[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Obowiązywała cię umowa terminatorska i jeśli nie mogli wykorzystać cię sami, mieli prawo odstąpić cię swojej filii albo innemu przedsiębiorstwu.Podobnie jak twoje wykształcenie, ty sam stałeś się towarem, którym wolno im było handlować.W kraju wciąż jeszcze funkcjonowało kilka placówek publicznej oświaty, lecz bardziej przypominały miejskie areszty aniżeli najpośledniejsze nawet szkoły prywatne, kościelne czy korporacyjne.Kwestia dopilnowania, by dzieci otrzymały jakieś wykształcenie, spadła w całości na barki odpowiedzialnych rodziców.Tacy, którym się to nie udawało, zyskiwali miano złych rodziców.System rokował nadzieję, że prędzej czy później społeczne, prawne i religijne naciski zmuszą nawet tych złych, aby spełnili swą powinność wobec własnego potomstwa.–Tym sposobem – snuła opowieść Nia – na biednych analfabetów zwalono finansową odpowiedzialność za podstawowe wykształcenie ich dzieci.Jeśli są zupełnymi biedakami, alkoholikami, narkomanami, po prostu mówi się trudno, wielka szkoda! Nikt nawet nie pomyślał, co za społeczeństwo budujemy takimi decyzjami.Ludzie, którzy mogli pozwolić sobie na posyłanie dzieci do prywatnych szkół, byli zadowoleni, bo rząd nareszcie zaprzestał trwonienia podatków na nauczanie cudzych bachorów.Jakby myśleli, że mieszkają na Marsie.Zdawało im się, że wśród biednych, niewykształconych i bezrobotnych ich żadna krzywda nie dotknie!Len westchnęła.–To mi przypomina kropka w kropkę poglądy mojego ojca oznajmiła.– Ja jestem jego karą, o ile go to obchodziNia spojrzała na nią z chłodnym zainteresowaniem.–A kim był twój ojciec? – zapytała.Gdy Len wyjaśniła, zauważyłam, jak chłód Nii topnieje.–No tak – skwitowała z westchnieniem.– Ja też byłam chyba blisko skończenia jako bezdomna, na szczęście mój wuj i ciotka mieli na własność ten dom razem z przyległym gruntem pod uprawę.To dom rodzinny mojej mamy.Gdy straciłam pracę, przeniosłam się tu, żeby zamieszkać na stałe i zaopiekować się wujostwem.Oboje byli już starzy i nie wiodło im się najlepiej, nawet gdy wydzierżawili ziemię okolicznym farmerom.Umarli, a ja przejęłam w spadku dom, pole i dobytek.Uprawiam ogród, hoduję parę kurczaków, kóz i królików.Pole dzierżawię.Jakoś wiążę koniec z końcem.Próbowałam zignorować ostre ukłucie zazdrości i tęsknoty.–Podoba mi się twój ogród – odezwała się Len, omiatając spojrzeniem długie, równe grządki warzyw, ziół i owoców.–Naprawdę? – spytała Nia.– Słyszałam, jak przy pieleniu psioczyłaś.Len spłonęła rumieńcem i popatrzyła na własne dłonie.–Pierwszy raz robiłam coś takiego – wyznała.– Ciężka harówka, ale mi się podobała.Uśmiechnęłam się.–Zawsze gotowa spróbować wszystkiego, przynajmniej to trzeba jej przyznać – powiedziałam.– Za to ja pracowałem w gospodarstwie przez całe życie.–Byłeś ogrodnikiem? – dopytywała się Nia.–Nie, to była raczej kwestia wyboru: mieć co jeść albo nie mieć.Robiłem różne rzeczy, nie wyłączając uczenia, chociaż nie mam studiów nauczycielskich.Ale jestem wykształcony i uważam, że zamknięcie szkół publicznych to czysty kryminał.Wręczyłam jej rysunek.W prawym dolnym rogu wypisałam pierwszy werset „Nasion Ziemi”: „Czegokolwiek dotykasz, ulega Zmianie…”, a z drugiej strony: „Aby kształtować Boga…” – ten, który jej się spodobał.Przeczytała oba i długo patrzyła na swój portret.W końcu głosem tak łagodnym, że ledwie ją usłyszałam, wyszeptała:–Dziękuję.Zaprosiła nas, byśmy zostały na noc, proponując nocleg w stodole – co świadczyło, że jednak nie całkiem przestała nas się bać.Zgodziłyśmy się, a następnego dnia wykonałam dla niej jeszcze parę napraw w obejściu i w domu.Gdybym chciała, mogłam ją okraść bez trudu, jednak tego, co postanowiłam od niej uzyskać, nie sposób było ukraść.Sama musiała to dać.Tego wieczoru wyznałam jej, że nie jestem mężczyzną.Wpierw jednak opowiedziałam jej o Larkin.Byłyśmy obie w kuchni, a Nia gotowała.Wcześniej zaprosiła mnie, bym usiadła i trochę z nią pogadała.Stwierdziła, że się napracowałam i zasłużyłam na odpoczynek.Usłyszawszy o mojej Larkin, wyglądała, jakby miała się rozpłakać.Len została w salonie, rozkoszując się lekturą prawdziwych, drukowanych na papierze książek.Nie będzie świadkiem żadnych łez – na wypadek gdyby Nia okazała się wrażliwa na takie historie.Nigdy nie ma pewności, co drugi człowiek poczytać może za upokorzenie lub naruszenie prywatności.–A co… co spotkało matkę tej dziewczynki? – spytała mnie Nia.Zwlekałam z odpowiedzią, dopóki na mnie nie spojrzy.–Na szosach jest niebezpiecznie – zaczęłam.– Sama dobrze wiesz.Zdarza się, że wędrowcy przepadają bez wieści.–Zaginęła na autostradzie? Ktoś ją zabił?–Zaginęła, żeby uniknąć śmierci.–Urwałam na chwilę.–To ja, Nia – wyjaśniłam nareszcie.–Cisza, konsternacja.–Ale…–Obdarzyłaś nas zaufaniem.Teraz ja zaufam tobie.Na szosie udaję mężczyznę [ Pobierz całość w formacie PDF ]
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie istnieje coś takiego jak doskonałość. Świat nie jest doskonały. I właśnie dlatego jest piękny.