[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W ten sposób zawędrowaliśmy aż do zoo.Raz tylko zdenerwowałem się, kiedy przejeżdżał piętrowy autobus i zasłonił mi widok na przeciwległy chodnik, tak, że przez chwilę nie wiedziałem, co się dzieje z Phoebe.Ale gdy znaleźliśmy się wreszcie u wejścia do zoo, krzyknąłem poprzez jezdnię: „Phoebe!Ja idę do zoo! Chodź ze mną!” Nie patrzyła na mnie, ale wiedziałem, że usłyszała, a kiedy schodząc po schodach obejrzałem się, zobaczyłem, że Phoebe przechodzi przez ulicę i dalej idzie moim śladem.W zoo nie było tłoku z powodu szkaradnej pogody, ale trochę ludzi zebrało się nad basenem, w którym pływały foki.Zamierzałem minąć to miejsce, ale Phoebe zatrzymała się, chciała widać przyjrzeć się karmieniu fok, bo właśnie jakiś facet rzucał im ryby.Zawróciłem więc, stanąłem sobie za plecami małej i spróbowałem niby od niechcenia połączyć ręce na jej ramionach.Phoebe jednak ugięła kolana i wymknęła mi się natychmiast.Bywa okropnie zawzięta, jeżeli jej coś strzeli do głowy.Stała cały czas, póki foki nie przestały jeść, a ja stałem tuż za nią.Nie próbowałem już więcej kłaść rąk na jej ramionach ani zaczepiać jej, bo gdybym to zrobił, pewnie by mi uciekła na amen.Dzieci mają swoje dziwactwa.Trzeba dobrze uważać, żeby ich nie spłoszyć.Kiedy w końcu odeszliśmy od fok, Phoebe nie chciała iść ze mną, ale trzymała się w pobliżu.Ja szedłem jednym skrajem chodnika, ona - drugim.Nie było to wielkie osiągnięcie, ale bądź co bądź postęp; nie dzieliło nas już pół świata jak przedtem.Zawędrowaliśmy tak w głąb zoo, do misiów, na tę ich górkę, ale nie bawiliśmy tam długo, bo niewiele było do oglądania.Tylko jeden niedźwiedź - polarny - pokazał nos, drugi - ten brunatny - siedział w swojej jaskini i nie chciał z niej wy leźć.Ledwie można było dostrzec jego zad.Tuż obok mnie stał malec w kowbojskim kapeluszu, który mu wpadał na oba uszy, i powtarzał w kółko” „Niech tatuś mu każe wyleźć.Tatusiu, niech tatuś mu każe.” Spojrzałem na Phoebe, ale nie chciała się roześmiać.Dzieci, kiedy się obrażą, takie już są.Ani się nie śmieją, ani nic.Zostawiliśmy w spokoju misie i wyszliśmy z zoo, a potem przecięliśmy wąską uliczkę i weszliśmy do parku przez jeden z tych małych tuneli, gdzie zawsze trochę śmierdzi, bo ludzie tam się załatwiają.Tędy prowadziła droga do karuzeli.Phoebe wprawdzie wciąż jeszcze nie odzywała się, szła jednak teraz tuż, tuż koło mnie.Niby żartem spróbowałem chwycić za patkę, którą miała z tyłu na płaszczu, ale mi na to nie pozwoliła.Puknęła: „Łapy przy sobie!” Wciąż jeszcze gniewała się na mnie, trochę jednak mniej niż przedtem.Tak idąc zbliżaliśmy się coraz bardziej do karuzeli i już dolatywała nam do uszu zwariowana muzyczka, która tam zawsze przygrywa.Grali „O, Marie!” - tę samą piosenkę, którą stąd pamiętałem sprzed stu lat, z czasów, kiedy to ja byłem mały.Najsympatyczniejsze w karuzeli jest właśnie to, że stale grają te same piosenki.- Myślałam, że karuzela w zimie jest nieczynna - powiedziała Phoebe.Nareszcie się odezwała! Pewnie chwilowo zapomniała, że jest na mnie obrażona.- Może ją uruchomili z powodu świąt - zauważyłem.Nic już na to nie odpowiedziała.Pewnie sobie przypomniała, że jest na mnie obrażona.- Chciałabyś się przejechać? - spytałem.Wiedziałem, że ma ochotę.Kiedy jeszcze była malutka i chodziliśmy do parku we czwórkę.- D.B., Alik, ja i ona - szalała za karuzelą.Nie mogliśmy jej ściągnąć z tej cholernej machiny.- Za duża jestem - powiedziała.Nie spodziewałem się, że mi odpowie, ale odpowiedziała.- Wcale nie uważam - odparłem.- Jazda! Poczekam na ciebie.Jazda!Byliśmy na miejscu.Kilkoro dzieci jeździło na karuzeli, a ich rodzice stali wkoło albo siedzieli na ławkach.Niewiele myśląc podszedłem do okienka i kupiłem dla Phoebe bilet.Wręczyłem jej.Stała tuż przy mnie.- Masz - powiedziałem.- Czekaj.Oddam ci przy sposobności resztę twoich pieniędzy.Wyciągnąłem z kieszeni wszystko, co mi zostało z pożyczonej od Phoebe forsy.- Zatrzymaj to! Przechowaj mi tę forsę - zawołała.I dodała: - Proszę: Kiedy ktoś mówi do mnie: „Proszę!” - zawsze mnie to okropnie przygnębia.Czy Phoebe, czy ktoś inny - wszystko jedno.Więc i tym razem, przygnębiło mnie to jej: „Proszę!” Ale schowałem forsę z powrotem do kieszeni.- A ty nie przejechałbyś się także? - spytała.Popatrzyła na mnie jakoś dziwnie.Widać było, że już jej złość przeszła.- Może następną rundę.Teraz wolę patrzeć, jak ty będziesz jeździła - powiedziałem.- Bilet masz?- Mam.- No, to idź [ Pobierz całość w formacie PDF ]
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie istnieje coś takiego jak doskonałość. Świat nie jest doskonały. I właśnie dlatego jest piękny.