[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mrugnęły na nią trzy jasne kontrolki: „Niezgodne”.Przesunęła serworoboty na drugą stronę żagla i pociągnęła mocno.Żagiel wciąż był pod niewłaściwym kątem.Stała tam, znużona, zagubiona w kosmosie.Zaczęła się modlić:– Nie chodzi o mnie, Panie Boże, ja tylko uciekam od życia, którego nie chciałam.Chodzi o wszystkie dusze w tym statku, tych biednych nieszczęśników, których zabrałam, na tyle odważnych, by chcieć ci oddawać cześć na swój własny sposób, którzy potrzebują do tego światła innej gwiazdy.Proszę cię, Panie Boże, pomóż mi teraz.Pomyślała, że to była bardzo żarliwa modlitwa.Liczyła, że doczeka się odpowiedzi.Niestety, modlitwa nie zadziałała.Helena była sama w tarapatach.Nie było słońca.Nie było nic, tylko maleńka kabinka i ona sama, najsamotniejsza ze wszystkich kobiet w historii.Czuła dygot i skurcze mięśni, poruszających się całymi dniami, gdy jej umysł postrzegał zaledwie minuty.Pochyliła się, siłą woli zrelaksowała i nagle przypomniała sobie, że jeden ze wścibskich techników wyposażył statek w broń.Nie miała wtedy pojęcia, do czego jej mogłaby się przydać.Broń mogła celować.Miała zasięg dwustu tysięcy mil.Cel dawał się wybierać automatycznie.Padła na kolana, ciągnąc za sobą rurkę do kolostomii, rurkę do karmienia, rurki od cewników i kable od hełmu, wszystkie prowadzące do głównego pulpitu.Wczołgała się pod pulpit serworobotów i wyciągnęła drukowaną instrukcję.W końcu udało się ustalić właściwe pasmo, na którym sterowało się bronią.Ustawiła ją i podeszła do okna.W ostatniej chwili pomyślała: może ci durnie chcą, żebym przestrzeliła sobie okno.To powinno być tak skonstruowane, żeby strzelić przez okno, ale go nie uszkodzić.Tak powinni to zrobić.Zastanawiała się nad tą kwestią przez tydzień lub dwa.Tuż przed strzałem obróciła się jednak, i proszę: obok niej stał jej żeglarz, żeglarz z gwiazd, pan Jużniesiwy.Powiedział:– Tak to nie zadziała.Stał wyraźny, przystojny, dokładnie taki, jak w Nowym Madrycie.Nie miał żadnych rurek, nie dygotał, widziała normalne unoszenie się i opadanie jego piersi, gdy mniej więcej co godzinę brał oddech.Część jej umysłu zdawała sobie sprawę, że to halucynacja.Inna część wierzyła, że jest prawdziwy.Zwariowała.I bardzo się ucieszyła, że akurat teraz zwariowała.I pozwoliła halucynacji udzielać sobie rad.Na nowo wycelowała broń, tak by strzeliła przez ścianę kabiny.Odpaliła mały ładunek, prosto w mechanizm naprawczy przesłonięty wygiętym i unieruchomionym żaglem.I ten mały ładunek zdziałał cuda.Nieprzewidziana techniczna przeszkoda zniknęła, a roboty mogły wziąć się z powrotem do pracy jak rój oszalałych mrówek.I zadziałały.Znały środki zaradcze na wszystkie drobne kosmiczne kłopoty.Zaczęły się uwijać i krzątać.Z oszołomieniem bliskim religijnemu, dostrzegła gwiezdny wiatr wydymający ogromne żagle.Wróciły na miejsce.Przez moment czuła ciążenie, lekki ciężar, przyśpieszenie.Dusza wróciła na właściwy kurs.X– To dziewczyna – powiedzieli mu na Nowej Ziemi.– Młoda dziewczyna.Wylatując, musiała mieć z osiemnaście lat.Pan Jużniesiwy nie wierzył własnym uszom.Pojechał jednak do szpitala i tam zobaczył Helen Amerikę.– Oto jestem, żeglarzu – powiedziała.– Ja także żeglowałam.– Twarz miała bladą jak kreda, spojrzenie mniej więcej dwudziestolatki.Ciało – dobrze zakonserwowanej sześćdziesięcioletniej kobiety.Za to on nie zmienił się w ogóle, bo całą drogę do domu przespał we wnętrzu kapsuły.Spojrzał na nią.Oczy mu się zwęziły, role nagle się odwróciły: to on ukląkł obok jej łóżka i zalał jej dłonie łzami.Wybełkotał, prawie niezrozumiale:– Uciekłem od ciebie, bo tak strasznie cię kochałem.Wróciłem tutaj, bo nigdy byś tu nie przyleciała, a gdyby nawet, ciągle byłabyś młodą kobietą, a ja ciągle byłbym zbyt stary.Ale ty przypłynęłaś tu Duszą – a wszystko to dla mnie.Pielęgniarka z Nowej Ziemi nie wiedziała, jakie zasady stosuje się wobec gwiezdnych żeglarzy.Bardzo cicho wyszła z sali, uśmiechając się z czysto ludzką litością i czułością.Zobaczyła miłość.Była jednak kobietą praktyczną i dbającą także o własną karierę.Zaraz zadzwoniła do znajomej w serwisie informacyjnym i powiedziała jej:– Mam tu chyba najbardziej romantyczną historię na świecie.Przyjedź szybko, to pierwsza będziesz miała materiał o Helen Americe i panu Jużniesiwym.Po prostu się spotkali.Ot tak.Pewnie musieli się już kiedyś widzieć.Spotkali się i od razu w sobie zakochali.Nie miała pojęcia, że przysięgli sobie miłość jeszcze na Ziemi.Nie wiedziała, że Helen America przebyła samotną drogę pchana lodowatą determinacją, nie wiedziała, że utkany z obłędu obraz pana Jużniesiwego, żeglarza we własnej osobie, stał u jej boku przez dwadzieścia lat pustki i czerni pomiędzy gwiazdami.XIMała dziewczynka dorosła, wyszła za mąż i sama miała teraz małą córeczkę.Matka się nie zmieniła, za to spieltier był bardzo, bardzo stary.Zestarzał się tak, że już nie był w stanie się cudownie przeobrażać i zastygł w roli żółtowłosej, niebieskookiej laleczki.Z sentymentu matka ubrała go w jasnoniebieski sweterek i pasujące kolorem spodenki.Zwierzątko pełzło po podłodze na maleńkich ludzkich rączkach i kolanach.Nibyludzka twarzyczka uniosła się ślepo i skrzeknęła, prosząc o mleko.Młoda matka powiedziała:– Mamo, trzeba by już go wyrzucić.Strasznie jest zużyty i nie pasuje do twoich zabytkowych mebli.– Myślałam, że go lubisz – odparła starsza pani.– Pewnie – powiedziała córka.– Kiedy byłam mała, być śliczny.Ale teraz jestem duża, a on w ogóle nie działa.Spieltier z trudem pozbierał się na nogi i przywarł do kostki swojej pani.Starsza kobieta delikatnie go odsunęła, a potem postawiła przed nim spodeczek z mlekiem i filiżankę wielkości naparstka.Spieltier próbował dygnąć, tak jak go nauczono na samym początku, potknął się, upadł i jęknął [ Pobierz całość w formacie PDF ]
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie istnieje coś takiego jak doskonałość. Świat nie jest doskonały. I właśnie dlatego jest piękny.