam wciska się za mną i usiłuje domknąć drzwi.Schowek jest znacznie ciaśniejszy, niż się wydawało z zewnątrz – czuję się, jakbym chowała się w ustawionej pionowo połówce trumny, i całym ciałem przygniata mnie chłopak, z którym wcale nie zamierzałam się obściskiwać [ Pobierz całość w formacie PDF ]
|
Odnośniki
|