[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ach, płoszy go coś.Coś zastukało w okno jak dziobem ptak? Ruch za drzwiami.Gość zabiera szmatę, szybko chowa w rękawie.Idzie do drzwi.Otwiera je i zdejmuje kaptur.Nie.Nie! Nie!.Poznaje Eufrozynę, poznaje, że to jego matka, ale nie! Nie! Nie!.Chroni się w ciemności przed wykrzywioną twarzą łysego karła z przytułku.Przed gardłowym „Uhheh".Ucieka w woń kwiatów, gęstą jak nagrzane upałem letnie powietrze.Lilie.Białe lilie, już to wie.Kinga stoi nad nim martwym.Gładzi jedną dłonią półorła, a drugą półlwa na jego piersi.Wraca mu oddech? Nie może otworzyć oczu, powieki ma jak ołów, ale po co mu patrzeć, skoro z góry widzi wszystko lepiej? Kinga chwyta go za ręce i ciągnie je.Raz, drugi, trzeci.Chwyta go za stopy i pociąga.Władek, ten u góry, czuje, jak ten na dole budzi się z bólu.Jakby mu rozrywało kolana.Ach, nie!.Ból był tak silny, że się ocknął.Ściągnął tego, który unosił się pod sklepieniem, i wtłoczył prosto we własne obolałe ciało.Poruszył się i znów zemdlał.— Co mu jest?— Chciał uciec od siebie, od swoich wspomnień, mój mężny.Chciał zapomnieć.— Biedny dzieciak wiele przecierpiał, prawda?— Wiele, ale nie używaj przesady.Nie wolno się nad nim rozczulać, drogi mój.To młody lew i orzeł.Nie karmi się drapieżników współczuciem.Ach.— Co ci, świątobliwości moja?— Nic, nic takiego, mój mężny.Barki mnie bolą, zmęczona dziś jestem.Ponaciągałam go trochę, a okazało się, że żylasty jest.— Co zrobiłaś? Słodka moja.— Ach, nie mogłam patrzeć, że się tak tym swoim wzrostem przejmuje.— Urośnie od tego, pani moja?— Dziewica Maria mówi, że będzie z niego tęgi chłop.Tylko musisz go trochę w walce podszkolić, przyda mu się ponoć.A wiesz, że ja się na tym nie znam.— Zrobię, jak mówisz, świątobliwości moja.Słyszysz? Dzwonią na nieszpory, chodźmy już.— Uhm.Taka jestem zmęczona, że chyba nie mam siły iść.— No to podlećmy sobie, chociaż ten kawałek, krużgankiem.— Ach, może masz rację.Trochę wygody to jeszcze nie grzech.HENRYK jechał do Pragi, do swego protektora Přemysla Ottokara, choć tak naprawdę myślał tylko o jego żonie, Kunegundis.Ledwie zdążył na wyznaczone przez Přemysla spotkanie, bo kupcy zbyt późno dostarczyli zamówiony na tę okazję hexamition.Krawcy dzień i noc szyli z niego suknię, kuśnierze podbijali ją delikatnym futrem czarnych wiewiórek i była gotowa, choć w ostatniej chwili.Ale przedstawiała się imponująco! Romby w ramach o kolorze jasnego złota i wypełnieniu w dokładnie takiej barwie, jakiej pragnął — ciemnego, nasyconego kruszcu, barwie włosów Kunegundis.Pośrodku każdego rombu jego czarny orzeł ze złotą przepaską na piersiach.Od spodu suknia podbita czerwonym jedwabiem i delikatnym futrem czarnych wiewiórek.A więc: złoto, czerń i czerwień.Doskonałe połączenie! Konie parskały raźno w chłodnym zimowym powietrzu; po ubitym śniegu orszak poruszał się szybko.W Pradze powitano go jak w domu, od stajennych po podczaszego znali go tu wszyscy.Na spotkanie wyszedł mu Zawisza z Falkensteinu, jeden z pierwszych rycerzy Přemysla.Ciemnowłosy, wysoki, o pociągłej twarzy i melancholijnych oczach.Szeroko otworzył ramiona i uściskał Henryka.— Herzog Heinrich! Wypatrujemy cię od kilku dni! Witaj! — Zawisza odsunął go od swej szerokiej piersi na długość ramion, przyjrzał mu się i pokręcił głową z uznaniem.