[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Ou est ten twój szef, hę? Ou est mezjer Kemble? - ryknął.- Chcę go tu w tej chwili, capitare?Nagle kotary z tylu rozsunęły się z głośnym brzękiem podtrzymujących je kółeczek.- Capitare to włoskie słowo, ty durniu - odezwał się George Kemble.- I do tego niewłaściwe.Zamknij nas, Jean-Claude.Wyrzucę go od tyłu.Jean-Claude zmarszczył nos, sięgnął ręką za plecy mężczyzny i mocno zasunął rygiel.Kemble skupił uwagę na gościu.- Dobry wieczór, posterunkowy Sisk - powiedział.- Czemu zawdzięczamy tę nieprzyjemność?- Teraz to sierżant Sisk, dziękuję panu - powiedział.- Na zaplecze, Kem.To towarzyska wizyta i chcę pogadać na osobności.Kemble uniósł ostre, czarne brwi.- Doskonała myśl, mój drogi - odparł.- W moim fachu to nic dobrego, gdy wokół kręci się policja, nieprawdaż?Jean-Claude podążył za nimi za zielone aksamitne kotary i zaczął polerować srebrną misę z nakrytego suknem stolika, zasłanego podobnymi przedmiotami.Kemble przysunął krzesło do swego biurka z żaluzjowym zamknięciem i gestem zaprosił Siska do zajęcia miejsca nieopodal.Sisk łypnął na Jean-Claude’a po drugiej stronie pokoju.- Co z nim? - zapytał podejrzliwie.- Nie potrzebuję do tego publiczności.Kem wzruszył ramionami.- On nie zna ani słowa po angielsku, staruszku.- Potem odsunął żaluzje przy biurku i wyjął butelkę i dwie małe kryształowe szklaneczki.- Armagnac!Sisk przeniósł podejrzliwe spojrzenie na butelkę.- Nie piję nic takiego, czego nie mogę wymówić - powiedział.- Jean-Claude! - Kemble zawołał przez ramię.- Przynieś sierżantowi Siskowi butelkę byle czego.Jean-Claude poszperał w kredensie nieopodal i wydobył z niego butelkę dżinu.Mina Siska wyrażała teraz oburzenie.- Myślałem, że on nie zna no anglais!- To jasnowidz - powiedział Kemble, kiedy Jean-Claude pospiesznie się oddalił.- Więc chcesz kapkę jałowcówki czy nie?Nachmurzony Sisk napełnił sobie szklaneczkę.Kemble podniósł swoją i lekko dotknął nią brzegu szklaneczki Siska.- Cóż, a więc za dobre stare czasy - powiedział.- Co w nich takiego cholernie dobrego?- Brak zorganizowanych sil policyjnych? - podsunął Kemble.- Bezstronny paser mógł wtedy uczciwie zarobić na chleb.Teraz, dzięki Peelowi i naszemu przyjacielowi Maksowi, w tym mieście aż roi się od niebieskich mundurów z mosiężnymi guzikami.A nawiasem mówiąc, staruszku, gdzie jest twój?Sisk obiema rękami poklepał się po różowej kamizelce i po sporym brzuchu pod nią.- Mówiłem ci, że to towarzyska wizyta - powiedział.- Nie taka, na jaką chcę przychodzić w mundurze.Kemble przesunął wzrokiem po odzieniu mężczyzny.- Sisk, masz prawdziwy dar - oświadczył.- Tylko rzadki talent krawiecki dopasowałby ten odcień różu do zielonego płaszcza i musztardowych spodni.Brew Siska zmarszczyła się.- Znowu mi coś wytykasz, hę?Kemble położył sobie rękę na sercu.- Moi? - powiedział.- Nigdy.A teraz, co mogę zrobić, żeby się ciebie pozbyć?Sisk dopił dżin, otarł usta wierzchem dłoni, po czym zaczął szperać w kieszeni płaszcza.- Rzuć no okiem - powiedział, wyciągając listę.- Skradzione mienie.A ja strasznie chcę to odzyskać, Kem.Sprawa prywatna.Kemble rozwinął zabrudzoną kartkę papieru kancelaryjnego i przesunął po niej wzrokiem.- Nieczęsto mam do czynienia z tego rodzaju rzeczami - przyznał całkiem szczerze.- Zegarki kieszonkowe? Tabakierki? To trywialne, Sisk.Jean-Claude przysunął się do biurka i wyciągnął rękę.- Donnez-le moi.- Mais naturellement - powiedział Kemble, podając mu kartkę.Wspólnie przeczytali ją raz jeszcze.Sisk wsunął między nich swój muskularny palec.- Chcę zwłaszcza to, i to strasznie to chcę - powiedział, stukając w jeden punkt.- Szpila do krawata z szafirem? - Kem zapytał niedowierzająco.- Szpila do krawata z półkaratowym szafirem - wyjaśnił Sisk.- Oprawionym w złoto czterema łapkami.- Dobry Boże, Sisk.W tej chwili mam takich zapewne z pół tuzina.- Kem szarpnięciem otworzył jeden ze schowków w biurku, pogrzebał w nim i coś z niego wyjął.- Proszę, masz tę.- Upuścił wielki oszlifowany szafir na dłoń sierżanta.Sisk znowu spojrzał spode łba.- No dobra - powiedział, dziabiąc znowu silnym paluchem.- A co z tym, hę? Puzderko z litego złota.Wykonane ręcznie we Francji, szkło po jednej stronie i zatrzask, który się zacina.Z miniaturą w środku.Którą, nawiasem mówiąc, namalował ten słynny gość od miniatur.To znaczy, nie żeby facet był miniaturowy.Był z niego chłop normalnego wzrostu, tylko on.Kem machnął ręką.- Pojmuję.Masz może na myśli Richarda Coswaya?Sisk rozsiadł się na krześle.- Ano, jego - potwierdził.- No i co? Niezwykle, co nie?- Oprawiona miniatura Coswaya? - W głosie Kema zabrzmiał szacunek.- To, staruszku, jest coś, czego warto szukać.Do kogo to należało?- Do tego gościa, co zeszłej wiosny w Chalk Farm odstrzelił lordowi Scrandle’owi mały palec lewej ręki.- Sisk podrapał się po głowie.- Jakaś sprzeczka o talię znaczonych kart.Niech mnie diabli, jak on się nazywał?Kemble wrócił na swoje krzesło.- Devellyn - powiedział cicho.- Markiz Devellyn.Jakież to dziwne.- Co dziwne?- Nieważne - mruknął Kemble.- W każdym razie nie pomyślałbym, że Devellyn jest sentymentalny.Nawet nie przychodzi mi na myśl nikt, czyj portret chciałoby mu się nosić.Sisk uniósł palec.- Teraz wiem - powiedział.- To jego brat, przynajmniej tak mi mówili.Kemble uniósł brwi.- Jego brat? - powiedział ostro [ Pobierz całość w formacie PDF ]
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie istnieje coś takiego jak doskonałość. Świat nie jest doskonały. I właśnie dlatego jest piękny.