[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wiem, że ty, mon pere, to rozumiesz, bo też byłeś ich ojcem.W bardzo prawdziwym sensie tego określenia umarłeś za nich.Aby ich uchronić od twoich grzechów i ich grzechów.Oni tego nie wiedzą, czyż nie, mon pereł Ode mnie się nie dowiedzieli.Ale gdy zastałem cię z moją matką w kancelarii…Udar mózgu, powiedział lekarz.Musiałeś doznać zbyt wielkiego wstrząsu.Wycofałeś się.Odszedłeś w głąb siebie, chociaż wiem, że możesz mnie słyszeć, wiem, że widzisz teraz lepiej niż kiedykolwiek przedtem.I wiem, że kiedyś wrócisz do nas.Poszczę i modlę się, mon pere.Poniżam się pełen pokory.A przecież czuję się niegodny.Nadal jest coś, czego nie zrobiłem.Po nabożeństwie dzisiaj jedna z dziewczynek, Mathilde Arnauld, podeszła do mnie.Włożyła rękę w moją dłoń i szepnęła z uśmiechem:–Monsieur le cure, czy księdzu też przyniosą czekoladki?–Kto ma przynieść czekoladki? – zapytałem ze zdumieniem.Odpowiedziała niecierpliwie.–Przecież dzwony! – I zachichotała.– Latające!–Aha, dzwony.Oczywiście.Byłem tak zaskoczony, że przez chwilę nie wiedziałem, co powiedzieć.Mathilde ciągnęła mnie za sutannę.–Ksiądz wie, te dzwony.Lecą do Rzymu zobaczyć się z papieżem i wracają z czekoladkami…To staje się manią prześladowczą.Refrenem złożonym z jednego słowa, szeptanym, wrzeszczanym, przeplatającym wszystkie myśli.Wbrew woli podniosłem głos tak gniewnie, że jej ochocza twarz zmięła się ze strachu.Ryknąłem:–Czy wszyscy tu macie w głowach tylko czekoladki?Mathilde z płaczem uciekła na rynek, daremnie ją przywoływałem, a okno wystawowe tego sklepiku, zapakowane jak prezent, uśmiechało się triumfalnie.Dziś wieczorem odbędzie się uroczyste złożenie Hostii do Grobu i ostatnie chwile naszego Pana będą odtwarzać dzieci z parafii; świece zapalimy, gdy mrok zapadnie.Zwykle to dla mnie jest jeden z najbardziej doniosłych momentów w roku, moment, w którym oni należą do mnie, moje dzieci czarno odziane i poważne.Ale w tym roku, czy wzniosą się duchem, czy może do ust im będzie napływać ślina na myśl o czekoladzie? Te jej opowieści – latające dzwony i ucztowanie – przenikają, uwodzą.Staram się w kazaniach tchnąć moje uwodzicielstwo, lecz cóż znaczą dla nich ciemne splendory kościoła w porównaniu z lataniem na jej czarodziejskich dywanach?Po południu poszedłem do Armande Voizin.Dziś są jej urodziny, w domu panowało zamieszanie.Oczywiście wiedziałem, że ma tam się odbyć przyjęcie urodzinowe.Wcale jednak nie przypuszczałem, że aż takie.Caro wspominała mi o tym parę razy – ona nie chce, lecz będzie na przyjęciu, ponieważ ma nadzieję przy tej sposobności dojść z matką do ostatecznego porozumienia, chyba jednak nawet ona nie przewiduje, jaka tam będzie huczna zabawa.Yianne Rocher prawie od samego rana przygotowywała w kuchni ucztę.Josephine Muscat odstąpiła kuchnię kawiarni, aby było dodatkowe miejsce do tych przygotowań, gdyż dom Armande jest za mały na takie wielkie zamieszanie.Gdy tam przyszedłem, cała falanga pomocników przyniosła z kawiarni półmiski, rondle i wazy.Mocny zapach wina dolatywał od otwartego okna i wbrew sobie stwierdziłem, że do ust napływa mi ślina, Narcisse pracował w ogrodzie, umieszczał kwiaty na czymś w rodzaju altany, postawionej pomiędzy domem a furtką.Efekt zaskakujący: powojnik, powój, bzy i jaśminek zdają się rozwlekać z tych drewnianych krat, tworząc kolorową strzechę, przez którą prześwieca słońce.Armande nigdzie nie widziałem.Odwróciłem się zirytowany tą okazałością.Typowe dla Armande Yoizin, że wybrała na swoją uroczystość Wielki Piątek.Wystawność tego wszystkiego – kwiaty, jedzenie, skrzynki szampana dostarczone do drzwi razem z lodem, aby szampan się mroził – to prawie bluźnierslwo, kpiny z Wielkiego Piątku.Muszę z nią jutro porozmawiać.Już miałem odejść, gdy zobaczyłem Guillaume'a Duplessisa.Stał przy murku i głaskał jednego z kotów Armande.Grzecznie uchylił kapelusza.–Pan pomaga? – zapytałem.Guillaume przytaknął.–Powiedziała, że mógłbym pomóc.Jeszcze jest mnóstwo roboty przed wieczorem.–Dziwię się, że pan chce mieć z tym cokolwiek wspólnego – upomniałem ostro.– I to właśnie dzisiaj! Doprawdy myślę, że madame Yoizin posuwa się za daleko [ Pobierz całość w formacie PDF ]
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie istnieje coś takiego jak doskonałość. Świat nie jest doskonały. I właśnie dlatego jest piękny.