[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Saturn w ascendencie może także przynieść mroczny samotny geniusz, zwłaszcza w połączeniu z jasnością i celnością Strzelca; Bruno o tym wiedział.Miłość heroiczna nie dla fantazmatów ciała, ale dla trwałej rzeczywistości postrzeganej przez dociekliwy intelekt.To był poranny wariant.Antyspołeczna nędza, introspekcja, dziadostwo, eremita masturbans: wieczór.Zrzucił Burtona z kolan.Powiedzmy, że teraz dzwoni telefon.Nieodebrany telefon, który wykonał w zeszłym miesiącu w mieście, oddzwania teraz.Okej.Dzyń, dzyń.Telefon nie stał daleko od łóżka, Pierce był w stanie pozbierać się i podnieść słuchawkę, nim rozmówca ją odłożył.- Halo?Cześć.Z lekkim zawstydzeniem, a kuku!- O, no cześć - powiedział.Jesteś zajęty?- Jezu, nie.Właśnie - powiedział - myślałem o tobie.Mały ten świat, powiedziała.Usłyszał brzęk bransoletek.Pewnie przełożyła słuchawkę do drugiego ucha.I jak się tam masz? Jak nowe życie?- W porządku.Wieśniacki burak.- Traktorzyści i dojarki.Ty.- A co u ciebie?No wiesz, powiedziała po namyśle, jest lato, jest wariacko.- Gorąco.Gorąco jak diabli.Siedzę n-a-g-a przy otwartym oknie.Rzeczywiście słyszy odgłosy miasta na ulicy pod jej mieszkaniem, mieszkaniem, którego nigdy nie widział, ale znał, krzyżówką pomiędzy skrzynką Josepha Cornella a Watts Towers.Ona na łóżku.- Więc - powiedział - byłaś grzeczna?Byłam niegrzeczna, powiedziała, poddając się swojej naturze, inaczej niż on.Bardzo niegrzeczna.- Opowiedz mi.Wariat, powiedziała cicho, jak gdyby zastanawiając się, na ile może mu pozwolić.Edgardo.Mówiłam ci o Edgardo?- Nie.Ostatnio widuję się z nim.Edgardo, obniżyła głos, dzieląc się rozkosznym sekretem, to pierwszy mężczyzna, którego wzięłam z ulicy.Po prostu, wiesz, spojrzałam na niego, zatrzymałam się, żeby porozmawiać, och.- Brawo.Ale, och, nie mogę, nie mogę tego wyrazić.- Spróbuj.- Wymyślił haniebny plan, który, jeśli głos mu nie zadrży a frasobliwość nie umknie, może się powieść.- Potrafisz.No więc.On ma piętnaście lat.Jej dłoń przemieściła się na słuchawce.I, o Boże, jest taki słodki.Na początku nie wiedziałam, ale, Pierce, myślę, że trafił mi się prawiczek.To się po prostu w głowie nie mieści.Ale on nie potrzebował sobie wyobrażać.Za pomocą delikatnych zachęt mógł pchnąć ją ku wyznaniom, które i tak chciała poczynić, przejęta, nie miał wątpliwości, równie jak on; a długa linia telefoniczna miała rozgrzać się przepływem jej słów ku niemu i jego zachęt ku niej, jak drut sprzętu pod napięciem.Ciągłe celebrowanie Wenery.Dawno, dawno temu, za ich nowojorskiego życia, razem leżeli w łóżku, właśnie zaczynając, kiedy dzwonił telefon; był zły, że odebrała, ale postanowił nie przerywać.To była jej przyjaciółka Lou, kowbojka z Denver.Lou, to nie jest odpowiednia chwila.Naprawdę, Lou.A co? Chcesz, żebym ci powiedziała, co się dzieje? Roześmiała się swoim głębokim śmieszkiem satysfakcji i ułożyła wygodnie, patrząc na Pierce’a przy robocie, a zarazem mówiąc spokojnie do Lou, bez przerwy, non stop, a Lou słychać było z drugiego końca słuchawki; nawet sam do niej zagadał, cześć, Lou, chciałabyś tu być?Chciałabyś tu być.Zastanawiał się, czy ona i Lou kiedyś.Czasem dawała to do zrozumienia.Chciałby tam być.Chciałby.Chciałby.Chciałby.W jednej chwili zapadł w sen, dopóki nie obudziło go jego własne, dzikie chrapanie.Co za syf.Telefon leżał drętwy i zimny w odległym rogu; nie dzwonił od wielu dni.Hypnerotomachia Poliphili.Rozrzutność ducha w trwonieniu bezwstydna.