[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Stał na kryształowym ołtarzu pośrodku pomieszczenia, którego geometria nieubłaganie zmuszała do patrzenia właśnie w jego kierunku.Miał ledwie pięćdziesiąt centymetrów średnicy, chociaż moim dziecinnym oczom wydawał się dużo większy.Na początku się bałam, w jego obcości intuicyjnie wyczuwałam coś nienawistnego, mój umysł buntował się na jakimś pierwotnym poziomie, podobnie jak wtedy, gdy widzimy powiększone setki tysięcy razy mikroskopijne główki tasiemców i kleszczy - niepokojące wyobrażenia chorej nieświadomości.Przestraszona, przysunęłam się bliżej Anny.Nie puściła mojej dłoni, ale i nie pozwoliła mi się wycofać.Zamiast tego klęknęła przy mnie i uniosła mnie powoli w kierunku skamieliny.To tylko kamień, powiedziała, dodając mi otuchy.Nie skrzywdzi cię.Wzięła moją rękę i położyła ją na chłodnym boku.Dotknij, powiedziała, pozostawiając swoją dłoń na mojej, aż przestałam się bać i powoli, nieśmiało zaczęłam odkrywać jego kontury, moje malutkie dłonie dotykały wyszczerbionych brzegów spiralnych zawijasów, pancernych guzów na zewnętrznej stronie muszli, dziwnie kryzowanego wola przy wejściu i sześciu otworów wokół niego, które były na tyle duże, by pomieścić trzy moje palce, a przez które pięćset milionów lat wcześniej wyślizgiwały się i dźgały macki tego kosmicznego łowcy, gdy podkradał się do swej ofiary w głębiach zaginionych marsjańskich oceanów.Kiedy moje dłonie go odkrywały, mój strach powoli obumierał, obcość reliktu wprawdzie nie zanikła, ale stała się warunkiem zrozumienia jego natury.Czułam spokój pozbawionego oddechu wcielenia Anny za moimi plecami.A w końcu, jej dłoń na mojej.Odwróciłam się i zobaczyłam, że uśmiecha się delikatnie.Piękny, prawda?, rzekła.Gdy już zdjęliśmy gogle, po raz pierwszy doznałam tego dziwnego uczucia powrotu ze świata wirtualnego do cielesnego, którego konkret i brak skojarzeń przetworzony został w ciągu kilku minut z normalności w coś nudnego, monotonnego.Jak powracanie do siebie po kwasie albo genetycznie zmodyfikowanej ayahuasce*[* ayahuasca - halucynogenny napój przygotowywany przez Indian amazońskich z kory niektórych gatunków winorośli.], które zażywaliśmy w latach trzydziestych dwudziestego pierwszego wieku; świat wydawał się wtedy taki nieruchomy, taki dwuwymiarowy w porównaniu z istnieniem ewoluujących możliwości i sieci asocjacji, które, jak wyczuwałam, kryły się gdzieś pod kolejnymi pokładami wirtualnej rzeczywistości galerii.Trzymający mnie Seth wciąż wydawał się twardy, nie elastyczny, nie tak jak powierzchnie tam.wewnątrz? W głębi? Nawet w wieku dwóch lat wyczuwałam na jakimś prymitywnym poziomie, że słowa, które znałam, nie oddałyby tego, czego właśnie doświadczyłam - było to coś giętkiego i przepuszczalnego, jak woda, napięcie powierzchniowe, które stawia opór, potem się ugina, by nagle, nie rozrywając powierzchni, jednak ulec.Okręciłam się na jego kolanach, wyciągnęłam rękę, by dotknąć jego twarzy.Pamiętam potrzebę czucia jego cery, zbadania jej tekstury, która nagle stała się dla mnie tak obca.Musiałam się dowiedzieć, czy moje dłonie nie przejdą przez tę powierzchnię, sprawdzić, czy Seth jest równie materialny jak przedtem.Czy to świat się zmienił w międzyczasie, czy może tylko ja.Jego twarz była poważna jak nigdy dotąd.I wtedy po raz pierwszy pociągnęłam za jego okulary, próbując je ściągnąć.Widziałam, jak się kuli, jak gdyby chciał się cofnąć, ale ona dotknęła jego ramienia, stając za moimi plecami, sięgnęła do jego twarzy, delikatnie zdjęła okulary, ujawniając kryjącą się