[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.–To jakieś dziwne zwierzę, starcze – powiedział Paweł, ¦ iv ściągnął uzdę, a raczej postronek swego konia, i zatrzymałprzy drugich zwłokach, podczas gdy reszta osób mijała je już, hcąc przerywać jazdy.– Dziwne zwierzę! Nie ma łba ani ko-–Powiadam panu, traperze, to nie jest koń.–Co takiego? Nie koń? Twoje oczy, chłopcze, dobre są, aby atrywać pszczoły i dziuple w drzewie, ale… ach, na Boga,–pak ma rację! Że też mogłem wziąć skórę bawołu, choć taknną i pokurczoną, za skórę końską! Ach, doprawdy! Był czas,panowie, gdy mogłem rozpoznawać zwierzę z tak daleka, jakpfc ¦ ko sięgnąć zdoła wzrok ludzki, i z tej odległości potrafiłem/eć dokładnie jego barwę, określić wiek i płeć.–Jakże cenny przywilej posiadał pan wtedy, czcigodny my-¦ i ze – powiedział słuchając go uważnie przyrodnik.– Czło-, który może uczynić takie spostrzeżenia na pustyni, oszczę-obie trudu wielu uciążliwych marszów, nie potrzebuje prze-adzać badań, które jakże często okazują się bezowocne.Pro-niech mi pan powie, czy wzrok pana odznaczał się aż takiką perfekcją, że mógł pan orzec, do jakiego to zwierzę należy11 czy gromady?–Nie wiem, co pan rozumie przez rząd czy gromadę.–Doprawdy – przerwał bartnik – zdradza pan taką nie-‹›mość angielskiego, jakiej nie spodziewałbym się po człowie-•› pańskim doświadczeniu i inteligencji.Mówiąc o gromadzie'dzie, nasz przyjaciel chciał zapytać, czy te zwierzęta przeno-› tą się z miejsca na miejsce bezładną gromadą, podobnie jak rój191pszczół lecący za królową, czy też mają zwyczaj chodzić pojed czym rzędem, tak jak bawoły, które nieraz biegną prerią po ty samych śladach.Są to słowa powszechnie znane i na ustach ka; dego.Wiemy, że to, co mówi doktor, ma zawsze głębsze znaczenii a teraz o to mu właśnie chodziło.EUen kochała Pawła za wiele rzeczy, ale nie za jego wykszt cenie.Odważny i szczery, męski charakter chłopaka, jego uro‹i czar osobisty podbiły jej serce i nie czuła potrzeby szczegółowi go badania jego intelektualnych osiągnięć.Biedna dziewcz poczerwieniała jak róża, jej piękne palce poczęły szarpać pasę przytrzymujący ją na koniu, i powiedziała szybko, chcąc zapew odwrócić uwagę innych od tego braku i niedostatku, o który; sama myśleć nie mogła.–A więc, tak czy owak, to nie jest koń?–Jest to ni mniej, ni więcej, tylko skóra bawołu – powii dział traper, równie zbity z tropu tłumaczeniem Pawła, jak uczi nymi słowami doktora.–Unieś róg skóry, stary traperze – rzekł Paweł, a w ton! jego brzmiało przekonanie, że dowiódł przecież swego prawa zabierania głosu w każdej sprawie.– Jeśli jest tam jeszcze kawa* łek garbu, musi być świetnie wypieczony i zjemy go z przyjemno-l ścią.Starzec zaśmiał się serdecznie z dowcipu towarzysza.Wsunął stopę pod skórę, która się poruszyła, a potem podniosła gwałtownie.Wyskoczył z niej młody Indianin, a szybkość jego ruchów świadczyła, że zdawał sobie sprawę z niebezpieczeństwa, w jakim się znalazł.ROZDZIAŁ DWUDZIESTY CZWARTYChciałbym, by pora nocy już nadeszła i by się wszystko skończyło szczęśliwie.Szekspir(t lv nasi znajomi spojrzeli uważniej na Indianina, przekonali się,' st to młody Pawni, którego spotkali poprzednio.ZdumienieMało mowę zarówno białym jak i czerwonoskóremu.Przez7 chwilę spoglądali na siebie z niemym zdziwieniem, a naweti' jrzliwością.Ciszę przerwał dopiero okrzyk doktora Battiusa:–Rząd: naczelne; rodzaj: człowiek; gatunek: preryjny.–Ano wydał się sekret – powiedział stary traper, kiwając (Iową, jak gdyby gratulował sobie, że trafnie odgadł trudną i za- ił;; tajemicę.– Chłopak schronił się w trawie, ogień zaskoczył K" we śnie.Stracił konia i szukając ocalenia schował się pod świe-¦ ściągniętą skórę bawołu.Nie najgorszy to pomysł, gdy braknie¦'¦Im i strzelby, by wypalić krąg trawy.Jestem pewien! że toI ny młodzieniec, i dobrze byłoby z nim podróżować.Przemó-•¦ ‹lo niego uprzejmie, bo gniewem nic byśmy nie wskórali.Wi-¦i po raz drugi mego brata – odezwał się w języku zrozumia-dla Indianina – Tetoni zamierzali wykurzyć go stąd dymem,iak wykurzają szopy.Młody Indianin strzelił oczyma po prerii, chcąc ocenić nie-"•• i 'ieczeństwo, z którego zdołał się ocalić, lecz jego dumna twarz •• dradzała najmniejszego lęku.Ściągnąwszy brwi, tak odpo-* I ział traperowi:–Tetoni to psy.Kiedy w ich uszy uderzy wojenny okrzyk l*"wni, wyje całe plemię Tetonów.–To prawda [ Pobierz całość w formacie PDF ]
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie istnieje coś takiego jak doskonałość. Świat nie jest doskonały. I właśnie dlatego jest piękny.