Że wraziła się mu tak głęboko w duszę, stając się jedynym celem jego jednookiej uwagi Strzelca, jedynym obiektem jego melancholijnej, ekstrawaganckiej żądzy przodomózgowia - to nie dziwiło; jaka to jednak gwiazda, jakie zapętlenie melancholijnego stanu spowodowało tę skłonność - dopiero niedawno zauważył, jak głęboko się zakorzeniła - do wymazania samego siebie z własnych fantazji? Ponieważ nie chciała być z nim, wyobrażał ją sobie z innymi; i przez okamgnienie, kiedy wierzył, że może poczuć to, co ona czuje z innym, jasny cień tego, co ona czuje lub czuła, wtedy szczytował.Na jaką równię pochyłą wstąpił, kiedy? Dlaczego nie mógł zmusić się do strachu przed tym, czym się stał?Letni rozkwit nie zszedł jeszcze z nieba, chociaż było już po dziewiątej według księżycowej tarczy jego zegara.Z łóżka widział żółty prostokąt okna swojego przyjaciela Beau Brachmana po drugiej stronie ulicy, jedyną plamę światła w czarnej sylwetce budynku.Beau, pełen wyrzeczeń mistagog, który, czymkolwiek się zajmował, nie poświęcał się tak jak Pierce.Pierce nie włączył światła, więc nie potrzebował teraz go wyłączać; przeciągnął się tylko w koszuli, naciągnął na siebie kołdrę, odwrócił się plecami do kuchni, skąd kusiło go jedzenie, i zasnął.DZIEWIĘĆTak naprawdę to Beau Brachman wyobrażał sobie spółkowanie: na ślepo, wilgotno i gorąco, do tego stopnia, że hermafrodyta wywróciłby się na nice i zmienił w mężczyznę.Pod lampą, świecącą się w jego mnisim mieszkaniu, leżały dwie książki, jedna na drugiej, obie oprawne w brązowe płótno, które zaatakował jakiś maleńki tropikalny insekt pożerający klej i pstrzący je odropodobnym wzorkiem; proces powstrzymał dopiero zimny klimat, w którym książki znalazły się za sprawą Beau.Opublikowało je Wydawnictwo Teozoficzne w Benares, i tam też znalazł je Beau: dwa tomy Thrice-greatest Hermes pióra G.R.S.Meada.Czytał już długo tej wonnej nocy, nie otwarłszy ich wcześniej przez wiele lat; widok znajomej czcionki i znajomego układu akapitów, maleńkie czarne glosy na marginesie, niczym przydrożne kapliczki wzdłuż kamienistej ścieżki, przywracały jego pamięci gorące noce i dnie pierwszej lektury.Ale teraz nie czytał.Gdyby Pierce mógł zajrzeć przez okno do środka, zobaczyłby Beau siedzącego bez ruchu i bez koszuli w fotelu, z parą słuchawek na uszach, łączącą go z wielgachnym starym wzmacniaczem lampowym (Fisher) i gramofonem.Słuchał oceanicznej symfonii Mahlera, a raczej pozwalał się unosić jej falom, nie słysząc nic, dając się porywać w swój film raz za razem jej pseudonieskończonym coitus prolongatus i wyrywać z niego, wciąż, na przemian; ścieżki dźwiękowej dostarczał Mahler.Scenariusz stanowił Poimandres Hermesa po trzykroć wielkiego, według dawnej interpretacji doktora Meada.POJAWIA SIĘ: jaskrawy chaos świateł, nieskończona łagodność i dobro wylewające się z nielokalizowalnego centrum niczym chmury, które prowadzą do filmowych niebios albo je tworzą.WERBEL MROCZNYCH BĘBNÓW i z tego samego nieumiejscowionego centrum dobywa się cień, widoczna ciemność, gęsta i oleista, dym filmowych piekieł.Biel cofa się odeń.Cień rośnie.SFX: nieopisane, niepojęte krzyki, wrzaski, jęki, szalony śmiech, rzężenie zgrozy [ Pobierz całość w formacie PDF ]
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie istnieje coś takiego jak doskonałość. Świat nie jest doskonały. I właśnie dlatego jest piękny.