— Damy oszaleją dla ciebie!Henryk odwzajemniał mu serdeczność, ale w duchu pomyślał, że wystarczyłoby, żeby oszalała ta jedna.Poszedł się szybko przebrać.Jego komnata, ta sama, w której mieszkał jako młodzik, niczym drugi dom.Kiedyś, nie mogąc spać w nocy, na wezgłowiu łoża wydrapał nożem zdobne „K" ujęte w nieco pękate serce.Ilekroć wraca do Pragi, odsuwa poduszki, by sprawdzić, czy wciąż tam jest.No i jest!— Mlada?— To ja, książę! Ja! — zaśmiała się służebna, którą ledwie poznał.Ostatnio była dziewczynką do noszenia wody, dzisiaj, ubrana starannie, w zieloną suknię, wygląda prawie jak panna.„Kogoś mi teraz przypomina.".Jakby się dobrze przyjrzeć, to pod fałdami wełny chyba kryją się prawdziwe piersi? Niezbyt duże, ale są.„Ach, Jemiołę z przybytku Ludwiny, ale to tylko przez kolor sukni, nie ma w niej tego żaru".Henryk w takiej bliskości Kunegundis innym mógł poświęcić najwyżej przelotną myśl.W sali jadalnej jasno, gorąco od świec, półmisków, ognia z dwóch wielkich kominków i od tłumu cisnących się przy stołach króla gości.Na podwyższeniu Přemysl Ottokar, Kunegundis, Boże, jaka ona piękna, mały Václav, kanclerz, dwóch biskupów.I miejsce dla niego, po prawicy króla.Gdy witał się z nimi, przemknęło mu przez głowę, że Przemysł niedawno nazwał go sir Persivalem.„Powinien raczej tytułować mnie Lancelotem z racji na miłość, jaką darzę żonę przyjaciela i króla".Přemysl Ottokar był panem dobrego smaku, ale nie umiaru.Mawiał, iż złoto najlepiej przegląda się w złocie i nie można było na jego zamku spotkać tego surowego obyczaju właściwego północy, gdzie powściągliwość w okazywaniu bogactwa nazywano cnotą.Zapona na płaszczu Přemysla była ciężka i wielka jak dłoń potężnego mężczyzny.Lew odlany z litego złota z rubinami w oczach.„Mojego poznańskiego kuzyna łączy z Přemyslem nie tylko imię, ale i ten lew w osobistym herbie" — skonstatował Henryk ze zdziwieniem, bo wcześniej nie łączył tych zbieżności, myśląc o czeskim królu zwykle przez pryzmat płomienistej orlicy.Ona sama, wyhaftowana jedwabną nicią na tunice króla, lśniła przy każdym jego ruchu.Zdawało się, że nie tylko płonie, ale i porusza piórami skrzydeł.Siedząc po jego prawicy, Henryk nie mógł patrzeć na Kunegundis i ona nie mogła go widzieć, zakładając, że w ogóle miałaby na to ochotę.A przecież dla niej ta złocista suknia, dla niej to wszystko.Přemysl przepijał do niego, nazywał go „Liebling Heinrich" i nie wypytywał o to, co dla niego przywiózł.To kolejna z właściwości gospo darza: powściągliwość, której nie posiadał wobec bogactw, towarzyszyła mu w królewskiej godności.Żadnych ważnych rozmów przy stole, ani słowa podczas uczty.Nie widać było na jego twarzy, że czeka, że chce wiedzieć, że targają nim namiętności przypisane władzy.Teraz był tylko gospodarzem swych gości! Wolfram, jeden z dwóch hołubionych przez niego minezingerów, śpiewał o miłości do damy, która podobna jest róży.Henryk nie był głodny, nie umiał się cieszyć ucztą ani spojrzeniami pań, które raz po raz wędrowały ku górze, ku niemu siedzącemu po prawicy Přemysla.A przeciwności tylko służą miłościAlbowiem, co łatwe,we wzgardzie pogrążone będzie.Wolfram skończył i ukłonił się Kunegundis.Rzecz jasna, jej tę pieśń dedykował.„Czy jest na tym dworze ktokolwiek, kto nie kocha się w damie mego serca?" — ponuro pomyślał Henryk [ Pobierz całość w formacie PDF ]
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie istnieje coś takiego jak doskonałość. Świat nie jest doskonały. I właśnie dlatego jest piękny.