[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Idąc, kluczył między beczkami, skrzyniami i odlanymi z brązu kolubrynami.Dręczony wyrzutami sumienia, nie zwracał prawie uwagi na to, co się wokół dzieje, i dopiero w ostatniej chwili usłyszał rozbrzmiewający tuż obok konspiracyjny szept.Szybko trzeźwiejąc, spojrzał w stronę dziobu.W cieniu rzucanym przez ładunek ustawiony pod przednim kasztelem czaiło się kilka postaci.Ich podejrzane ruchy upewniły go, że dzieje się coś złego.Po osądzeniu przez swoich współtowarzyszy Sam Bowles i jego kompani sprowadzeni zostali pod pokład i zamknięci w małym pomieszczeniu, które służyło niegdyś jako skład okrętowemu cieśli.W ciemnym wnętrzu nie było prawie powietrza; gardło dławił odór ścieków i pieprzu.Klitka była tak mała, że nie mogli się wszyscy jednocześnie wyciągnąć na podłodze.Kiedy ułożyli się wreszcie, zapadło rozpaczliwe milczenie.- Jak sądzicie, gdzie nas wsadzili? - zapytał żałosnym głosem Ed Broom.- Chyba pod linią wody.- Nikt z nas nie zna tej holenderskiej łajby - mruknął Sam Bowles.- Myślisz, że nas zabiją? - zapytał Peter Law.- Możesz być pewien, że nas nie uściskają i nie wycałują - odparł Bowles.- Przeciąganie pod kilem… - szepnął Ed.- Widziałem je raz.Kiedy wywlekli biednego drania z drugiej strony, był martwy jak szczur wyjęty z beczki z piwem.Nie zostało na nim dużo ciała; wszystko zdarły małże pod kadłubem.Widać było wystające białe kości.Przez chwilę nad tym dumali.- Widziałem, jak wypatroszyli i powiesili królobójców w Tyburn w pięćdziesiątym dziewiątym - odezwał się Peter Law.- Tych, którzy zamordowali króla Karola.Otworzyli im brzuchy jak rybom, wsadzili do środka żelazny hak, kręcili nim, aż złapał wszystkie flaki, i wywlekli je jak jakieś liny.Potem ucięli im kutasy i jaja…- Zamknij się - warknął Sam i znowu zapadło ponure milczenie.- Leci tu skądś powietrze - oznajmił godzinę później Ed Broom.- Czuję przeciąg na karku.- To prawda - dodał po chwili Peter Law.- Ja też go czuję.- Co jest za tą ścianą?- Nikt nie ma pojęcia.Może główna ładownia.W ciemności rozległ się cichy chrobot.- Co robicie? - zapytał Sam.- W desce jest dziura.Tędy wpada powietrze.- Pokażcie.- Sam doczołgał się do nich i po kilku chwilach przyznał im rację.- Zgadza, się.Mogę wsadzić do niej palce.- Może uda nam się ją oderwać.- Jeśli złapie cię na tym Duży Daniel, będziesz miał się z pyszna.- Co mi takiego zrobi? Wypatroszy i poćwiartuje? I tak ma zamiar to uczynić.Sam trudził się przez chwilę w ciemności.- Gdybym miał czym podważyć deskę… - jęknął.- Ja siedzę na jakichś kołkach.Wzięli się wszyscy razem do roboty i po jakimś czasie udało im się wsadzić koniec grubego palika w dziurę w desce.Używając go jako dźwigni, zawiśli na nim wszyscy razem.Drewno pękło z trzaskiem i Sam wsadził rękę w otwór.- Jest tam pusta przestrzeń.Może uda nam się wyjść na zewnątrz.Wszyscy rzucili się do przodu.Chcąc powiększyć otwór, zdzierali sobie w pośpiechu paznokcie i wbijali w dłonie drzazgi.- Cofnąć się! Do tyłu! - syknął Sam i wystawił głowę na drugą stronę.Kiedy tylko usłyszeli, że wyczołgał się na zewnątrz, ruszyli za nim.Macając przed sobą drogę, Sam zaniósł się kaszlem.W gardle paliło go od pieprzu.Znajdowali się w ładowni, w której stały beczki z przyprawami.Było tu trochę jaśniej; światło docierało przez szpary nad nie domkniętymi pokrywami luków.W półmroku ledwie widzieli wielkie, ustawione w rzędach baryłki, wyższe od dorosłego mężczyzny.Pokład był zbyt niski, żeby zdołali przeczołgać się po nich górą.Mogli się tylko przecisnąć między nimi, a nie było to zbyt bezpieczne.Ciężkie baryłki przesuwały się zgodnie z ruchem statku, szurając i stukając o deski pokładu i szarpiąc zabezpieczające je liny.Gdyby ktoś dostał się między nie, zmiażdżyłyby go jak karalucha.Sam Bowles był z nich wszystkich najmniejszy.Czołgał się pierwszy, pozostali szli za nim.Nagle ciszę rozdarł przenikliwy krzyk i wszyscy zamarli w bezruchu.- Zamknij się, ty idioto! - warknął Sam, odwracając się.- Ściągniesz nam na łeb całą załogę.- Moja ręka! - wrzasnął Peter Law.- Wydostańcie mnie!Jedna z wielkich beczek uniosła się, a potem opadła na miejsce, przygniatając całym swoim ciężarem rękę Petera.W dalszym ciągu przesuwała się po podłodze i słyszeli, jak kości jego przedramienia i łokcia pękają niczym wysuszone ziarno wrzucone między kamienie młyńskie.Peter Law wrzeszczał jak opętany i nie sposób było go uciszyć: ból odebrał mu rozum.Sam podczołgał się do niego.- Stul dziób! - syknął.Złapał go za ramię i próbował uwolnić.Ale ręka była zakleszczona pod beczką i Peter wrzasnął jeszcze głośniej.- Nic z tego nie będzie - mruknął Sam i zdjął z bioder sznur, który służył mu jako pasek.Zawiązał pętlę, zarzucił ją na szyję Petera, oparł obie stopy o jego łopatki i z całej siły pociągnął.Dzikie krzyki nagle umilkły.Sam przytrzymał przez chwilę pętlę, a kiedy drgawki ustały, zawiązał z powrotem sznur wokół pasa.- Musiałem to zrobić - wyjaśnił pozostałym.- Lepiej, żeby zginął jeden niż my wszyscy.Nikt się nie odezwał, lecz kiedy Sam poczołgał się dalej, ruszyli za nim, pozostawiając trupa, którego przesuwające się beczki miały zetrzeć na miazgę.- Pomóżcie mi - mruknął Sam i podsadzili go na beczkę stojącą tuż pod lukiem.- Od pokładu dzieli nas teraz tylko kawałek płótna - szepnął z triumfem, dotykając ciasno napiętej płachty.- Zmywajmy się stąd - mruknął Ed Broom.- Jest jeszcze jasno - zaprotestował Sam, nie pozwalając mu rozwiązać sznurów, które mocowały płótno.- Zaczekajmy, aż się ściemni.Nie potrwa to długo.Światło sączące się przez szpary wokół płóciennej płachty stopniowo gasło.Usłyszeli oznajmiający zmianę wachty okrętowy dzwon.- Koniec drugiej psiej wachty - stwierdził Ed.- Wyłaźmy.- Zaczekajmy jeszcze trochę - upierał się Sam.Po kolejnej godzinie kiwnął głową.- Rozwiążcie sznury [ Pobierz całość w formacie PDF ]
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie istnieje coś takiego jak doskonałość. Świat nie jest doskonały. I właśnie dlatego jest piękny.