[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Minę miała poważną, lecz Markowi wydawało się, że jej twarz nie przypomina już nieruchomej maski, którą obnosiła od przyjazdu na Barrayar.Teraz książę dał Markowi wyraźny znak, by wszedł na cmentarz.Czując się trochę niezręcznie, zaintrygowany Mark wsunął się przez bramę, pokonał żwirową alejkę i stanął obok księcia.– Co.się dzieje? – zapytał w końcu.Zabrzmiało to trochę nonszalancko, ale książę najwyraźniej nie odczytał tego niewłaściwie.Książę Vorkosigan wskazał grób u ich stóp: „Sierżant Constantine Bothari”, daty i napis „Fidelis”.– Odkryłem, że Elena nigdy nie spaliła ofiary dla swojego ojca.Przez osiemnaście lat należał do mojej straży przybocznej, a wcześniej służył pod moją komendą w siłach kosmicznych.– Ochrona Milesa.Wiedziałem.Ale zginął, zanim jeszcze Galen zaczął mnie szkolić.Nie poświęcił mu zbyt dużo czasu.– A powinien.Sierżant Bothari był bardzo ważną osobą dla Milesa.I dla nas wszystkich.Bothari był.trudnym człowiekiem.Nie sądzę, by Elena kiedykolwiek się z tym pogodziła.Potrzebuje takiej akceptacji, jeśli chce sama ze sobą dojść do ładu.– Trudny? Podobno był przestępcą.– To określenie wydaje mi się.– Książę zawahał się.Mark spodziewał się, że powie „niesprawiedliwe” albo „nieprawdziwe”, ale usłyszał: –.niepełne.Książę zaczął oprowadzać Marka po cmentarzu.Krewni, wierni słudzy domu.kim był major Amor Klyeuvi? Markowi przypomniały się wszystkie odwiedzone muzea.Historia rodziny Vorkosiganów od czasów Izolacji stanowiła historię Barrayaru w miniaturze.Książę wskazywał mogiły swego ojca, matki, brata, siostry i swoich dziadków Vorkosiganów.Prawdopodobnie wszyscy, którzy umarli wcześniej, zostali pogrzebani w dawnej stolicy okręgu, Vorkosigan Voshnoi, i wraz z miastem zostali stopieni przez najeźdźców z Cetagandy.– Pragnę tu zostać pochowany – rzekł książę, spoglądając na gładką taflę jeziora i wzgórza w oddali.Poranna mgła już się rozwiała i zaczęło przeświecać słońce.– Nie wśród tego tłumu na Cmentarzu Cesarskim w Vorbarr Sultanie.Chcieli złożyć tam mojego biednego ojca.Musiałem się z nimi kłócić, chociaż jego ostatnia wola nie pozostawiała żadnych wątpliwości.– Wskazał kamień z napisem „Generał Książę Piotr Pierre Vorkosigan” i datami.Widocznie książę wygrał w sporze.Postawił na swoim, jak to książęta.– Spędziłem tu najszczęśliwszy czas swojego życia, całe dzieciństwo.Potem odbył się tu mój ślub i tu spędziłem miesiąc miodowy.– Twarz rozjaśnił mu przelotny uśmiech.– Tu został poczęty Miles.W pewnym sensie także i ty.Spójrz wokół siebie.Stąd właśnie pochodzisz.Po śniadaniu przebiorę się i pokażę ci znacznie więcej.– Ach, to znaczy, że nikt jeszcze nie jadł.– Przed spaleniem ofiary należy pościć.Podejrzewam, że właśnie z tego powodu uroczystości odbywały się często o świcie.– Książę znów lekko się uśmiechnął.Nie było chyba innej okazji, dla której książę zabrał paradny mundur, a Elena swój szary dendariański uniform.Spakowali te stroje specjalnie w tym celu.Mark zerknął w swoje własne ciemne i zdeformowane odbicie w wyglansowanych butach księcia.Wypukła powierzchnia rozszerzała jego twarz do groteskowych rozmiarów.Tak będzie kiedyś wyglądać?– Dlatego tutaj wszyscy przyjechaliśmy? Żeby Elena mogła dopełnić ceremonii.– Między innymi.Zabrzmiało groźnie.Mark poszedł za księciem z powrotem do wielkiego domu, czując nieokreślony niepokój.Śniadanie podano na słonecznym patio przylegającym do domu, uczyniono je przytulniejszym, obsadzając kwitnącymi krzewami i pozostawiając wolne miejsce, z którego rozciągał się widok na jezioro.Książę tym razem pojawił się w starych czarnych spodniach i luźnej tunice w wiejskim stylu, ściągniętej pasem.Elena nie przyszła.