[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Niezobaczył w nich nic szczególnego – żadnej emocji czy błysku.Obaj bylitak bardzo do siebie podobni.Prawdziwe maszyny do zabijania.–Od jak dawna jest pan po stronie Rosjan? Jak długo jest pan ichszpiegiem?–Zawsze byłem po stronie Rosjan, pułkowniku.Jestem Rosjaninem.Moi rodzice przyjechali tu, do Ameryki, pod koniec lat czterdziestych,razem z setkami innych agentów.Zostałem nauczony, jak być Amerykani-nem; przystosowałem się.W tym kraju żyje wielu podobnych do mnie.Wielu! Rozprzestrzenili się do tej pory po całych Stanach Zjednoczonych.Czekamy, pułkowniku.Chcemy zniszczyć to państwo, zarówno podwzględem finansowym, jak i każdym innym.Czternaście sekund.Dwanaście.Dziesięć.Pułkownik odliczał w myśli,a jednocześnie mówił przez cały czas do Monserrata.Jego tętno pozo-stawało spokojne.Przez cały czas całkowicie panował nad sobą.–Harry Stemkowsky… Czy pamięta pan człowieka o nazwisku Stem-kowsky? Biednego, kalekiego sierżanta.Jednego z moich ludzi…–To jedna z ofiar wojny.Pańskiej wojny.Pańskiej, pułkowniku, nicnaszej.Stemkowsky nie zdradziłby pana w żadnych okolicznościach.Doliczywszy do trzech, pułkownik zrobił dwa nieoczekiwane, szybkiekroki w lewo.Trzymający pistolety radzieccy terroryści próbowali nie-zdarnie ich użyć, ale działali zbyt wolno.Hudson przycisnął brodę do piersi i wyskoczył głową naprzód, roz-bijając okno; spadał do fabrycznej części budynku.Dokładnie w tym samym momencie, cała posesja zatrzęsła się odserii wypluwanych przez cekaemy M-16, przeszywających okna trzeciegopiętra.W trzech różnych częściach fabryczki rozbłysły jednocześnie naglepożary.Ich płomienie dosięgły wkrótce brudnozoltcgo sufitu.Wielkietafle szkła naprężały się w oknach, po czym rozpadały się, krusząc się nacemencie wokół budynku.Stare, metalowe słupy podtrzymujące dachzaczęły wypaczać się od gorąca.Zewsząd szczekały M-16 weteranów.Przeprowadzali atak.David Hudson znajdował się już za jedną z wielkich maszyn fabryczki,przykucnięty w bojowej pozycji.Gęsty dym pożarów był dla niegozarazem sprzymierzeńcem jak i wrogiem.Monserrat i jego ludzie nicmogli znaleźć Hudsona pośród dymu i płomieni, ale i on nie widział teraz,co działo się wokół niego.Wtedy pułkownik usłyszał dźwięk, na który czekał.Nie można byłonie rozpoznać donośnego warkotu wirnika śmigłowca.271Szturmowa cobra znalazła się właśnie na dachu; dokładnie tak, jakzaplanowano.Wszystko przebiegało znakomicie; pozostała teraz tylkoostatnia ucieczka.–Z drogi, do cholery! No już! Zjeżdżajcie stąd! Szybciej, szybciej!!!Nieoczekiwanie wybuchła wściekła wymiana ognia.Arch zobaczyłpłomienie wystrzelające nad całym rzędem dachów.Przeciskał się zapa-miętale przez tłum, który wyległ na ulicę Halseya.Sępy – pomyślał.Ludzie, którzy lubią się przyglądać, kiedy gdzieś nadjeżdża karetka.Skrzywił się.Lewa ręka zdrętwiała mu i chyba coś mu się stałow kręgosłup; stawiając kroki czuł w nim przenikliwy ból.Chyba żaden ze zgromadzonych na chodniku ludzi, ubranych w skó-rzane kurtki nastolatków, posępnie wyglądających młodych kobiet,uśmiechających się małych dzieci, nie zdawał sobie sprawy, że oglądanyspektakl dzieje się w rzeczywistości.