[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Trochę, ledwo widocznie, marszczył wargi.Milczał jednak, a oczy mu płonęły jak dwa żużle.Le Beau gapił się zdziwiony.Uczuł naraz nowy wstrząs, lecz nie była to zadowolona chęć zemsty.Nigdy dotąd nie widział w sidłach wilka, rysia lub lisa, który by się zachowywał w ten sposób.Nigdy nie widział psich ślepi o takim wyrazie.Na chwilę wstrzymał dech.Netah sunął naprzód stopa za stopą, a potem niemal cal za calem.Trzy metry, dwa, jeden, a Miki wciąż ani drgnął, ani nawet mrugnął okiem.Wreszcie z okropnym rykiem Netah skoczył.To, co się stało później, było najdziwaczniejszą rzeczą, jaką Le Beau oglądał kiedykolwiek.Tak szybko, że oczy trapera ledwo dostrzegły ruch, Miki przemknął pod brzuchem Netaha, skręcił, wlokąc za sobą łańcuch sideł, i porwał wilczura za gardło.Runęli obaj, a Le Beau miął w garści kij i patrzał jak urzeczony.Słyszał okropny zgrzyt kłów i wiedział, że to kły dzikiego psa; słyszał charkot, przechodzący zwolna w rozpaczliwy jęk konania, i wiedział, że dźwięk ten płynie z piersi Netaha.Krew uderzyła mu do głowy.Radosne uniesienie zmąciło mu oczy.— Tonnerre de Dieu! Ależ on morduje Netaha! — wrzasnął.— Non, nigdy nie widziałem takiego psa! Zostawię go przy życiu! Będzie walczył z poosem Duranta w faktorii nad jeziorem O'God.A do diabła!.Jeszcze minuta a Netah by zginął.Le Beau podniósł kij i ruszył naprzód.Wpijając kły coraz głębiej w gardło wilczura, Miki kątem oka dojrzał nową groźbę.Rozluźnił szczęki i w chwili, gdy kij opadał, skoczył w bok.Tylko połowicznie uniknął ciosu.Uderzenie trafiło go w łopatkę i rzuciło na ziemię.Błyskawicznie porwał się na nogi i runął na człowieka.Le Beau był mistrzem we władaniu kijem.Używał go bezustannie, i tym razem, zamachnąwszy się, ze straszliwą siłą ugodził psa w łeb.Z nozdrzy i pyska Mikiego trysnęła krew.Pociemniało mu w oczach.Skoczył raz jeszcze i znów kij go dosięgnął.Usłyszał dziki krzyk radości.Trzeci raz, potem czwarty i piąty padał pod ciosami maczugi.Le Beau już się nie śmiał; wymachiwał pałką z wyrazem prawie lęku w oczach.Za szóstym razem kij chybił i zęby psa szczęknęły u piersi człowieka, rwąc jak papier grubą koszulę i kurtę oraz pozostawiając na skórze krwawą szramę.Jeszcze parę cali i rozszarpałby mu krtań.Le Beau wrzasnął dziko.Uczuł bliskość śmierci.— Netah! Netah! — krzyknął, obłędnie wymachując kijem.Netah nie reagował na wołanie pana.Może w tej chwili właśnie pojął, że to człowiek uczynił z niego potwora.Las wkoło rozwierał wrota ku wolności.Gdy traper krzyknął ponownie, Netah umykał w dal, krwawiąc co krok — i Le Beau nie zobaczył go już nigdy więcej.Zapewne przystał do wilczego stada, gdyż Netah był w trzech czwartych wilkiem.Le Beau raz jeszcze zamachnął się kijem i chybił haniebnie.Uratował go czysty przypadek.Łańcuch sideł zaczepił o pień i Miki wywrócił się w chwili, gdy jego gorący dech owiewał niemal gardło człowieka.Padł na bok.Nim zdołał wstać, kij wtłoczył mu głowę w śnieg.Świat pociemniał w oczach.Nie mógł się już ruszyć.Półmartwy, wciąż jeszcze słyszał nad sobą zdyszany, triumfalny śmiech Jacka Le Beau.WYZWOLENIEJuż o zmierzchu Nanetta dostrzegła męża, wychodzącego spośród drzew i wlokącego po śniegu jakiś ciężar.Gdy Jack Le Beau po raz pierwszy wspomniał przy niej o dzikim psie, Nanetta prawie nieświadomie poczuła gorącą sympatię dla bezdomnego zwierzęcia.Niegdyś, jeszcze nim została matką, polubiła psa.Tylko ten pies dał jej poznać prawdziwą przyjaźń, ale „Potwór", wyrafinowanie okrutny, odebrał go jej.Nanetta z czasem zdołała namówić sukę, by umknęła w las, na swobodę, tak jak to dziś uczynił Netah.Teraz zaś modliła się prawie, żeby dziki pies mógł uniknąć zemsty jej męża.Kiedy Le Beau podszedł bliżej, zobaczyła, że wlecze on za sobą sanki zbite z czterech konarów; a gdy po chwili spostrzegła leżący na nich ciężar, wydała głośny okrzyk.