– Chciała zrobić sobie dłuższy spacer – wyjaśnił krótko książę.– My też się przejdziemy.Mark roztropnie odłożył do koszyczka trzecią słodką bułeczkę.Niedługo potem cieszył się w duchu ze swego umiaru, ponieważ książę poprowadził go na wzgórze.Wspięli się na szczyt, gdzie przystanęli, by odpocząć.Panorama jeziora wijącego się pomiędzy wzgórzami była warta chwili oddechu.Po drugiej stronie dolinka spłaszczała się, tuląc jak matka dziecko stare kamienne budynki stajni i pastwiska porośnięte trawą z Ziemi.Po pastwisku spacerowało leniwie kilka koni, które widocznie nie miały w tej chwili żadnego zajęcia.Książę poprowadził Marka do ogrodzenia i oparł się o nie.Wyglądał na zamyślonego.– Tamten duży deresz należy do Milesa.Od kilku lat nie ma zbyt wiele do roboty.Miles nie zawsze znajdował czas na przejażdżkę, nawet gdy przebywał w domu.Koń zwykle przybiegał na wołanie Milesa.Naprawdę zdumiewający był widok tego wielkie go, leniwego zwierzęcia w biegu.– Książę zamilkł.– Mógłbyś spróbować.– Czego? Mam zawołać konia?– Ciekaw jestem, jak się zachowa.Może koń wyczuje różnicę.Dla mnie twój głos jest.bardzo podobny do głosu Milesa.– Zostałem wyćwiczony.– Ma na imię, hm, Ninny.– Widząc pytający wzrok Marka, dodał: – To takie pieszczotliwe zdrobnienie.Naprawdę nazywacie go Gruby Ninny.Wyrzuciłeś pierwszą część.Ha.– Co więc mam zrobić? Stanąć tu i krzyknąć: „Chodź, Ninny, Ninny”? – Już się czuł co najmniej głupio.– Trzy razy.– Słucham?– Miles zawsze powtarzał jego imię trzy razy.Koń stał po drugiej stronie pastwiska i przyglądał się im, nastawiwszy uszu.Mark głęboko nabrał powietrza i z najlepszym barrayarskim akcentem, na jaki go było stać, zawołał:– Chodź, Ninny, Ninny, Ninny.Chodź, Ninny, Ninny, Ninny!Koń parsknął i kłusem zbliżył się do ogrodzenia.Nie był to właściwie bieg, choć kilka razy zwierzę wyrzuciło wysoko kopyta, podskakując.Zbliżyło się i sapnęło, obryzgując Marka i księcia kroplami wilgoci.Ninny wsparł się całym ciałem o ogrodzenie, które zatrzeszczało i przechyliło się niebezpiecznie.Z bliska koń wydawał się ogromny.Wysunął łeb nad ogrodzeniem.Mark cofnął się pospiesznie.– Witaj, stary.– Książę poklepał konia po karku.– Miles zawsze daje mu cukier – poinformował Marka przez ramię.– Nic dziwnego, że pędzi do niego w podskokach! – odparł z oburzeniem Mark.A on sądził, że to kolejny objaw powszechnej przypadłości pod tytułem „kocham Naismitha”.– Owszem, ale kiedy Cordelia i ja dajemy mu cukier, wtedy nie podbiega.Zbliża się bez pośpiechu.Mark mógłby przysiąc, że koń patrzy na niego zupełnie skonsternowany.Jeszcze jedna zawiedziona dusza, którą rozczarował tym, że nie okazał się Milesem.Pozostałe dwa konie, jak gdyby w braterskiej rywalizacji, również zbliżyły się do ogrodzenia.Trzy potężne ciała tłoczyły się i potrącały w nerwowym oczekiwaniu.Zalękniony Mark spytał żałosnym tonem:– Wziął pan jakiś cukier?– Owszem – odparł książę.Z kieszeni wydobył kilka białych kostek i podał Markowi.Ten ostrożnie położył dwie na otwartej dłoni i wyciągnął rękę najdalej, jak mógł.Ninny wydał z siebie pisk, położył uszy po sobie, zakołysał się na boki, odtrącając rywali, a potem delikatnie zgarnął cukier szerokimi, sprężystymi wargami, pozostawiając na dłoni Marka trawiastozielony ślad śliny.Mark wytarł część kleistej substancji o ogrodzenie, przez chwilę pomyślał o nogawce spodni, lecz w końcu otarł rękę do czysta o błyszczący kark koński [ Pobierz całość w formacie PDF ]
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie istnieje coś takiego jak doskonałość. Świat nie jest doskonały. I właśnie dlatego jest piękny.