[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Podszedłem do drzwi i ujrzałem całą kawalkadę.Nadjechał pan Franklin i jego troje kuzynów, którym towarzyszył jeden z masztalerzy pana Ablewhite’a.Uderzyło mnie, że pan Godfrey, podobnie jak pan Franklin, nie jest tego dnia w zwykłym sobie doskonałym humorze.Uścisnął mi jak zawsze serdecznie dłoń na powitanie i wyraził uprzejmie swą radość z tego, że jego przyjaciel Betteredge tak się świetnie trzyma, ale dostrzegłem na czole jego chmurę, a gdy spytałem, jak zdrowie jego ojca, odparł dość krótko: - Mniej więcej tak jak zwykle.- Natomiast obie panny Ablewhite były tak wesołe, że można by ich wesołością obdzielić dwadzieścia osób, równowaga więc została zachowana z nawiązką.Panny dorównywały niemal wzrostem bratu - jasnowłose, rumiane, krzepkie dziewczęta, tryskające zdrowiem i humorem.Gdy siedziały w siodle, wierzchowcom ich nogi drżały z wysiłku, a gdy zeskoczyły na ziemię (nie czekając, aż im ktoś pomoże), dalibóg, odbiły się od gruntu jakby zrobione z gumy.Wszystko, co panny Ablewhite mówiły, zaczynało się od głośnego „Ooo!”, cokolwiek robiły, robiły z hałasem; a ponadto chichotały i piszczały o każdej porze roku i przy lada sposobności.Terkotki - tak ja je zwykle nazywam.Pod osłoną zgiełku czynionego przez te młode damy zamieniłem w hallu słówko na osobności z panem Franklinem.- Czy przywiózł pan diament bez przeszkód?Skinął twierdząco głową i poklepał się po górnej kieszeni surduta.- Czy nie widział pan po drodze Hindusów?- Ani przez sekundę.Po tej odpowiedzi pan Franklin zapytał o moją panią i dowiedziawszy się, że jest ona w małym salonie, udał się wprost tam.Nie spędził jeszcze minuty w tym pokoju, gdy rozległ się dzwonek i Penelopie kazano zawiadomić pannę Rachelę, że pan Franklin Blake pragnie z nią mówić.Przechodząc mniej więcej w pół godziny później przez hall, stanąłem nagle jak wryty, gdyż dobiegły mnie okropne wrzaski z małego saloniku.Nie powiem, żebym się mocno przestraszył, poznałem bowiem w tych wrzaskach ulubione „Ooo!” panien Ablewhite.Mimo to wszedłem do środka (pod pretekstem uzyskania instrukcji w sprawie obiadu), aby przekonać się, czy nie zaszło nic poważnego.Panna Rachela niby urzeczona stała przy stole trzymając w dłoni feralny diament pułkownika.Po obu jej stronach klęczały obie Terkotki, pożerając klejnot oczami i piszcząc w ekstazie za każdym nowym błyskiem diamentu.Po przeciwległej stronie stołu stał pan Godfrey klaszcząc w dłonie jak dziecko i powtarzając cicho: - Prześliczne! Prześliczne! - Pan Franklin siedział w fotelu przy półce z książkami, szarpiąc bródkę i spoglądając z niepokojem ku oknu.We framudze okna zaś stał przedmiot jego obserwacji - moja pani, odwrócona plecami do reszty towarzystwa i trzymająca w dłoni wyciąg z testamentu pułkownika.Kiedy zapytałem o instrukcje, spojrzała na mnie i dostrzegłem rodzinną zmarszczkę na jej czole oraz rodzinny gniew drgający w kącikach ust.- Przyjdź za pół godziny do mojego pokoju - rzekła.- Będę ci miała coś do powiedzenia.Z tymi słowy wyszła z saloniku.Jasne było, że zmaga się z tym samym pytaniem nad którym głowiliśmy się z panem Franklinem podczas narady na Drżących Piaskach.Czy zapisując siostrzenicy Kamień Księżycowy brat chciał dać do poznania, jak okrutnie i niesprawiedliwie traktowała go siostra, czy też jest to jeszcze jeden dowód, że był on człowiekiem gorszym nawet, niż ona kiedykolwiek sądziła? Niełatwo było mojej pani znaleźć odpowiedz na to pytanie, a tymczasem jej córka, nie wiedząc nic o charakterze pułkownika, stała tam z jego prezentem w dłoni.Zanim zdążyłem opuścić pokój, panna Rachela, zawsze pełna względów dla starego sługi, którego pamiętała od najwcześniejszego dzieciństwa, zatrzymała mnie mówiąc: - Spójrz, Gabrielu!I obróciła kilka razy diament w promieniu słońca wpadającym przez okno.Panie miej nas w swojej opiece! To ci był diament! Taki wielki albo prawie tak wielki jak jajko siewki! Płonął światłem przypominającym światło księżyca w pełni.Kiedy się zajrzało wewnątrz kamienia, patrzało się w żółtą przepaść, która tak przyciągała wzrok, iż nie widziało się już nic poza tym.Wydawał się niezgłębiony - tak, ten klejnot, który można było ująć w dwa palce wydawał się niezgłębiony jak samo niebo.Umieściliśmy go w słońcu, a potem zasłoniliśmy wszystkie okna, ale diament mimo to świecił własnym księżycowym blaskiem.Nic dziwnego, że panna Rachela była oczarowana, nic dziwnego, że kuzynki jej piszczały z zachwytu.Diament nawet mnie urzekł do tego stopnia, iż wybuchnąłem głośnym: „Ooo!, którego nie powstydziłyby się obydwie Terkotki.Jeden tylko pan Godfrey zachował równowagę ducha.Objął siostry i z politowaniem przenosząc spojrzenie z diamentu na mnie i znów na diament rzekł:- Węgiel Betteredge, ostatecznie to tylko zwykły węgiel, przyjacielu.Chciał mnie zapewne oświecić, uwagą tą wszakże przypomniał mi tylko o obiedzie.Pokuśtykałem do swej armii lokai czekającej na dole.Kiedy wychodziłem, pan Godfrey rzucił:- Kochany Betteredge, szczerze go lubię!Dając wyraz swym uczuciom dla mnie obejmował jednocześnie siostry i zerkał na pannę Rachelę, jak gdyby słowa te były pośrednio skierowane do niej.O pan Franklin w porównaniu z nim był istnym dzikusem!Po upływie pół godziny stawiłem się zgodnie z rozkazem w pokoju mojejRozmowa z moją panią była właściwie z grubsza biorąc powtórzeniem mojej rozmowy z panem Franklinem na Drżących Piaskach - z tą różnicą jednak że tym razem wstrzymałem się z wypowiadaniem swego zdania o kuglarzach, zważywszy, iż nie stało się nic takiego, abym miał budzić niepokój mojej pani w tym względzie.Kiedy pozwoliła mi odejsc, widziałem, że powzięła jak najgorsze mniemanie o pobudkach pułkownika i postanowiła przy pierwszej sposobności odebrać córce Księżycowy Diament.Wracając do swojej części domu, spotkałem pana Franklina.Zapytał, czy nie widziałem nigdzie panny Racheli.Nie, nie widziałem jej.Czy mogę mu powiedzieć, gdzie jest kuzyn Godfrey? Nie wiedziałem tego, zacząłem wszakże podejrzewać, iż kuzyn Godfrey znajduje się zapewne niezbyt daleko od panny Racheli.Podejrzenia pana Franklina przybrały zapewne ten sam kierunek.Szarpnął nerwowo brodę, po czym poszedł do biblioteki i zatrzasnął za sobą drzwi w sposób niezmiernie wymowny.Nic już nie zakłóciło mi przygotowań do uroczystego obiadu aż do chwili, gdy powinienem już był wystroić się na przyjęcie gości.Włożyłem właśnie białą kamizelkę, gdy zjawiła się Penelopa pod pozorem tego, że chce otrzepać mi kołnierz i piękniej zawiązać białą krawatkę.Córka moja była w doskonałym humorze i spostrzegłem od razu, że ma mi coś do powiedzenia.Ucałowała mnie w czubek łysej głowy i szepnęła:- Mam dla ojca nowiny! Panna Rachela dała mu kosza.- Komuż to? - spytałem.- Temu bawidamkowi, ojcze.Co to za przebiegły, podstępny człek! Nienawidzę go za to, że próbował zająć miejsce pana Franklina!Gdybym mógł złapać oddech, bez wątpienia zaprotestowałbym przeciwko sposobowi, w jaki mówiła o wybitnym filantropie.Ale córka moja w tej właśnie chwili zawiązywała mi krawat, przelewając w palce całą siłę swych uczuć.Nigdy w życiu nie byłem bliższy śmierci przez uduszenie.- Widziałam, jak wywabił ją do ogrodu różanego - mówiła Penelopa.- Czekałam za krzakiem ostrokrzewu, żeby zobaczyć, jak będą wracali.Poszli tam pod rękę, śmiejąc się wesoło.Wrócili idąc osobno, miny mieli okropnie poważne i unikali patrzenia na siebie w sposób, który nie pozostawiał najmniejszych wątpliwości [ Pobierz całość w formacie PDF ]
|
Odnośniki
|