–Cofnąć się! Cofnąć się, do diabła! – wrzeszczał chrapliwie Carroll,nie przerywając biegu.– Schowajcie te dzieci! Wracajcie do domów!We wszystkich oknach roiło się od pełnych ciekawości twarzy.Setkimieszkańców Halsey Street i okolic wyległo w to chłodne, pochmurnepopołudnie na ulicę, żeby stać się świadkami niecodziennych wydarzeń.Gapili się w stronę, z której dochodziły strzały, wpatrywali w groźnepłomienie, słuchali serii z M-16 i pojedynczych odgłosów broni krótkiej.Carroll biegł bez chwili wytchnienia do pogrążonego w ogniu bu-dynku.Nagle odezwał się policyjny megafon.Przebił się przez panujący hałasze słowami".–Hej, ty! Przestań biec! Zatrzymaj się!Arch zignorował go i pędził dalej.Chwiał się na nogach, walczącz nieznośnym bólem.Kiedy dopadał już budynku, usłyszał jeszcze jedenznany sobie, przerażający odgłos.Nad dachem niewielkiej fabryczkiwisiała szturmowa cobra.Ten sam śmigłowiec, który dopiero co gozestrzelił.Zielona Wstążka była tu.Ruszył po kamiennych schodach budynku, przeskakując po trzystopnie naraz.Zdawało mu się, że przy każdym kroku słyszy grzechotwłasnych kości, przesypujących mu się swobodnie w ciele.Nagle, z otwartych drzwi, wprost na Archa wypadł mocno zbudowanymężczyzna, o hiszpańskim czy też kubańskim wyglądzie.Trzymał w rękupistolet 870.Broń Carrolla nastawiona była na ogień automatyczny.W twarzi szyję nieszczęsnego terrorysty trafiła cała seria kul kalibru 7,62.Ciałowtoczyło się z powrotem do środka.Dym, wydobywający się z rozbitych okien parteru, utrudniał Archowiodychanie.Zmusił się jednak do dalszego biegu; wskoczył do budynku,272omal nie potykając się o umierającego, który patrzył na niego zdumiony-mi, szeroko rozwartymi oczami.Carroll instynktownie przycisnął się do ściany.Dyszał ciężko, opiera-jąc policzek o zimny, odlatujący od ściany tynk.W głowie roiło mu się odmyśli.Cobra? Jakim cudem udało im się zdobyć szturmowy śmigłowiec?Przecież to niemożliwe… Zielona Wstążka czekała na niego na górze, choćto także nie wydawało się możliwe…Ciężkie drzwi z metalową kratą otworzyły się powoli i pułkownikHudson znalazł się na dachu.Rozproszone przez wiatr kłęby dymuzasłoniły na chwilę jego pole widzenia.Znajdował się teraz ze trzydzieścipięć metrów od czekającego śmigłowca.Z początku pułkownik ruszył ostrożnym krokiem, a potem zaczął biectruchtem, niczym sportowiec, który właśnie zwyciężył.Udało mu się.Wszyscy wykonali swoje zadania w niemal perfekcyjny sposób.MisjaZielonej Wstążki dobiegła wreszcie końca.Nagłe uczucie radości z powo-du zwycięstwa wydawało się nie do opanowania.Hudson nie zauważył, że na dach wyskoczył jeszcze jeden człowiek.Nie spostrzegł go, aż ten zdołał go podejść.Nie zachował po prostuostrożności.Jeden, jedyny raz zapomniał rozejrzeć się uważnie na wszyst-kie strony [ Pobierz całość w formacie PDF ]
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie istnieje coś takiego jak doskonałość. Świat nie jest doskonały. I właśnie dlatego jest piękny.