[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.–Sądzisz, że Varthlokkur uwierzy, iż to był przypadek? – zapytał Ragnarson.–Nie wyobrażam sobie, czemu miałoby być inaczej.–Czego spróbujemy następnym razem?–Kto wie? Ale teraz nie musisz się jeszcze martwić.Dlaczego się trochę nie prześpisz?* * *–Hej, Turran! – krzyknął Marco od drzwi domu.– Szef chce się z tobą zobaczyć.Masz robotę do wykonania.Varthlokkur próbował dostać twojego przyjaciela.– Karzeł był jedynym, który zwracał choć odrobinę uwagi na kryształy.A ponieważ właściwie nic więcej nie chciał robić, Królowie Burzy powierzyli to zajęcie jego odpowiedzialności.Turran machnął toporem, zagłębiając jego ostrze w pniaku do rąbania drewna.Schwycił kaftan.Jego ciemne oczy lśniły groźnie, gdy zbliżał się do karła.Marco zawsze był jednak równie odważny, jak wypowiadane przezeń słowa.Nie obchodziło go, co myślą, mówią lub czują inni, teraz więc, zupełnie nie zmieszany, nawet nie mrugnąwszy, odpowiedział tamtemu spokojnym spojrzeniem.–Mógłbyś zawołać moich braci? – zapytał Turran, zatrzymując się w drzwiach.–Nie ma potrzeby.Za pierwszym razem specjalnie wrzeszczałem głośno.Słyszeli mnie.Patrz tam.Biegną.Wychodzi na to, że Jerradowi udało się znaleźć coś do jedzenia.Tak też i było.Nawet z tej odległości Turran z łatwością rozpoznał kozicę, którą Jerrad niósł na ramionach.Pokiwał głową.–Ty porozmawiaj z szefem – powiedział karzeł.– Ja zacznę parzyć herbatę.Cholera! To jest dopiero zawszone świństwo.Dlaczego nie zabraliście ze sobą czegoś, co by się nadawało do picia? Wina.Ale.– Odwrócił się do ognia, mamrocząc coś i nie przestając kręcić głową.Turran wyszczerzył zęby w uśmiechu, przypomniawszy sobie, jak Marco obiecywał, że nie przestanie się uskarżać.Potem uniósł brwi.Karzeł naprawdę coś robił.Nigdy od czasu swego przybycia nie okazał się w niczym pomocny, prócz tylko obserwowania kul albo włóczenia się bez pożytku dookoła i wypluwania z siebie tasiemcowych monologów.Głównie dotyczyły one kobiet.Jego kobiet.Siadając przed kryształem, Turran głupkowato zastanawiał się nad często zachwalanym, ale bardzo tajemniczym „systemem podrywu” Marca.Prawdopodobnie gadał, póki nie zasnęły z nudów, a dopiero potem wykonywał swój ruch.Dotknął kuli w miejscu, które wcześniej wskazał mu Marco.Szczupłe oblicze Visigodreda, przypominające osobliwą, brodatą rybę, wyskakującą z diamentowych głębin, wypełniło kryształ.–Marco powiada, że Varthlokkur wykonał swój pierwszy ruch – oznajmił.– My nie patrzyliśmy.Jak poszło? Przypuszczam, że dobrze, ponieważ się uśmiechasz.Kryształ zadrżał pod palcami Turrana, wydał z siebie cichy dźwięk, jaki mogłaby wzbudzić lekka bryza na polu dojrzałej pszenicy.W szepcie tym jednak pobrzmiewały słowa, słowa nie dające się odróżnić z odległości większej niż jard.–Poszło dobrze, nie było żadnego przeciwdziałania.W Fangdred nie byli szczególnie zachwyceni, ale niczego nie podejrzewają.Przynajmniej ja nie potrafiłem niczego wykryć.Dokładnie w tej chwili Varthlokkur złorzeczy Losom i Nornom.Starzec nie powiedział nic.On stanowi przedmiot naszych najpoważniejszych zmartwień.Nie jest zaangażowany emocjonalnie w całą sprawę.Nepanthe, rzecz jasna, przepełnia złośliwa satysfakcja.Szyderca powinien być wkrótce na miejscu.–Cudownie! Wspaniale! – oznajmił Turran.– Moi bracia będą uszczęśliwieni.No dobrze, czego chcesz? – Przez kilka minut wsłuchiwał się w najlżejszy podmuch szeptu, od czasu do czasu kiwając głową.Kiedy Visigodred skończył, zapytał tylko: – Zaraz?–Marco! Visigodred chce z tobą gadać.– Postawił kryształ przed innym krzesłem.Karzeł podskoczył co sił w nogach, zapytał:–Tak, szefie?–Zachowujesz się dobrze?–Czyż nie zawsze tak jest?–Niezbyt często, jednak jakoś to wytrzymuję.Ktoś chce z tobą porozmawiać.– Czarodziej zniknął, a jego miejsce zajęły trzy młode kobiety.Brwi Turrana uniosły się aż na czoło.Wszystkie trzy próbowały mówić jednocześnie.Marco zmierzył Turrana spojrzeniem, potem powiedział:–To jest prywatna rozmowa.– Dusząc w sobie śmiech, Król Burzy dołączył do swoich braci, którzy właśnie przed chwilą weszli i zabierali się do oprawiania kozicy.Kiedy jego rozmowa dobiegła końca, Marco podszedł bliżej, by nadzorować robotę.–Biedne dziewczyny! – powiedział w przestrzeń, jego demoniczne oczy wypełniał smutek.– Czują się takie samotne beze mnie.Biedne kochane istotki.Turran, czego chciał szef?–Burzy nad Fangdredem, aby Varthlokkur nie mógł wysyłać kolejnych myśliwych.* * *Północ.Wszyscy śpią, łącznie z Valtherem, który powinien właśnie czuwać.Na zewnątrz, odmierzany powolnym rytmem, rozlega się odgłos butów skrzypiących na zlodowaciałym śniegu.Nie zamknięte na zamek drzwi powoli uchylają się do środka.Obrysowana łuną księżycowej poświaty, przygarbiona postać zatrzymuje się w wejściu, nasłuchując.Nie usłyszawszy niczego prócz ciężkiego chrapania, mężczyzna wchodzi i zamyka za sobą drzwi [ Pobierz całość w formacie PDF ]
|
Odnośniki
|