[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Widziałem błękitnobiałe błyski palników acetylenowych, którymi próbowali łatać poszarpane blachy.U wejścia do kantyny minąłem jakiegoś mężczyznę; jego sylwetka wydawała mi się znajoma, ale jej nie skojarzyłem, bo nie pasowała do tego miejsca.– Hej, kolego.Macie tu może stół do ping–ponga?Wybałuszyłem oczy.– Gabriel?!– Już myślałem, że mnie nie poznajesz, Davidzie.– Ależ poznaję, tylko.Na Boga, myślałem, że nie żyjesz!– To był występ godny Oscara, prawda? – Gabriel Deedes wyszczerzył się w uśmiechu i wyciągnął do mnie mocarną rękę.– Widzę, że już się znacie.– Sam siedział przy stole, a przed nim spoczywała na talerzu solidna porcja placka z jabłkami.Jego uśmiech, zmęczony, ale ciepły, wiele mi wyjaśnił.W końcu rozprostowałem zdrętwiałe palce.– No, Gabe, rozumiem, że nie znalazłeś się tu przypadkiem?Sam Dymes przestał żuć ciasto.– Nie mylisz się – powiedział i wskazał łyżeczką na Gabriela.– Davidzie, poznaj naszego człowieka w Nowym Jorku.A teraz ja zajmę się konsumpcją tego niebywale smakowitego placka, a Gabriel przekaże ci wieści, na które tak czekałeś.Irene!.Irene? Znajdzie się dokładka tego genialnego ciasta?24.ZwrotJedliśmy lunch, a Gabriel opowiadał mi, co się właściwie stało, zaczynając od porwania mnie z Nowego Jorku, które miało miejsce ponad tydzień wcześniej.– To ja wszystko zaaranżowałem – wyznał.– Wiedziałem, że generał Fielding, a raczej, jak już ci wiadomo, niejaki Torrance, planował wysłać cię z powrotem na wyspę Wight z misją dyplomatyczną.A raczej z czymś, co miałeś uważać za misję dyplomatyczną.– A w rzeczywistości miałem otworzyć drogę siłom inwazyjnym.Tak, Sam już wtajemniczył mnie w tę sprawę.Gabriel kontynuował opowieść.– Stało się dla mnie jasne, że albo będę musiał wyrwać cię jakoś z Nowego Jorku, albo zabić choćby gołymi rękami.Spojrzałem na jego potężne łapska, a potem w uduchowione oczy – tym razem śmiertelnie poważne.I zrozumiałem, że nie żartuje, wspominając o drugiej opcji.– Uwierz mi, Davidzie, błagałem swoich przełożonych na kolanach, żeby wyciągnęli cię z miasta – powiedział i pociągnął łyk kawy.– Rozumiesz jednak, mam nadzieję, że nie uratowaliśmy ciebie i twojej wyspy z pobudek czysto humanitarnych?Skinąłem głową.– Jeżeli Torrence zajmie wyspę Wight, zdobędzie procesor Masena–Cokera.– A wraz z nim wysokooktanowe paliwo, dzięki któremu jego bombowce raz na zawsze unicestwią Leśników i wszystkie inne kolonie, które nie spieszą się z zaakceptowaniem jego.jakby to powiedzieć.ochrony.– A co z Kerris?– Jest bezpieczna – zapewnił mnie Gabriel.– Dopilnowałem, żeby znalazła się w taksówce, zanim zjawili się nasi ludzie.– Jak się teraz czuje?– Niepokoi ją twoje zniknięcie, ale jakoś sobie radzi.– Nie wie, że jesteś.– Szpiegiem? Nie, nie wie nic o moim prawdziwym życiu.Niestety, nie wie także, czy żyjesz.Musiałem, rzecz jasna, zachować nadzwyczajną dyskrecję.– Nie ufasz jej?Gabriel nie podzielał mojego oburzenia.– Przykro mi, Davidzie, ale mimo wszystko Kerris jest córką Torrance’a.Nie mogłem ryzykować.Mamy w Nowym Jorku znacznie więcej agentów.Gdyby zostali zdemaskowani.– Dobrze już, dobrze.Rozumiem.Ale powiedz mi chociaż, czy Kerris wiedziała o tym, że Torrance planuje inwazję na wyspę Wight?Gabriel spojrzał mi w oczy.