[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A potem zemdlał.***Kiedy się ocknął, nadal było ciemno.Maric czuł oszołomienie.Leżał na twardym podłożu, mokra, chłodna tkanina przesunęła mu się po czole.Nic nie widział.Ile czasu minęło? Czy nadal był na Głębokim Szlaku? Czy już byli bezpieczni? Kiedy próbował się odezwać, jedynie zachrypiał sucho i zakaszlał.Ból przeszył mu ciało.Silna dłoń powstrzymała Marica, gdy ten chciał usiąść, a głos Rowan nakazał mu leżeć spokojnie.–Nie ruszaj się jeszcze.Dam ci coś do picia, ale musisz pić powoli.Przy ustach poczuł butelkę, cudownie zimna woda spłynęła do gardła.Miał ochotę pić bez przerwy, gdy uświadomił sobie, że krtań ma sklejoną atramentowym kurzem, ale Rowan cofnęła się, zanim bardziej przechylił naczynie.I dobrze, bo Maric się zakrztusił.Chwilę kaszlał, pozbywając się obrzydliwej, ciemnej śliny.Torsje przyszły falami, wraz z drżeniem i słabością.Rowan westchnęła, podsuwając Maricowi flaszkę po raz drugi i tym razem pozwalając się porządniej napić.–To… minie – wymamrotała.– Ale przynajmniej pożar się skończył.Woda smakowała cudownie i Maric leżał, rozkoszując się oczyszczającym chłodem, który rozpływał się w ciele.Zaraz jednak otworzył czujnie oczy.–Czy Katriel…–Nie ocknęła się jeszcze – odpowiedziała Rowan ostrzej.– Loghainowi udało się wyssać większość jadu.Na szczęście mamy jej leki, bo samo opatrzenie rany mogło nie wystarczyć.Z oddali dochodził jakiś dźwięk, lecz nie taki, jak ten wydawany przez pająki.Raczej jak uderzenia kamienia o kamień.Maric uświadomił sobie, że właśnie to słyszy.W ciemności błysnęły iskry i zaraz potem niewielki płomień.–Myślisz, że to rozsądne? – zapytała Rowan.–Nie ma śladu pająków – odparł Loghain znad małego ogniska.– I powraca świeże powietrze.Myślę, że najgorsze za nami.Loghain dmuchał w ogień, by go rozpalić mocniej.Połamane kawałki drewna, jakie ułożył, trzaskały i prychały, ale kiedy się zajęły płomieniem, odpędziły mrok i Maric mógł znowu widzieć.Znajdował się wewnątrz budynku, którego kopulasty dach ledwie majaczył w ciepłym blasku ogniska.Wokół leżały niewielkie stosy i rumowiska – pozostałości po zniszczonych ścianach lub meblach – pokryte wiekowym kurzem.Dostrzegł również długie, tarasowe schody wiodące do niżej położonej środkowej części budowli, może komnaty dokładnie pod kopułą? Czy to było swego czasu forum? Teatr? Maric słyszał kiedyś, że krasnoludy toczyły między sobą pojedynki nazywane świadectwem, podczas których wojownicy walczyli o chwałę i honor.Może to było miejsce takich pojedynków? Choć nie wydawało się dość duże…Katriel leżała obok z zabandażowanym ramieniem.Była pokryta czarnym kurzem, nawet jasne loki wydawały się tłuste i ciemne, tylko twarz, pewnie wytarta z brudu, sprawiała wrażenie nieco czyściejszej.Wszyscy czworo byli pokryci tym kurzem, uświadomił sobie Maric.I chyba nie tylko oni, ale w ogóle cała jaskinia.Plamy czerni rozciągały się przy otworze służącym kiedyś za drzwi lub okno.Na zewnątrz kopulastej komnaty widok był gorszy – niczym morze czerni, nad którym unosiły się równie ciemne chmury.Cisza wydawała się absolutna, tłumiła dźwięki niczym w dniu, gdy po raz pierwszy spada śnieg.Maric mógł jedynie usłyszeć nieodległy plusk wody.Nie potrafił powiedzieć, skąd dochodzi ten odgłos, ale był bardzo wyraźny.–Wierz lub nie, ale w pobliżu jest woda – stwierdził Loghain.Z zadowoleniem spojrzał na ognisko i wyprostował się, wycierając twarz z popiołu.– Z tyłu jest duży zbiornik, misa.– Wskazał niedbale na jedną z najbardziej zrujnowanych ścian.– Zdaje się, że wytwarza wodę.Został częściowo zniszczony i zrobił się strumień.–Magia, bez wątpienia – dodała Rowan.– Ale woda jest świeża.Szkoda, że nie możemy zabrać ze sobą tej misy.–Ile czasu minęło? – wychrypiał Maric, siadając.Rowan odruchowo wyciągnęła rękę, by mu pomóc, ale cofnęła ją z wahaniem, gdy zrozumiała, że księciu nic nie dolega [ Pobierz całość w formacie PDF ]
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie istnieje coś takiego jak doskonałość. Świat nie jest doskonały. I właśnie dlatego jest piękny.