[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kilka przecznic dalej, których po-konanie upłynęło im na psioczeniu i pomstowaniu na niezbyt czyste towarzystwo na chodniku („Już nie mówiąc o tych wszystkich sklepach ze starzyzną!" — powiedziała Joan), Wendy zatrzymała się i złapała okryte futrem ramię przyjaciółki.— Och! Spójrz.— Wpatrywała się w drugą stronę ulicy.Gdy Joan skierowała tam wzrok, zobaczyła najsłynniejszą samot-nicę ostatnich tygodni — Melanie Korn.W okularach przeciwsłonecznych i długim, podobnym do trencza płaszczu z wielbłądziej wełny ludzka laleczka wudu pana Crispina szła w ich kierunku.— Cześć, Joan.Cześć, Wendy — przywitała się spokojnie.Nastąpiła chwila ciszy.Joan nie miała pojęcia, co powiedzieć.Wendy czekała, co zrobi przyjaciółka.—Mel! Co ty robisz na Eighty-sixth Street? — zapytała Joan.—Och, mam różne sprawy do załatwienia.Co u was?—W porządku — powiedziała Joan niepewnie.— A u ciebie?Melanie wiedziała, że chodzi im o skandal związany z artykułem, i miała to gdzieś.Porusz ten temat, pomyślała.—Cóż, od czasu tego tekstu trochę się zaszyłam.Wiecie, wymik-sowałam się, jak mówią dzieciaki.—Co? — zdziwiła się Joan.—Ukrywać się — wyjaśniła Wendy.— Język getta.S—Och.—Cóż, miło było was widzieć — powiedziała Melanie uprzejmie, Rz nową, pogodną pewnością siebie, jakiej nigdy nie miała.Jej otwartość w związku z następstwami artykułu rozbroiła dwóch jej największych krytyków i jeszcze bardziej rozbudziła ich zainteresowanie.—Dokąd idziesz? — zapytała Wendy, żądna usłyszeć więcej, i trochę z ciekawości.— Może przyłączysz się do nas? Właśnie idziemy coś przekąsić do Demarchelier.— Och, proszę, chodź z nami — dodała Joan uprzejmie.Melanie zamilkła.Dlaczego te dwie są dla niej miłe? To jakiś podstęp? Powinna uciekać? Jest jednak głodna.A, co tam.—No, dobra.Umieram z głodu.—Świetnie!—Rewelacyjnie!Ten przedziwny tercet przeszedł jeszcze dwie przecznice w kierunku zachodnim do sławnego paryskiego bistro.Talerze gotowa-nych na parze karczochów i moules marinières żeglowały na uniesio-nych dłoniach francuskich kelnerów w fartuchach, a Wendy nabie-gła ślinka do ust, kiedy obok przepłynął półmisek pomme frites i wy-lądował na sąsiednim stoliku.—Ooooch, spójrzcie na te frytki — położyła rękę na sercu.— Nie powinnam.—Dlaczego nie? — zapytała Melanie.— Życie jest krótkie.—Przywołała kelnera, który przyjął zamówienie na trzy salades Niçoise i jedne frytki.—Więc — odważyła się Wendy — mówiłaś, że się zaszyłaś?—Och, tak.Wiecie, dochodziłam do siebie.Bez obaw, nie łykałam pigułek jak Melanie Griffith.Świat nie zawalił się, ale cóż, obrzuco-no mnie trochę błotem, ale teraz jestem już czysta.S—Jej, naprawdę dobrze to wszystko zniosłaś — Joan była pod wrażeniem.RMelanie wiedziała, że bagatelizuje swoją traumę, ale chociaż nie dbała już tak o ich opinię, nadal miała się na baczności.Te dwie mo-że i są całe w uśmiechach, lecz to nadal sępy w garniturach od Givenchy.— Och, wiecie.Powiedziałam sobie, że życie jest po prostu zbyt krótkie, by przejmować się takimi bzdurami.Jak mówi Arthur, za czterdzieści lat nikt z nas już nie będzie żyć, więc jakie to ma znaczenie, prawda? — zaśmiała się swobodnie i pociągnęła łyk chardonnay.— Jesteś niesamowita! — zareagowała Wendy.Była pewna, że gdyby jej zrobiono taką krzywdę, nigdy nie do-szłaby do siebie, należałoby ją zbierać z podłogi.A ta karykatura na okładce? Tylko się powiesić.— Nie, nie niesamowita.Po prostu posłuchałam męża.Powiedział: „Kochanie, musisz czasami kazać innym odpieprzyć się" więc w ciągu kilku ostatnich tygodni czasami to robiłam.Te towarzyskie sprawy są kompletnie bez znaczenia.Wiecie, jest tyle ważniejszych rzeczy.Joan i Wendy były zachwycone, że zaprosiły swojego byłego ar-cywroga na lunch.Kiedy zjadły sałatki, Melanie zostawiła trochę pieniędzy (wystarczyło na wszystko, co zamówiły) i powiedziała, że musi lecieć, bo ma wizytę u lekarza.Joan i Wendy, które zostały, bo zamierzały zamówić jeszcze deser („Oooch, ta tarte tatin wygląda tak znakomicie, że nie mogę się oprzeć!" — zawołała Wendy), patrzyły, jak wychodzi.Ledwie skręciła i zniknęła im z oczu, podwinęły rę-kawy i wzięły się do roboty.Tym razem z nowo odkrytym.nieSmal.szacunkiem.Właściwie to nie z szacunkiem, ale nienawiścią przytłumioną nieco przez pokorę ich byłego worka treningowego.R— Metamorfoza — orzekła Wendy.— Zupełne przeobrażenie.— Zapomnij Jeffa Goldbluma w Musze.— Widziałaś, jaka spokojna? Zupełnie inny człowiek.Kiedyś zawsze starała się tak cholernie.Ani razu nie rzuciła żadnej nazwy— zauważyłaś?— Ani nie mówiła o pieniądzach.— Dokładnie! Zupełnie jakby ta cała klapa ściągnęła ją z powrotem na ziemię.Może tego właśnie było trzeba, żeby nią potrząsnąć.— Dać w twarz [ Pobierz całość w formacie PDF ]
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie istnieje coś takiego jak doskonałość. Świat nie jest doskonały. I właśnie dlatego jest piękny.