– Jestem pewien, że nie.Podobnie jak ty, była tylko pionkiem w jego grze.Odetchnąłem z ulgą.Rozstanie z Kerris, choć bolesne, byłoby po stokroć bardziej gorzkim doświadczeniem, gdybym wiedział, że mnie oszukała.Jedliśmy dalej, a Gabriel relacjonował przebieg wyprawy po Christinę.Większość faktów znałem z opowieści Sama – przede wszystkim wiedziałem już, że dziewczyna została wyprowadzona i dobrze ukryta na chwilę przed pojawieniem się w szpitalu uzbrojonej grupy komandosów.– To pech – wtrącił z uczuciem Sam.– Cholerny pech.– Był kiedyś taki bluesowy kawałek – skomentował Gabriel.– „Gdyby nie spotkało nas nieszczęście, moglibyśmy mówić, że nie mieliśmy szczęścia”.Kiedy odwoziłem drużynę na brzeg Hudsonu, wpadłem prosto na.Rory’ego Masterfielda we własnej osobie.Wiedziałem, że mnie rozpoznał, więc jestem spalony.Nie miałem wyjścia, musiałem wynieść się stamtąd do wszystkich diabłów.Zabrałem się łodzią razem z chłopakami.Sprawa miała być prosta: zanurzenie, kurs na otwarte morze i gotowe.Niestety, namierzyły nas reflektory baterii nadbrzeżnych.Walili do nas jak do kaczek.Szczęście w nieszczęściu, że nie przekazali koordynatów stanowiskom ciężkiej artylerii.Pociski śmigały nad nami i lądowały w wodzie dobre pół kilometra za nami.Gorzej było z haubicami.Przyznaję, były niezłe.Porobiły nam w kiosku tyle dziur, że więcej w nim teraz powietrza niż metalu.A potem załatwiły osłonę peryskopu i radaru.Mieliśmy tyle uszkodzeń poszycia, że nie mogliśmy się zanurzyć.Jedyne, co nam pozostało, to ucieczka w morze.Tak się złożyło, że trafiliśmy na pasmo mgły i zgubiliśmy pościg kanonierek.– Gabriel potrząsnął głową.– Dziękuję bardzo, nigdy więcej nie chciałbym odbyć podobnej podróży.Zaczęło się, zanim przebrzmiały ostatnie słowa jego opowieści.Właściwie nie był to dźwięk, tylko twarda jak beton fala uderzeniowa, która huknęła w kantynę, strącając talerze ze stołów i przewracając jedzących.Szyby w oknach roztrzaskały się na drobne kawałeczki.Podobny do grzmotu odgłos eksplozji powrócił echem, odbity od urwiska po drugiej stronie rzeki.Usłyszałem też krzyki i wycie syreny alarmowej.Podniosłem się z rumowiska mebli, talerzy i resztek jedzenia.Sam i Gabriel już biegli w stronę drzwi.Pierwszy pognał w stronę swojego biura, przebierając długimi nogami niczym rasowy sprinter, drugi zaś zatrzymał się w pół drogi.– Niech ich cholera – parsknął wściekle Gabriel.– Niech ich jasna cholera!Spojrzałem na rzekę.Na powierzchni leniwie płynącej wody widać było linie piany układające się w kształt litery V.– Kutry torpedowe.– Gabriel także dostrzegł ślady podwodnych pocisków.– Jakim cudem trafili za nami aż tutaj?Obserwowałem zbliżające się do brzegu kutry.Były to małe, smukłe jednostki, niewiele dłuższe od wyrzutni torped, które umocowano po obu stronach ich nadbudówek.Mknęły ku obozowi niczym ślizgacze, by z jak najmniejszej odległości wypluć swój śmiercionośny ładunek.Widząc, że torpedy są już niebezpiecznie blisko brzegu, pociągnąłem Gabriela za ramię.– Chodź.Stoimy zbyt blisko.Pociski były bardzo szybkie.Zbyt szybkie, byśmy zdążyli odbiec dalej niż kilka kroków [ Pobierz całość w formacie PDF ]
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie istnieje coś takiego jak doskonałość. Świat nie jest doskonały. I właśnie dlatego jest piękny.