[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- A co gadają? Dobrze radzę: niech pan niczego nie ukrywa.- W porządku.No więc chodzą plotki, że ma się odbyć zjazd klanu.Spotkanie na najwyższym szczeblu.Że musi dojść do jakiegoś porozumienia.- Nemrod?Sammy Sharpe zamknął oczy, dokładnie na trzy sekundy, i oznajmił:- Wymienił pan imię, którego wolę nie słyszeć.- Więc niech je pan wymaże z pamięci.- Już wymazałem, może mi pan wierzyć.- To mi się podoba, Sammy.Kiedy wróci pan do kolegów, nie dyskutujcie na ten temat.To byłoby dość nierozsądne.- Bardzo nierozsądne.Wręcz idiotyczne.- Dlaczego prosił pan Rocca i Bartolozziego, żeby zostali? Jest już późno.- Wiem.Chciałem ich spytać, co sądzą o panu i pańskim przyjacielu z Anglii.Ale ponieważ wymienił pan tamto imię, które wymazałem z pamięci, zapewniam pana, że o nic nie będę ich pytał.Tak jak mówiłem: rozumiem zasady.- Doskonale.Wierzę panu.Myślę, że daleko pan w życiu zajdzie.A teraz niech pan już wraca do środka.Aha, jeszcze jedno.Byłbym.bylibyśmy wdzięczni, gdyby zadzwonił pan do Stocktona w Garmount i Cantora w ośrodku żeglarskim.Proszę im powiedzieć, że jestem pańskim znajomym i że do nich zajrzę.Nic więcej.Wolałbym, żeby nie mieli się na baczności.To ważne, Sammy.Więc ani słowa więcej.- Obiecuję.Nie zapomni pan przekazać ode mnie ukłonów?- Nie zapomnę.Jest pan dobrym człowiekiem, Sammy.- Staram się.To wszystko.I nagle poranną ciszę przerwało pięć głośnych wystrzałów.Rozległ się brzęk szkła.Z budynku doleciał tupot nóg, krzyk, odgłos przewracanych mebli.Matlock rzucił się na ziemię.- John! John!- Tu jestem! - zawołał Holden.- Przy samochodzie! Nic ci nie jest?- Nie, nic.Nie ruszaj się!W ciemnościach zamajaczyła sylwetka Sharpe'a biegnącego w stronę hotelu.Stanął przy narożniku, przywierając plecami do muru.Wytężając wzrok Matlock zobaczył, że postać przy murze sięga do wewnętrznej kieszeni marynarki i wyciąga broń.W budynku zagrzmiała kolejna seria strzałów, po której znów rozległy się pełne przerażenia krzyki.Przez boczne drzwi wyskoczył jeden ze sprzątaczy i na czworakach zaczął pełznąć w stronę parkingu.Wrzeszczał histerycznie w języku, którego Matlock nie znał.Po paru sekundach wybiegł kelner w białej marynarce.Wlókł za sobą jakiegoś mężczyznę, który najwyraźniej został ranny: krew lała mu się z prawego ramienia, ręka zwisała nieruchomo wzdłuż ciała.Nie wiadomo skąd padł pojedynczy strzał i wydzierający się na całe gardło kelner zwalił się na ziemię.Ranny mężczyzna zatoczył się i upadł twarzą na żwir.Z budynku doleciały krzyki:- Idziemy! Zmywamy się! Do samochodu!Matlock był pewien, że za moment ujrzy ludzi wybiegających bocznymi drzwiami, ale nikt się nie pojawił.Zamiast tego gdzieś poza parkingiem usłyszał warkot silnika, a po chwili pisk opon, jakby wóz brał ostry zakręt.Nagle zza lewego rogu, pięćdziesiąt metrów dalej, wyłonił się czarny samochód, który pomknął w stronę głównej szosy.Żeby do niej dotrzeć, musiał jednak przejechać obok zapalonej latarni.I wtedy Matlock mu się przyjrzał.Była to ta sama limuzyna, która wyłoniła się z ciemności parę sekund po zabójstwie Ralpha Loringa.Zaległa cisza.Stalowoszare niebo powoli jaśniało.