[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Doprawdy? - Rupert podnosi rękę i przygląda się niebieskim literom wyhaftowanym na mankietach własnej koszuli, jakby zdumiał go fakt ich posiadania.- A ty, Adrianie? - dopytuje się Tag.- Też je masz?- Co? A, nie, nie mam, niestety.Tag spogląda nia niego ze zdawkowym współczuciem.- To bez znaczenia.Możesz przecież nie dbać o takie rzeczy.Adrian podnosi wolno wzrok znad szerokiego kieliszka, potem przeciąga palcem po dolnej wardze, maskując ziewnięcie.- Kiedyś bardzo chciałem je mieć - mówi w końcu.Wzdycha ostentacyjnie, potem upija kolejny łyk urodzinowego kruga.- Naprawdę? I co sprawiło, że zmieniłeś zdanie? - Tag nie mogłaby zdradzać większego zainteresowania, gdyby Adrian był dyktatorem mody.- To długa historia - mówi Adrian.- Ale spróbuję się streszczać.Pewnego wieczoru, mogłem mieć wtedy piętnaście lat, ojciec zadzwonił do mnie do szkoły, żeby umówić się na lunch i wizytę u swojego krawca.Sporo urosłem przez ostatni rok i ojciec doszedł do wniosku, że osiągnąłem już maksymalny wzrost.Jego przewidywania okazały się słuszne.- Pamiętam to - wtrąca Rupert.- Zjedliśmy lunch w Mayfair, w małej włoskiej restauracyjce, gdzie wszyscy go znali.Linguini pasipillo.Dziwne, jak pewne rzeczy potrafią utkwić człowiekowi w pamięci.Poszliśmy do jego krawca na Bury Street, zostałem obmierzony i spędziliśmy pół godziny przeglądając katalogi wzorów.Ojciec zdawał się nigdzie nie spieszyć, rzecz zupełnie niezwykła podczas jego wizyt w Londynie.Wybrałem chyba z tuzin koszul, starając się wytargować jedną w paski zamiast konserwatywnej białej, jaką zdaniem ojca powinien nosić chłopiec w moim wieku.Nigdy nie był specjalnie odważny w ubiorze.Powiedział mi kiedyś, że wychowano go zgodnie z zasadą: jeżeli minąłeś mężczyznę na Berkeley Square i pięć minut później potrafisz sobie przypomnieć, co miał na sobie, oznacza to, że był źle ubrany.W każdym razie byłem tak zdenerwowany u tego krawca, jak chyba nigdy w życiu.- Dlatego, że chciałeś coś odważniejszego - pyta Lucina.- Och, nie! Ponieważ pragnąłem czegoś innego, ale bałem się poprosić.Wiecie, jak to jest, kiedy człowiek chce coś powiedzieć, ale nie wie, jak zacząć.- W moim przypadku jest to zawsze seks - mówi Ralph.- Czy ona będzie chciała zrobić to, na co ja mam ochotę - teraz i tutaj, pal licho wcześniejsze ustalenia? Ale u krawca, z ojcem.- W tym wypadku - śmieje się Adrian - pragnąłem tych haftowanych monogramów, jakie mieli chłopcy w szkole.Dokładnie takich, jakie ma Rupert: małe drukowane litery na rękawie lub prawej kieszeni koszuli.W tamtych czasach było to naprawdę coś: jak opalenizna w zimie, albo własne zdjęcie w „Tatlerze".No wiecie - szpan! W końcu zebrałem się jednak na odwagę.„Ojcze - wyrzuciłem z siebie - niektórzy moi koledzy mają inicjały wyhaftowane na koszulach i uważam, że to wygląda bardzo elegancko.Zastanawiałem się, czy też nie mógłbym ich mieć." Nie wyobrażacie sobie, jaką ulgę sprawiło mi wypowiedzenie tych słów!- A co na to twój ojciec? - pyta Wiley.Adrian waha się, ze szklanką w pół drogi do ust.- Spojrzał mi prosto w oczy, łagodnie, bez gniewu, i powiedział: „Adrianie, jeżeli potrzeba ci inicjałów na koszuli, żeby inni wiedzieli, kim jesteś, to oczywiście otrzymasz je."- Druzgocąca odpowiedź!- Wcale tak nie uważałem.- Nie? - pyta Julia.- To było jak odkrycie jakiejś oczywistej prawdy.- Czy od tamtego czasu zamówiłeś coś z inicjałami? - pyta Lucinda.-Nie.- Wolno spytać, jakie są twoje inicjały? - indaguje Tag.- A.F.H.M.L.Adrian Frederick Henry Midleton-Lygham.- Zgadzam się z twoim ojcem.Wiley ma tylko trzy litery.Jego pełne nazwisko brzmi Wiley Augustus Ryan, W.A.R., co już stanowi pewną deklarację.- Bardzo ważną deklarację - przyznaje Ralph.Rozlega się pojedyncze uderzenie.Wskazówki zegara-planetarium stojącego na stoliku w alkowie wskazują dziewiętnastą trzydzieści.Mosiężny wszechświat ponad tarczą ukazuje położenie planet układu słonecznego względem Saturna.- Zaniedbujemy cię - zwraca się Rupert do Wiley Ryana, stwierdziwszy, że gość ma pusty kieliszek.- Och, nie martw się.Nie twoja wina.Przecieka od góry.- Pozwolisz.- Wiesz, czego bym się chętnie napił, jeżeli nie sprawi to kłopotu? Martini.Ze wstydem przyznaję, że mam taki brzydki zwyczaj - jedno wytrawne martini z cytryną, jeśli to możliwe.- Z dżinem czy z wódką? - pyta dalej Rupert.- Z dżinem, proszę.Kojący efekt jałowca i tak dalej.Adrian szybko podejmuje temat.- Nie wolno zapominać o kolendrze.Trudno również przecenić znaczenie kosaćca, a także dzięgielu i kasji.Niestety, ja nie mogę znieść zapachu dżinu, wiecie, co mam na myśli.- Nie zważając na niezręczną ciszę, jaka zapanowała po jego wystąpieniu, rusza w stronę szafki z alkoholami, najwyraźniej z zamiarem zastąpienia Ruperta w roli barmana.Mahoniowa szafka z czasów regencji jest dość zmaltretowanym meblem, którego przeszklone drzwiczki zasłania od środka plisowany surowy jedwab.Sfatygowany zawias skrzypi przenikliwie, kiedy Adrian otwiera prawe skrzydło.- Rozwiązaniem jest.uwaga, proszę państwa! Rozwiązaniem jest centymetr noilly pratt, nie więcej, dwa centymetry dżinu i odrobina wódki towarzysza Smirnoffa.Wszystko to należy wlać do shakera, dodać lodu i dokładnie wymieszać [ Pobierz całość w formacie PDF ]
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie istnieje coś takiego jak doskonałość. Świat nie jest doskonały. I właśnie dlatego jest piękny.