[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Potem trójka rodzeństwa znów się pokłóci.Dwoje młodszychbędzie chciało towarzyszyć panu R.w polowaniu, ale on się sprzeciwi.Tego zabójstwa zechce dokonać sam.I właśnie sam uda się w podróż, pomyślał Ricky.Samotnie ruszy na spotkanie śmierci.Wymeldował się z taniego pokoiku i pojechał na północ do Durham.Odstawił wynajęty samochód ipoświęcił cały ranek na uśmiercenie Fredericka Lazarusa.Zlikwidował, skasował, pozamykał wszystkie legitymacje członkowskie, karty kredytowe oraz telefoniczne konta bankowe.Po upływie paru godzinFrederick Lazarus rozpłynął się jak kamfora.Z Richardem Livelym było trudniej, bo ten miał pozostać przy życiu.Ale on także musiał ulotnić się z New Hampshire możliwie jak najdyskretniej.Miał porzucić całe swoje dotychczasowe życie, ale nie dać po sobie poznać, że to właśnie robi, na wypadek gdyby kiedyś pojawił się w tych stronach ktoś, kto zacznie wypytywać i powiąże jego zniknięcie z konkretnym weekendem.Zachował konto bankowe Richarda Lively'ego z najniższym możliwym wkładem.Wyjaśnił przełożonemuna uniwersytecie, że z powodu problemów rodzinnych musi udać się na kilka tygodni na ZachodnieWybrzeże.Podobną rozmowę odbył ze swoją gospodynią i zapłacił za kolejny miesiąc z góry.Kiedy szedł ulicą, nagle ogarnął go żal.Doskonale czuł się w tym małym światku, było mu go przykro opuszczać.Złapał południowy autobus firmy Trailways do Bostonu, a następnie w piątkowe popołudnie udał sięautokarem Bonanzy na przylądek Cod.Zdążyli już przeczytać wierszyk, pomyślał.Merlin wypytałpracownika gazety.Ricky spojrzał na zegarek i pomyślał: niebawem wyruszy w drogę i będzie gnał nazłamanie karku.Na przedmieściach Provincetown znalazł motel, gdzie były jeszcze wolne pokoje, pewnie z powodu byle jakiej pogody.Ricky zapłacił gotówką za cały weekend z góry i udał się do sklepu dla turystów, gdzie nabył silną latarkę oraz wielkie poncho w kolorze burooliwko-wym.Do tego dokupił kapelusz maskujący z szerokim rondem, do którego przyszyto siatkę przeciwko komarom osłaniającą całą głowę.Prognozazapowiadała sprzyjającą mu pogodę: parno, burzowo, zachmurzone niebo, wysokie temperatury.Wczasowicze nie byli zapewne zachwyceni.Ricky wyjaśnił ekspedientowi, że zamierza jeszczepopracować trochę w ogródku.Kiedy wyszedł na ulicę, ujrzał, jak od zachodu nadciągają pierwsze ogromne chmury burzowe.Spojrzał na ciemniejące niebo, a ponieważ szybciej zapadał zmierzch, przyspieszył kroku, by poczynić odpowiednie przygotowania.Nim dotarł do drogi prowadzącej do jego starego domu, niebo stało się niemal brązowe.Autobus jadący trasą numer 6 wyrzucił go kilka kilometrów od celu.Resztę drogi pokonał bez wysiłku biegiem.W plecaku niósł zakupy i broń.Ricky miał szczęście.Droga była pusta.Kiedy dotarł do podjazdu, zwolnił tempo, po chwili skrył się za drzewami.Wynurzywszy się spod ich koron, ujrzał to, co miał nadzieję zobaczyć: zwęglone szczątkiswojego domu.Choć minął już rok, ziemia wciąż była poczerniała wokół posępnego szkieletu budynku.Ricky podszedł tam, gdzie niegdyś były drzwi frontowe.Wszedł do środka i powoli poruszał się wśród ruin.Kryjówka, którą spodziewał się tu znaleźć, czekała na niego, tuż obok głównego komina, połączonego z kominkiem w salonie.Kawał sufitu i grube drewniane belki opadły, tworząc coś w rodzaju przybudówki, omalże małej jaskini.Ricky włożył poncho i kapelusz chroniący przed ukąszeniami owadów, wyjął zplecaka latarkę i samopowtarzalny pistolet.Wczołgał się w zgliszcza i czekał w ukryciu na nadejście nocy, na zbliżającą się burzę oraz na mordercę.Rzęsisty deszcz padał przez pierwszą część nocy, grzmiały pioruny, błyskawice rozświetlały ocean,później opady zelżały do monotonnej, natrętnej mżawki.Ricky nie wychodził z ukrycia, jak myśliwyprzyczajony w zasadzce.Z rzadka zmieniał pozycję.Ze swej kryjówki widział teren przed domem,najlepiej wówczas, gdy błyskawica przecinała niebo.Do godziny dwudziestej drugiej okolica skryła się w wilgotnym mroku pachnącym pleśnią.Miał wyostrzone zmysły i czujny umysł, odnotowujący wszelkie zakłócenia nocnego spokoju.W pewnej chwili wystraszyłgo nietoperz, który przeleciał mu nad głową, później para saren wyłoniła się na chwilę z lasu.Ricky wciąż czekał.Jego przeciwnik zapewne nieraz działał nocą i czuł się swobodnie o tej porze.Znam cię, Rumpelstilskin, myślał, będziesz chciał to wszystko załatwić w ciemności.Już niebawem się tuzjawisz [ Pobierz całość w formacie PDF ]
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie istnieje coś takiego jak doskonałość. Świat nie jest doskonały. I właśnie dlatego jest piękny.