- Jim! Jim, chodź tu! Chyba już odjechali!Był to głos Holdena.Anglik opuścił kryjówkę przy samochodzie i stał pochylony nad mężczyzną w białej marynarce.- Już idę! - zawołał Matlock, podnosząc się z ziemi.- Ten facet nie żyje.Dostał między łopatki.- oznajmił Anglik, a następnie schylił się nad człowiekiem z krwawiącą, nieruchomą ręką.- Nieprzytomny.Ale jeszcze oddycha.Trzeba wezwać karetkę.- Co tu tak cicho? Gdzie Sharpe?- Wlazł do środka.Tamtymi drzwiami.Trzymał w ręce broń.Obaj mężczyźni zbliżyli się ostrożnie do bocznych drzwi.Matlock otworzył je powoli i pierwszy wszedł do holu.Meble były w nieładzie, krzesła i stoły poprzewracane.Na drewnianej posadzce lśniła krew.Matlock zawahał się.- Sharpe? Gdzie się pan podziewa? - zawołał w końcu.Minęło kilka sekund, zanim usłyszeli odpowiedź.Głos Sharpe'a był cichy, ledwo słyszalny.- Tu.W jadalni.Przeszli pod obitym dębową boazerią łukiem.Nigdy w życiu nie myśleli, że kiedykolwiek ujrzą tak makabryczną jatkę.Ogarnęła ich zgroza na widok ciał całych zlanych krwią.Rocco Aiello, czy raczej jego szczątki leżały wyciągnięte na przesiąkniętym krwią obrusie; kule rozerwały mu twarz.Wspólnik Sharpe'a, Frank, klęczał oparty o krzesło; tułów miał mocno przegięty do tyłu, krew ciekła mu z szyi i patrzył do góry szeroko otwartymi, martwymi oczami.Jacopo Bartolozzi leżał na podłodze, jakby oplatając swoim grubym ciałem nogę stołu; z rozerwanej z przodu koszuli wylewało się wielkie poharatane kulami brzuszysko; krew nadal ściekała pomiędzy gęstymi, czarnymi włosami porastającymi pierś grubasa.Bartolozzi najwyraźniej usiłował odciągnąć koszulę, żeby nie przylegała do żywego mięsa, bo w dłoni trzymał skrawek materiału.Czwarty trup leżał za Bartolozzim, z głową wspartą na prawej nodze grubasa.Ręce miał wyrzucone na bok, marynarkę na plecach podziurawioną i mokrą od krwi.- Boże! - jęknął Matlock, nie dowierzając własnym oczom.John Holden wyglądał tak, jakby za chwilę miał zwymiotować.- Idźcie stąd - powiedział cicho, ze znużeniem w głosie Sharpe.- Lepiej, żeby was nikt tu nie widział.- Trzeba zawiadomić policję - wymamrotał przerażony Matlock.- Tam na ze.zewnątrz leży fa.facet.- Holden nie potrafił opanować jąkania.- Mł.młody chłopak.On jeszcze ży.żyje.Sharpe, wciąż ściskając w ręce broń, spojrzał na obu mężczyzn; w jego oczach malowała się podejrzliwość.- Jestem pewien, że linie telefoniczne zostały przecięte oznajmił.- Najbliższe zabudowania znajdują się co najmniej kilometr stąd.Zajmę się wszystkim.A wam radzę ruszać w drogę.- Myślisz, że powinniśmy odjechać? - spytał Holden, zwracając się do Matlocka.- Słuchaj pan - odparł Sharpe.- Osobiście nie robi mi różnicy, czy zostaniecie, czy nie.Za dużo mam na głowie, żeby się wami przejmować.Ale dla waszego dobra, radzę się wam stąd wynieść.Im mniej komplikacji, tym mniejsze ryzyko, prawda?- Ma pan rację - stwierdził Matlock.- Gdyby was zatrzymała policja, to wyjechaliście stąd pół godziny temu.I wiem o was tylko tyle, że jesteście przyjaciółmi Bartolozziego.- W porządku [ Pobierz całość w formacie PDF ]
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie istnieje coś takiego jak doskonałość. Świat nie jest doskonały. I właśnie dlatego jest piękny.