Łapy Mikiego były uwiązane do sań tak silnie, że nie mógł się wcale ruszyć.Szyję opasywał mu sznur również umocowany do poprzecznych drążków, a wokół pyska miał kaganiec z mocnych rzemieni.Le Beau ubezpieczył jeńca w ten sposób, nim pies oprzytomniał po otrzymanych razach.Kobieta patrzyła z zapartym tchem.Widziała już niejednokrotnie, jak traper bił zwierzęta, ale nigdy jeszcze nie zmasakrował psa tak okrutnie.Łeb i barki Mikiego stanowiły jedną masę skrzepłej posoki.Dostrzegła jego oczy.Patrzyły na nią.Odwróciła się co prędzej w obawie, że mąż dojrzy wyraz jej twarzy.Le Beau zawlókł zdobycz do chaty; potem wyprostował się i zatarł ręce z zadowoleniem.Nanetta widziała, że mąż jest w świetnym humorze.Czekała milcząc.— Na Boga! Gdybyś go tylko mogła zobaczyć, jak dławił Netaha! — wykrzyknął.— Tak, capnął go za gardło szybciej, niżbyś zdążyła mrugnąć okiem, a potem, gdy go obrabiałem kijem, dwukrotnie o mało nie pozbawił mnie życia.Dieu!' Cóż dopiero będzie z psem Duranta, gdy się spotkają w faktorii nad jeziorem O'God.Postawię, co kto chce, o zakład, że zabije go najdalej w ciągu dwu minut.Wspaniały okaz! Dopilnuj go, Nanetto, a ja mu tymczasem urządzę więzienie.Muszę go trzymać osobno.Jeśli go posadzę z innymi psami, wymorduje mi w mig całą sforę!Miki śledził go oczyma, aż Jack znikł za progiem.Potem szybko spojrzał ku Nanetcie.Przysunęła się doń bliżej.Gdy pochylała się nad nim, oczy jej lśniły.Warknięcie wezbrało mu w gardle i wnet zamarło.Po raz pierwszy w życiu widział kobietę.W jednej chwili pojął olbrzymią różnicę.Serce mu przestało bić.Nanetta przemówiła.Nigdy jeszcze nie słyszał głosu o brzmieniu tak słodkim i łagodnym, a pełnym łez.Wtem, o cudzie, klękła obok i dłońmi dotknęła jego głowy.W tej chwili duch Mikiego popłynął wstecz, poza najbliższe pokolenia, aż do tych dni, gdy krew w żyłach jego rasy była wyłącznie krwią psa domowego, igrającego z dziećmi, gdy słuchał rozkazów kobiety i ubóstwiał cały rodzaj ludzki.Nanetta szybko podbiegła do piecyka i wróciła, niosąc miskę ciepłej wody oraz miękką szmatę; uklękła obok i poczęła mu obmywać łeb, przemawiając wciąż tym samym głosem, drgającym pieszczotą i żalem.Miki do reszty wyzbył się lęku i przymknął oczy.Westchnął głęboko.Miał ochotę wysunąć język i polizać delikatne, białe ręce, które mu niosły ulgę i spokój.Raptem stała się dziwna rzecz.Dziecko siadło w kołysce i poczęło gaworzyć.Dla Mikiego ten szczebiot był dźwiękiem zupełnie nowym; wstrząsnął nim do głębi jak żaden inny głos.Szeroko rozwarł oczy i zaskomlił.Kobieta roześmiała się radośnie, pobiegła do kołyski i wróciła z dzieckiem na ręku.Teraz klękła ponownie obok psa, a dziecko na widok leżącej na podłodze dziwacznej zabawki wyciągnęło ramionka, jęło wierzgać nóżkami obutymi w małe mokasyny i świergotać, i gaworzyć, aż Miki naprężył rzemienie chcąc za wszelką cenę dotknąć nosem cudownej istotki.Zapomniał o bólu.Nie czuł już męki zmiażdżonych i zbitych szczęk.Zniknęło cierpienie w zmarzniętych i zesztywniałych od sznura łapach.Tym dwojgu, kobiecie i dziecku, poświęcił wszystkie swoje myśli.Nanetta wyglądała teraz prześlicznie.Pojęła duszą psa.Serce biło w niej radością, niepomne tyranii męża.Oczy lśniły jak gwiazdy [ Pobierz całość w formacie PDF ]
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie istnieje coś takiego jak doskonałość. Świat nie jest doskonały. I właśnie dlatego jest piękny.