pod nimi ślepotę.Nie wiem, czego się spodziewałam, czy w ogóle miałam jakieś oczekiwania; oczywiście pamiętam, jak Anna mówiła mi, że do pewnego czasu tak naprawdę wcale nie rozumiałam, czym była ślepota dla Setha, jednak wiem, że zaskoczyła mnie bladość skóry pod szkłami, pustość jego spojrzenia.Niektórzy ociemniali mają oczy, które u widzących budzą odrazę, wyłupiaste, zniszczone, przymrużone; ale jego oczy były po prostu puste, ciemne jak moje, ale niezogniskowane.Kiedy był dzieckiem, Rachel, jego siostra, uczyła go utrzymywać je w bezruchu, pomagając poznać zwyczaje widzących, a on, jako dobry uczeń, zapamiętał jej lekcje.Jego oczy nie były rozbiegane, głowa mu nie podskakiwała.Zaciekawiona, wodziłam wokół nich palcami, badając pulsującą cienkość jego powiek, podobnie jak kilkanaście minut wcześniej robiłam to z reliktem.Z pewnością nie było to dla niego miłe doświadczenie, ale zniósł je bez narzekań, nawet, jak chciałabym wierzyć, czerpiąc z tego pewną przyjemność.Nie mam wątpliwości, że mnie kochał, na swój własny sposób, ale jego miłość była bardzo skryta, rzadko wyrażana otwarcie, była równie sroga i dumna jak on sam.Nie wiem, jakie myśli przelatywały mi przez głowę, gdy moje dłonie błądziły po jego oczach i brwiach, białej linii blizn.Nie pamiętam, czy jego ślepota wydawała mi się dziwna.Wszystko, co pamiętam, to galeria, relikt i jego oczy.Takie same oczy, jakie widzę teraz w lustrze; jedyne, co mi po nim pozostało.LISTOPADOWY UPAŁ, powietrze gorące i nieruchome jak szkło.Brak wiatru.Nawet mewy wznoszące się na ciepłych prądach ponad klifami umilkły.W miejscu, gdzie morze styka się z lądem, woda faluje głęboko i powolnie jak oddech śpiącego, światło migocze na falach, gdy toczą się to w przód, to w tył.Noc jest jasna i chłodna, upał dnia wykrwawia się w górę, w przestrzeń.Przez cztery dni nie wraca do Muzeum.Godziny w ciągu dnia spędza na plaży, anonimowa wśród tłumu, czasem czyta, czasem śpi, ale głównie pływa albo ujeżdża fale, które nieprzerwanie suną po Pacyfiku.Za drzwiami pralni w swoim mieszkaniu znajduje poobijaną nartę ręczną, wyschnięty piasek wciąż oblepia jej zakrzywioną podstawę.Strzepując go, przypina ją tak, że zakrzywiony kształt przedłuża jej ramię, sprawiając, że czuje się śliska i niebezpieczna, jak rekin.Jednak w tłoku tuż przy brzegu okazuje się nieprzydatna, zbyt łatwo uderzyć nią nic niepodejrzewającego pływaka, więc bojąc się przypadkowego zranienia, rusza w stronę najdalszych boi, gdzie surferzy gonią się po zwałach ciemnej, zimnej wody.Fale są tu większe, bardziej przerażające, ale panuje spokój, wrzaski i śmiechy z plaży niosą się po wodzie jakby z daleka, pływający na deskach rzadko się odzywają, skupieni i cisi jak łowcy.Już dawno nie pływała z nartą, ale wkrótce czuje, że wraca jej pewność siebie, przypomina sobie, kiedy złapać falę, a kiedy pozwolić jej sunąć w stronę brzegu, patrząc, jak piana powstaje na jej grzbiecie, gdy się cofa.Nie zapomniała również, jak podporządkować się wodzie, ciało rozluźnia się, łapiąc jej rytm: szybkie uderzenia pierwszych pociągnięć, gdy fala narasta za jej plecami, wzrastająca prędkość, gdy się na niej kładzie, poddaje się jej pędowi, pozwala się na chwilę unieść w ślizgowym locie.Rzeźbione ostrze narty tnie szklistą powierzchnię fali, gdy Anna ślizga się po niej, żywioł wydaje się wznosić na jej spotkanie, gdy jej ciało opada [ Pobierz całość w formacie PDF ]
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie istnieje coś takiego jak doskonałość. Świat nie jest doskonały. I właśnie dlatego jest piękny.